Od 9 roku życia trenuję judo, byłem przez wiele lat zawodnikiem, później również trenerem. Nie osiągnąłem jednak tak dużych wyników sportowych by pomarzyć o wyjeździe na Igrzyska Olimpijskie, które w większości sportów są jednak najważniejszym wydarzeniem. Niektórzy z moich kolegów, z którymi trenowałem i startowałem - osiągnęli wielkie sukcesy i startowali na bardzo poważnych zawodach, w tym Igrzyskach.
W 2004 roku pojechałem wraz z kilkoma znajomymi z klubu AZS UW dopingować naszego kolegę, Krzyśka, który mając już na swoim koncie medale mistrzostw świata i Europy - tym razem startował na najważniejszych zawodach w ciągu 4 lat, walcząc o medal olimpijski. Był to mój pierwszy dalszy wyjazd zagraniczny. Dotąd bywałem samodzielnie tylko w Czechach i Słowacji. Grecja była dużą egzotyką - inny klimat, zwyczaje, trudny język no i konieczność skomplikowanej podróży. W dodatku czas Igrzysk miał dodatkowe utrudnienia związane z niemożnością znalezienia noclegu.
Postanowiłem że do Aten pojadę na trzy dni, a spać będę... gdzieś na plaży, w końcu zimno tam nie jest. Jedyne co zarezerwowałem jeszcze w Polsce to bilet na same zawody. Sporo kosztował, coś koło 50 Euro, ale uznałem że warto, w końcu po to tam jechałem. Co ciekawe - były osobne bilety na walki eliminacyjne i finałowe.
Kolejnym problemem było zorganizowanie sensownego transportu. Rozważałem pociąg, ale okazało się że jechałbym nim dwa dni, przesiadając się kolejno w Wiedniu, Belgradzie, Salonikach i jeszcze gdzieś w Grecji. Koszt tej eskapady był ponadto wyższy niż koszt biletu lotniczego :) W 2004 roku pierwsze kroki stawiała węgierska linia Wizzair. Lot z Polski do Aten był możliwy, całkiem w przystępnej cenie, ale z... Katowic. Musiałem więc doliczyć jeszcze koszt dojazdu pociągiem do Katowic. Ponadto zabrałem tylko bagaż podręczny, ale stwierdziłem, że upcham się tylko w niewielki plecak.
W dniu wylotu dojechałem bez problemów ekspresem do Katowic, potem jakimś busem na lotnisko w Pyrzowicach. Potem dwugodzinny lot do Aten. Lot mi się podobał, widziałem w dole Karpaty i deltę Dunaju, a potem wyspy na morzu Egejskim. Na lotnisku w Atenach pierwszy szok - jak tu jest gorąco!!! Aż ciężko oddychać. Spotkałem tam znajomych z klubu, którzy przylecieli innym samolotem prosto z Warszawy. W grupie zawsze raźniej. Wsiedliśmy w nowowybudowaną z okazji Igrzysk linię szybkiej kolejki miejskiej, która później zjeżdżała pod ziemię i stawała się metrem. Po dłuższym czasie dojechaliśmy do centrum Aten. Potem jazda inną linią metra, jakimiś autobusami i dotarliśmy do leżącej na peryferiach miasta dzielnicy, gdzie była duża miejska plaża i kemping. Nie rozbijaliśmy namiotów, tylko po prostu spaliśmy na leżakach, które były tam na miejscu. Pierwsza noc była dla mnie średnio przespana. Raz ze gorąco jak w saunie, dwa że jakoś średnio ufałem że nikt w czasie snu nie zwinie mojego plecaka.
Rano ruszyliśmy na zwiedzanie miasta. Byliśmy przy Akropolu, w okolicach portu w Pireusie, przy starym stadionie olimpijskim (gdzie teraz odbywały się zawody łucznicze). Cały dzień włóczyliśmy się po mieście, które okazało się bardzo duże, znacznie większe od Warszawy. Zjedliśmy coś, chodziliśmy po jakiś wąskich uliczkach i wieczorem piliśmy piwo z jakimiś Greczynkami w miejskim parku. I wszędzie głośno grały cykady. Czas nieco zatarł wspomnienia, ale ogólnie nie podobało mi się to miasto - uliczki wąskie, gorąco, budynki niedokończone, teren wokół jałowy. Trochę jak takie przedpole Afryki. Cieszyłem się na powrót na naszą plażę i na jutrzejsze zawody.
