Dziś pogoda jest bardzo dobra na rowerową wycieczkę. Jest dość chłodno jak na
środek lata, ale jednocześnie słonecznie. Niestety rano byłem w pracy, co
automatycznie ogranicza długość dzisiejszej jazdy. Postanawiam pojechać na
północny wschód od Warszawy, przez tereny Puszczy Słupeckiej. Jest tam kilka
miejsc, które mnie ciekawią. Sama puszcza jest mocno rozkawałkowana przez
liczną zabudowę i są to już właściwie jej resztki. Kiedyś rozpościerała się
między Wołominem, Radzyminem, Słupnem, Nieporętem i Warszawą. Nadal są to tereny silnie
zalesione, ale trudno mówić o jakimś jednolitym kompleksie leśnym.
Ruszam w drogę dopiero po 15. To sobota, nie brakuje rowerzystów na
ścieżkach, trzeba więc jechać nieco wolniej i ze zwiększoną uwagą. Kieruję się
wzdłuż Ursynowa i Stegien, a dalej wzdłuż Trasy Siekierkowskiej. Na moście
zatrzymuję się na moment - Wisłą płynie duża ilość kajaków, wygląda to na
jakiś zorganizowany spływ.
Moja dalsza trasa wiedzie wzdłuż Gocławia i w kierunku Rembertowa. Na jednym
ze skrzyżowań dochodzi do zderzenia samochodów i jeden z nich... dachuje. Na
szczęście nikomu nic się nie stało, ale wygląda to bardzo groźnie. Kawałek
dalej widzę policyjny radiowóz, więc jadę do nich, ale mówią, że już mają
zgłoszenie i ruszają na tamto miejsce.
Skręcam na ścieżkę rowerową wzdłuż ulicy Żołnierskiej. Jedzie się dobrze i szybko, bo gładka nawierzchnia pozwala na to. Dalej jednak zaczyna się kostka, a za rondem w Zielonce ścieżka w ogóle się kończy i muszę jechać nierównym poboczem. Ruch tu zawsze jest duży, teraz też, choć przecież jest wakacyjny weekend. Docieram do trasy ekspresowej S8, przejeżdżam dołem pod nią i kieruję się w stronę Marek i Nieporętu. Tu już zaczynają się spore lasy, trasa jest bardzo ładna. Widzę, że trwa tu budowa drogi dla rowerów - świetnie, bo jazda poboczem w gęstym ruchu do najprzyjemniejszych nie należy. Docieram w końcu do Marek i skręcam w prawo, w dawną drogę nr 8. To dwupasmówka, którą do czasu otwarcia obwodnicy Marek kierował się cały ruch w stronę Białegostoku. Teraz wszyscy jadą nową obwodnicą i dwupasmówka pełni rolę drogi lokalnej. Dziwnie się czymś takim jedzie, bo droga jest niemal całkowicie pusta. Słyszę wycie syren. Zerkam na zegarek - godzina 17, czyli godzina "W". Dziś 1 sierpnia, rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego. Zatrzymuję się na minutę.
Skręcam na ścieżkę rowerową wzdłuż ulicy Żołnierskiej. Jedzie się dobrze i szybko, bo gładka nawierzchnia pozwala na to. Dalej jednak zaczyna się kostka, a za rondem w Zielonce ścieżka w ogóle się kończy i muszę jechać nierównym poboczem. Ruch tu zawsze jest duży, teraz też, choć przecież jest wakacyjny weekend. Docieram do trasy ekspresowej S8, przejeżdżam dołem pod nią i kieruję się w stronę Marek i Nieporętu. Tu już zaczynają się spore lasy, trasa jest bardzo ładna. Widzę, że trwa tu budowa drogi dla rowerów - świetnie, bo jazda poboczem w gęstym ruchu do najprzyjemniejszych nie należy. Docieram w końcu do Marek i skręcam w prawo, w dawną drogę nr 8. To dwupasmówka, którą do czasu otwarcia obwodnicy Marek kierował się cały ruch w stronę Białegostoku. Teraz wszyscy jadą nową obwodnicą i dwupasmówka pełni rolę drogi lokalnej. Dziwnie się czymś takim jedzie, bo droga jest niemal całkowicie pusta. Słyszę wycie syren. Zerkam na zegarek - godzina 17, czyli godzina "W". Dziś 1 sierpnia, rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego. Zatrzymuję się na minutę.
Docieram do Słupna i skręcam w prawo. Wkrótce docieram do drogi prowadzącej w
głąb lasu. Droga jest bardzo charakterystyczna - zbudowana z betonowych płyt.
Takie drogi w lasach oznaczały zazwyczaj jakąś ukrytą tam jednostkę wojskową.