Następnego dnia ruszyliśmy na zawody. Mając bilety olimpijskie mogliśmy dotrzeć tam bezpłatnymi autobusami olimpijskimi, które kursowały między wszystkimi obiektami. Hala judo była niemal zupełnie poza miastem, gdzieś gdzie już zaczynały się łyse, spalone słońcem góry. Jechaliśmy tam dobre dwie godziny! A przy hali nic, zero jakichkolwiek sklepików. Nawet wody nie można kupić. Przed wejściem - bardzo drobiazgowa kontrola przeprowadzona przez żołnierzy uzbrojonych po zęby. Był to czas niedługo po zamachach na WTC i wszystkie służby miały się na baczności. Nad miastem latały myśliwce, a na wodach morza kręciły się amerykańskie niszczyciele. W końcu jednak znaleźliśmy się na sali. Była ogromna! Kilka tysięcy miejsc na dwóch poziomach. Moje miejsce było gdzieś na górze. Widok na maty był... słaby. Raz że z dużej odległości, dwa że z góry, a trzy że była na lini wzroku barierka, która wszystko zasłaniała. Gdy wstawałem z krzesełka by zrobić zdjęcie - od razu podbiegali do mnie ochroniarze i sadzali mnie z powrotem. Nie podobało mi się to, ale co robić? W końcu wyszedł na matę Krzysiek. Pierwszego przeciwnika pokonał bez problemów. Super! Idzie po medal! Niestety w kolejnej walce przegrał na punkty, a że jego przeciwnik tez przegrał kolejną walkę - odpadł z olimpijskiego turnieju. Szkoda :( wierzyłem ze medal będzie, a wiara była uzasadniona poprzednimi medalami ze światowych imprez. Cóż, taki jednak bywa sport. Oglądałem zawody dalej.
Wkrótce skończyły się walki eliminacyjne. Walki o medale miały być po dwugodzinnej przerwie. Jednak na blok finałowy obowiązywały inne bilety i inne miejsca! Wszyscy musieli wyjść z hali, by potem ponownie przechodzić kontrolę przy ponownym wejściu. Teraz trafiłem jeszcze gorsze widokowo miejsce. Udało mi się jednak przemieścić w inny punkt hali, a gdy ochrona już mnie miała pogonić - spotkałem innego kolegę z polskiej reprezentacji. Zacząłem z nim rozmawiać i ochrona widząc to przestała się mną interesować. Siadłem więc później na jakimś wolnym miejscu i tak, mając już lepsze widoki dotrwałem do końca. To jednak duże przeżycie widzieć na żywo zawody takiej rangi!
Po powrocie na naszą plażę tym razem spałem mocniej. Dwa ciężkie dni i dwie zarwane noce dały wreszcie znać o sobie. Ostatniego dnia znów włóczyliśmy się po Atenach, tym razem po w miare nowoczesnych dzielnicach biurowców. Samolot miałem o 6:30 rano, co w sumie wymagało by w ogóle nie kłaść się spać. Z naszej plaży na lotnisko jeździły w nocy jakieś autobusy, ale co pół godziny. A wiedziałem że greccy kierowcy potrafią się w ogóle nie zatrzymać widząc ludzi machających na przystanku. Wolałem się zabezpieczyć i wyszedłem na jeszcze wcześniejszy autobus niż był mi potrzebny. Niemal wyskoczyłem na jezdnię przed nim, więc kierowca musiał się zatrzymać. A zasuwał tak szybko, że bałem się że nawet mnie nie zauważy. Szybko dotarłem na lotnisko, nieco odczekałem i przeszedłem odprawę. W samolocie byłem już półprzytomny, cały czas podsypiałem. Co gorsza w Katowicach, gdy dotarłem na dworzec okazało się że pociąg odszedł 5 minut wcześniej, więc mam dwie godziny czekania na następny. Już mnie głowa bolała od tego braku snu. Wreszcie jednak dotarłem do Warszawy i do domu. Ufff! Wyjazd męczący, ale jednak mocno satysfakcjonujący.
Niestety, jakiś czas potem dysk w komputerze gdzie miałem zdjęcia z tego wyjazdu uległ awarii i wszystko to straciłem :( Pozostały mi tylko dwie fotografie z samych zawodów judo :( Wspomnienia w głowie jednak pozostały w całości :)