Moim celem jest zwiedzenie terenu byłego 5. dywizjonu rakietowego obrony
powietrznej. W czasach PRL wokół Warszawy był cały pierścień rakietowych
dywizjonów przeciwlotniczych wyposażonych w rakiety S-75 i S-125. Słupno to jeden z elementów obrony stolicy.
Wkrótce docieram do bramy jednostki. O dziwo brama jest zamknięta, a tabliczka
informuje, że teraz budynki należą do nadleśnictwa. Szkoda, samych koszar nie
zobaczę.
Cofam się kawałek i znajduję resztki płotu. Przedzieram się przez gęsty las.
Rower w wielu miejscach muszę nieść w rękach. Potem ukazuje się pozostałość
dawnej drogi, ale wszystko jest porośnięte wysoką trawą. I kolejny płot, na
którym niegdyś były druty kolczaste. Docieram w końcu do miejsca, gdzie teraz
jest niewielkie jeziorko. Co było tu gdy jednostka funkcjonowała? Nie wiem,
trzeba by spytać kogoś, kto w tej jednostce służył, ale podejrzewam, że był tu
jakiś plac.
Zaraz obok jest były magazyn komponentów rakiet. Wchodzę do środka. Magazyn jest całkowicie pusty, ale napisy na ścianach informują o tym, że przechowywano tu materiały palne i wybuchowe - więc pewnie paliwo, utleniacz i być może głowice bojowe. Wychodzę na zewnątrz i kieruję się na wschód. Wiem że takie dywizjony miały wewnątrz specjalnie wydzielony i ogrodzony betonowym murem obszar strefy ogniowej, gdzie były same wyrzutnie rakiet i stanowisko dowodzenia. Nie myliłem się, wkrótce natrafiam na mur.
Znajduję dziurę w murze i przedzieram się dalej. Pokrzywy, komary, rowerem
trzeba delikatnie manewrować w gęstwinie. Przekraczam jakiś jeden głęboki rów,
potem kolejny. Znów jakaś dawna droga. Przede mną ukazuje się betonowo-ziemny
schron. Postanawiam tu zostawić rower i dalej iść już bez niego.
Decyzja była dobra, bo rower strasznie zawadzał. Docieram do ziemnych wałów,
które otaczały stanowisko startowe. Takich stanowisk było sześć, ułożone były
koncentrycznie wokół centralnego bunkra dowodzenia. Stanowisko startowe przez które przechodzę jest
całkowicie zarośnięte, nawet nie ma sensu robić mu zdjęć, bo i tak nic nie
widać. Jeszcze chwila i docieram do centralnego bunkra, który jest przysypany
ziemią, tworząc całkiem spory pagórek. Na jego szczycie jest betonowa
podstawa, na której niegdyś był zlokalizowany radar. Schodzę na dół. Są to wejścia do dwóch bunkrów i mniejszych schronów.
To że bunkry są dwa obok siebie, to w sumie też ciekawe, bo w podobnych
jednostkach zlokalizowanych na terenie ZSRR były bunkry pojedyncze, ale o
znacznie silniejszej konstrukcji. Dla porównania zdjęcie które zrobiłem w jednostce
rakietowej S-75 na terenie Ukrainy.
Obejrzałem już chyba wszystko, więc wracam mniej więcej w kierunku w którym zostawiłem rower. Przedzieram się dłuższą chwilę. Wydaje mi się, że idę dobrze, ale docieram do jakiegoś magazynu, którego wcześniej nie widziałem. To jak ja poszedłem? Patrzę gdzie jest słońce, w końcu wyciągam telefon i odpalam mapę. Nic i tak mi to nie mówi, ale idę nieco na północ. W końcu natrafiam na schron, ale gdzie jest mój rower? Przecież tu nie ma żywego ducha, a nie było mnie góra 10 minut. Roweru raczej nikt mi nie ukradł, tylko ja jakoś nie mogę go odnaleźć. Jeszcze kilka minut chodzenia po krzakach i wreszcie na niego trafiam. No tak, teraz sobie przypominam jak poszedłem. Okazuje się, że w nieznanym lesie można szybko stracić orientację.
Cofam się do muru, przechodzę na drugą stronę inną dziurą. Obchodzę jeziorko od północy. Natrafiam wreszcie na resztki płotu i już wzdłuż niego docieram do betonowej drogi. Uff... chodzenie po terenie zajęło mi niemal godzinę. Otrzepuję się z gałązek, liści i traw, bo nawłaziło mi tego wszędzie.
Betonową drogą wracam do Słupna. Wreszcie normalny asfalt. Jadę dalej
na północ, w stronę Radzymina. Chcę jednak ominąć samo miasto, już raz w tym
roku dotarłem tam na rowerze (opis wycieczki tu). Na drugą stronę dwupasmówki
dostaję się przez ciekawą kładkę dla pieszych. Teraz jadę drogą, która została
niedawno odnowiona, jest idealnie równa i gładka. Dobra nawierzchnia jednak
kończy się po kilku kilometrach i kawałek muszę pokonać po szutrze. Przecinam
linię kolejową i tu zaczyna się równa i ładna ścieżka rowerowa. Skręcam na
zachód, w stronę Zalewu Zegrzyńskiego. Jedzie się znakomicie.
Kilka kilometrów dalej jest kolejna militarna ciekawostka. To fort Beniaminów.
Budowę zaczęli Rosjanie przed I wojną światową, ale nigdy jej nie ukończyli,
choć to co jest i tak robi wrażenie. Jest to teren prywatny, otoczony siatką.
Nie jest jednak problemem znalezienie dziury w tej siatce. Po pokonaniu
sporego zagłębienia terenu docieram do betonowych ścian fortu. No cóż, fort
jak fort. Nie jest to jakieś szczególnie ciekawe miejsce, pomieszczenia są
puste i częściowo zniszczone, może nawet wysadzone. Obchodzę go od południa.
Tu już nie ma nic, poza piaszczystymi drogami. A że nie chcę przedzierać się
przez piach, to wracam do tej dziury w płocie, którą tu się dostałem.
Ruszam dalej na zachód. Słońce jest już coraz niżej, robi się już nieco
chłodniej. Komfortową ścieżką rowerową docieram do Białobrzegów. To
miejscowość wypoczynkowa nad Zalewem Zegrzyńskim. Jest to również miasteczko
wojskowe, mijam samą jednostkę, gdzie stacjonują wojska 16 Pomorskiej Dywizji
Zmechanizowanej i osiedle wojskowe, wykorzystujące dawne, jeszcze carskie
budynki i współczesne bloki.
Kieruję się na południe, mijam malowniczą podmokłą mini dolinkę. Kawałek dalej
skręcam w stronę samego zalewu i dojeżdżam do wody przy wyjściu z portu. Robię kilka
zdjęć i ruszam dalej w stronę Warszawy. Docieram do Nieporętu i przejeżdżam
mostkiem nad Kanałem Królewskim, czyli przedłużeniem Kanału Żerańskiego. Byłem
tu rowerem tydzień temu (opis wycieczki tu), więc drogę do domu mam świeżo w pamięci.
Od Nieporętu do granic Warszawy jest już nowa droga dla rowerów, która biegnie
wzdłuż kanału i jest bardzo ładna. Oddzielony chodnik, latarnie, ławeczki i
piękne widoki. Jest tu co prawda kładka, która nieco psuje ten widok. Jaki
szalony architekt to zaprojektował? I w ogóle po co robić coś tak
bezsensownego? Szczególnie, że po obu stronach jest bardzo dużo miejsca i można
zrobić normalny podjazd. Ludzie którzy próbują tu podjechać czy zjechać
rowerami pewnie siarczyście klną.
Dalsza droga to jeszcze kawałek nowej ścieżki, a potem ulice Zielonej
Białołęki. Na szczęście ruch samochodowy tu prawie nie istnieje, poza drobnym
fragmentem ulicy Płochocińskiej. Przejeżdżam nad torami kolejowymi i docieram
do Modlińskiej. Pozostało 30 km do domu, a słońce chyli się ku zachodowi.
Dotrę już jak będzie się ściemniać. Gdy mijam elektrociepłownię Żerań,
zatrzymuję się by zrobić zdjęcie, bo w żółto-czerwonym świetle wygląda bardzo
ciekawie. Kawałek dalej, już na moście Grota robię kolejny przystanek. Zachód
słońca nad Wisłą jest bardzo malowniczy.
Lewą stroną Wisły jadę na południe. Na Wiślanych Bulwarach są tłumy. Naprawdę
tłumy. W dodatku sobota wieczór, spora część tych osób nie jest zupełnie
trzeźwa. Trzeba jechać powoli i uważać. Jakoś w końcu przebijam się za most
Poniatowskiego, gdzie ilość osób natychmiast spada. Bez większych komplikacji
docieram do domu tak jak jechałem w tamtą stronę - wzdłuż Stegien i Ursynowa.
Jest po 21, więc powoli robi się ciemno.
Niespieszna wycieczka zajęła mi aż 6 godzin, mimo że przejechałem raptem 101
km. No tak, ale w tych 6 godzinach trzeba zmieścić godzinę na chodzenie po
terenie byłej jednostki rakietowej i dobre 20 minut na terenie fortu
Beniaminów. Oba te obiekty okazały się mocno zniszczone, ale oba były
ciekawymi miejscami i cieszę się że zobaczyłem je, robiąc ponadto całkiem
ładną krajobrazowo trasę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz