Maj właśnie się kończy. Jutro wyruszam na daleką północ. Dziś jednak postanawiam nieco podsumować wszystkie rowerowe wycieczki z kategorii "małe" z maja. Łącznie 400 km, więc bardzo mało, ale mam szalony okres w pracy i ciężko się wyrwać gdzieś dalej lub częściej.
Dziś w ramach rozruchu przejechałem 46 km. Przez Wilanów ruszam na Siekierki. Tam zawsze w miarę pusto i przyjemnie.
Po pokonaniu Wisły skręcam nieco na południe i przecinam niską zabudowę Wawra. Okazuje się że w Międzylesiu wybudowano całkiem fajne ścieżki rowerowe i tunel pod linią kolejową. To ułatwia życie kierowcom. Jadę na wschód, aż docieram do Centrum Zdrowia Dziecka.
Potem mam do wyboru - jechać cały czas dalej, dociągnąć do Rembertowa i wracać jakoś przez centrum Warszawy, albo znów wracać przez Wawer i most Siekierkowski. Wybieram drugą opcję. Teraz ponownie jadę pustymi ulicami, potem wzdłuż Wału Miedzeszyńskiego i wreszcie na moment zatrzymuję się na moście. Stąd zawsze pięknie prezentuje się centrum miasta w czasie zachodu słońca.
Potem jadę na południe wzdłuż Wisły, przez Siekierki, Zawady i Wilanów. Słońce zachodzi, ale nawet wtedy trasa nie traci swego uroku. Niby to miasto, ale jednak jest poczucie kontaktu z naturą.
Trasę kończę na Ursynowie. Teraz kilka dni bez roweru, ale z innymi atrakcjami :) Relacja po powrocie :)
Mapka pokazuje wszystkie wycieczki z maja, które przekroczyły 25 km.
Były oczywiście też krótsze, ale ich nawet nie liczę. Jak widać - moje
trasy kręcą się w południowo-wschodniej części Warszawy :) Najdłuższa z
tych tras to 93 km, również nic wielkiego. Niestety brak czasu, nawet
jednego dnia wolnego w całości, powoduje że jest tak mizernie :/
czwartek, 31 maja 2018
środa, 23 maja 2018
Rowerowa wycieczka wzdłuż wiślanych brzegów
Dziś był piękny dzień, w dodatku miałem wolne :)
Postanowiłem skorzystać i zrobić sobie małą przejażdżkę rowerową po okolicy. Ruszam dopiero koło 11, ale mam w zapasie nieco czasu. Tak naprawdę to nie wiem jeszcze gdzie by tu pojechać. Coś mi w głowie kołatały Anińskie lasy, albo okolice Zielonki i Wołomina. Jadę z Ursynowa przez Miasteczko Wilanów, potem w kierunku Sadyby. Dochodzę jednak do wniosku, że przyjemniej będzie pojechać gdzieś od razu pod miasto, a nie przebijać się przez nie. Zmieniam więc kierunek na południowy, mijam Wilanów i w Powsinie skręcam w stronę Wisły.
Warszawa się kończy, zaczyna się Okrzeszyn. Drogi w tym rejonie, ogólnie znane jako "Gassy" są bardzo puste jeśli chodzi o ruch samochodowy. Właściwie nie ma tu samochodów, ale za to jest piękna przyroda.
Mijam mostek na Jeziorce przy jej ujściu do Wisły, potem Ciszycę i dojeżdżam do Gassów. Tu skręcam w kilkukilometrowy prosty odcinek drogi, uwielbiany przez kolarzy.
Mija mnie wielu ludzi na szosówkach, raz nawet cała grupa z trenerem. Skręcam w lewo, obok hangarów gdzie stoją awionetki. Dziś jest tu jakaś konferencja, jak wynika z plakatów - Policyjnej Awiacji w Europie. Obok parkuje więc dużo samochodów, dość niespotykany widok jak na tą pustą okolicę.
Dojeżdżam do wsi Cieciszew, potem do Kawęczyna. Tu znów odbijam w stronę Wisły i jadę wzdłuż niej na południe. Samej rzeki nie widać, zasłania ją wał przeciwpowodziowy. Mijam Podłęcze i w końcu docieram do wiaduktu kolejowego. To już Góra Kalwaria, wiem, że jadąc dalej dotrę do centrum miasteczka, choć czeka mnie podjazd pod stromą i solidną górę, którą w tym miejscu tworzy wiślana skarpa. Ja jednak skręcam w polną drogę wzdłuż kolejowego nasypu i kieruję się w stronę rzeki. Po kilkuset metrach docieram do mostu kolejowego. To charakterystyczna budowla, widoczna zazwyczaj z mostu drogowego, który znajduje się kilka kilometrów na południe. Robię kilka zdjęć. Okazuje się, że po moście można od biedy przejść, choć miejsca po bokach nie jest zbyt wiele i gdyby jechał akurat pociąg mogłoby być ciasno. Kusi mnie by przeprawić się z rowerem, szczególnie że widzę kilka osób odpoczywających na kamiennych podporach. Stwierdzam jednak że pokonam Wisłę w inny sposób.
Cofam się do drogi asfaltowej. Teraz mam do wyboru - dojechać jeszcze kawałek do centrum Góry Kalwarii, zrobić tam jakieś mini zakupy żywnościowe i przejechać Wisłę mostem drogowym. Przypominam sobie jednak, że przecież na tym moście panuje wielki ruch TIR-ów, a nie ma tam żadnej drogi dla rowerów lub pieszych. To mało przyjemne jechać jezdnią w takim ruchu. Rezygnuję z tego pomysłu. Alternatywna trasa to powrót do Gassów i przepłynięcie na drugą stronę samochodowym promem. To mi pasuje o wiele bardziej.
Kawałek dalej jest fajne starorzecze, gdzie zatrzymuję się na chwilę, przelewam do bidonu wodę z butelki z plecaka. Jem batonika i banana. Podpływa do mnie łabędź który tylko czeka aż coś mu rzucę. Nie mam nic :) W trzcinach ćwierkają w charakterystyczny sposób trzciniaki. Okoliczne drzewa noszą ślady bobrowych zębów, jedno jest nawet w całości przegryzione. Pokrzepiony porcją cukru ruszam z powrotem. Gdy docieram do Cieciszewa robię malutkie zakupy w lokalnym sklepie. I dalsza jazda w stronę Gassów. W końcu znów mijam hangary lotnicze i dojeżdżam nad samą Wisłę, do promu. Stoi tu długa kolejka samochodów, aż się dziwię że ludziom chce się tyle czekać. No ale ja z rowerem czekać nie muszę, wchodzę od razu. Płacę 5 zł i po kilku minutach jestem po drugiej stronie rzeki.
Kilka razy tędy jechałem, wracając do Warszawy główną drogą nr 801. To niezwykle ruchliwa trasa z kiepskimi poboczami i jest nieprzyjemna i niebezpieczna dla rowerzystów. Zerkam na mapę w telefonie i postanawiam przeciąć tą drogę i jechać lokalnymi uliczkami przez Karczew, Otwock i Józefów.
Miejscami pojawia się tu ścieżka rowerowa, zresztą dobrej jakości. Dalej jednak okazuje się, że jest ona w budowie i znów trzeba jechać jezdnią. Zerkam znów na mapę i odbijam bardziej na wschód. Teraz jadę już małymi uliczkami. Bokiem mijam centrum Otwocka, zielone tereny Świdra, przejeżdżam mostkiem nad rzeką Świder.
Potem w Józefowie pojawia się ciąg pieszo-rowerowy, ale moje tempo wyraźnie spada. Co i rusz sa jakieś wyjazdy, idą piesi, są przejścia na światłach. A na ulicy obok ogromny ruch. Gdy kończy się Józefów i zaczyna się Warszawa - kończy się też dobra nawierzchnia. Teraz jadę po starych i popękanych płytach chodnikowych. W końcu, przy stacji kolejowej Miedzeszyn skręcam w lewo w ulicę Przewodową, którą ze znacznie większą prędkością szybko docieram do Wału Miedzeszyńskiego. Tu chwila przerwy, uzupełnienie płynów i cheeseburger w McDonaldzie. Teraz jest już ścieżka rowerowa, prowadząca wzdłuż Wisły, na samej koronie wału.
Jadę coraz szybciej, bo muszę być w domu o godzinie 17, a pozostało mi około godziny. Docieram wreszcie do Trasy Siekierkowskiej i wjeżdżam na most. Tu zatrzymuję się na chwilkę i robię kilka zdjęć.
Potem już szybko docieram do Czerniakowskiej i skręcam w lewo, na południe. Docieram do Wilanowa, przecinam Miasteczko Wilanów. Na podjeździe pod skarpę przed Ursynowem przy zmianie biegów spada mi łańcuch i klinuje się między zębatkami i ramą. W żadną stronę nie mogę ruszyć zaklinowanego ogniwa. Ręce mam oczywiście czarne od smaru, a w domu muszę być w ciągu 10 minut! Przydaje się klucz, który zawsze wożę ze sobą. Szybkimi ruchami luzuję śrubę trzymającą tylne koło w ramie, mogę wreszcie wyjąć zaklinowany łańcuch. Dokręcam koło i pełnym gazem ruszam do domu. Uff! Zdążyłem.
Łącznie przejechałem dziś 92 km, więc jak na wycieczkę rowerową nie jest to może dużo, ale też nie jest to mało. Słońce spiekło mnie dość mocno, ale wycieczka była bardzo urozmaicona i podobała mi się. Gdyby jeszcze po prawej stronie Wisły nie było tylu samochodów...
Postanowiłem skorzystać i zrobić sobie małą przejażdżkę rowerową po okolicy. Ruszam dopiero koło 11, ale mam w zapasie nieco czasu. Tak naprawdę to nie wiem jeszcze gdzie by tu pojechać. Coś mi w głowie kołatały Anińskie lasy, albo okolice Zielonki i Wołomina. Jadę z Ursynowa przez Miasteczko Wilanów, potem w kierunku Sadyby. Dochodzę jednak do wniosku, że przyjemniej będzie pojechać gdzieś od razu pod miasto, a nie przebijać się przez nie. Zmieniam więc kierunek na południowy, mijam Wilanów i w Powsinie skręcam w stronę Wisły.
Warszawa się kończy, zaczyna się Okrzeszyn. Drogi w tym rejonie, ogólnie znane jako "Gassy" są bardzo puste jeśli chodzi o ruch samochodowy. Właściwie nie ma tu samochodów, ale za to jest piękna przyroda.
Mijam mostek na Jeziorce przy jej ujściu do Wisły, potem Ciszycę i dojeżdżam do Gassów. Tu skręcam w kilkukilometrowy prosty odcinek drogi, uwielbiany przez kolarzy.
Mija mnie wielu ludzi na szosówkach, raz nawet cała grupa z trenerem. Skręcam w lewo, obok hangarów gdzie stoją awionetki. Dziś jest tu jakaś konferencja, jak wynika z plakatów - Policyjnej Awiacji w Europie. Obok parkuje więc dużo samochodów, dość niespotykany widok jak na tą pustą okolicę.
Dojeżdżam do wsi Cieciszew, potem do Kawęczyna. Tu znów odbijam w stronę Wisły i jadę wzdłuż niej na południe. Samej rzeki nie widać, zasłania ją wał przeciwpowodziowy. Mijam Podłęcze i w końcu docieram do wiaduktu kolejowego. To już Góra Kalwaria, wiem, że jadąc dalej dotrę do centrum miasteczka, choć czeka mnie podjazd pod stromą i solidną górę, którą w tym miejscu tworzy wiślana skarpa. Ja jednak skręcam w polną drogę wzdłuż kolejowego nasypu i kieruję się w stronę rzeki. Po kilkuset metrach docieram do mostu kolejowego. To charakterystyczna budowla, widoczna zazwyczaj z mostu drogowego, który znajduje się kilka kilometrów na południe. Robię kilka zdjęć. Okazuje się, że po moście można od biedy przejść, choć miejsca po bokach nie jest zbyt wiele i gdyby jechał akurat pociąg mogłoby być ciasno. Kusi mnie by przeprawić się z rowerem, szczególnie że widzę kilka osób odpoczywających na kamiennych podporach. Stwierdzam jednak że pokonam Wisłę w inny sposób.
Cofam się do drogi asfaltowej. Teraz mam do wyboru - dojechać jeszcze kawałek do centrum Góry Kalwarii, zrobić tam jakieś mini zakupy żywnościowe i przejechać Wisłę mostem drogowym. Przypominam sobie jednak, że przecież na tym moście panuje wielki ruch TIR-ów, a nie ma tam żadnej drogi dla rowerów lub pieszych. To mało przyjemne jechać jezdnią w takim ruchu. Rezygnuję z tego pomysłu. Alternatywna trasa to powrót do Gassów i przepłynięcie na drugą stronę samochodowym promem. To mi pasuje o wiele bardziej.
Kawałek dalej jest fajne starorzecze, gdzie zatrzymuję się na chwilę, przelewam do bidonu wodę z butelki z plecaka. Jem batonika i banana. Podpływa do mnie łabędź który tylko czeka aż coś mu rzucę. Nie mam nic :) W trzcinach ćwierkają w charakterystyczny sposób trzciniaki. Okoliczne drzewa noszą ślady bobrowych zębów, jedno jest nawet w całości przegryzione. Pokrzepiony porcją cukru ruszam z powrotem. Gdy docieram do Cieciszewa robię malutkie zakupy w lokalnym sklepie. I dalsza jazda w stronę Gassów. W końcu znów mijam hangary lotnicze i dojeżdżam nad samą Wisłę, do promu. Stoi tu długa kolejka samochodów, aż się dziwię że ludziom chce się tyle czekać. No ale ja z rowerem czekać nie muszę, wchodzę od razu. Płacę 5 zł i po kilku minutach jestem po drugiej stronie rzeki.
Kilka razy tędy jechałem, wracając do Warszawy główną drogą nr 801. To niezwykle ruchliwa trasa z kiepskimi poboczami i jest nieprzyjemna i niebezpieczna dla rowerzystów. Zerkam na mapę w telefonie i postanawiam przeciąć tą drogę i jechać lokalnymi uliczkami przez Karczew, Otwock i Józefów.
Miejscami pojawia się tu ścieżka rowerowa, zresztą dobrej jakości. Dalej jednak okazuje się, że jest ona w budowie i znów trzeba jechać jezdnią. Zerkam znów na mapę i odbijam bardziej na wschód. Teraz jadę już małymi uliczkami. Bokiem mijam centrum Otwocka, zielone tereny Świdra, przejeżdżam mostkiem nad rzeką Świder.
Potem w Józefowie pojawia się ciąg pieszo-rowerowy, ale moje tempo wyraźnie spada. Co i rusz sa jakieś wyjazdy, idą piesi, są przejścia na światłach. A na ulicy obok ogromny ruch. Gdy kończy się Józefów i zaczyna się Warszawa - kończy się też dobra nawierzchnia. Teraz jadę po starych i popękanych płytach chodnikowych. W końcu, przy stacji kolejowej Miedzeszyn skręcam w lewo w ulicę Przewodową, którą ze znacznie większą prędkością szybko docieram do Wału Miedzeszyńskiego. Tu chwila przerwy, uzupełnienie płynów i cheeseburger w McDonaldzie. Teraz jest już ścieżka rowerowa, prowadząca wzdłuż Wisły, na samej koronie wału.
Jadę coraz szybciej, bo muszę być w domu o godzinie 17, a pozostało mi około godziny. Docieram wreszcie do Trasy Siekierkowskiej i wjeżdżam na most. Tu zatrzymuję się na chwilkę i robię kilka zdjęć.
Potem już szybko docieram do Czerniakowskiej i skręcam w lewo, na południe. Docieram do Wilanowa, przecinam Miasteczko Wilanów. Na podjeździe pod skarpę przed Ursynowem przy zmianie biegów spada mi łańcuch i klinuje się między zębatkami i ramą. W żadną stronę nie mogę ruszyć zaklinowanego ogniwa. Ręce mam oczywiście czarne od smaru, a w domu muszę być w ciągu 10 minut! Przydaje się klucz, który zawsze wożę ze sobą. Szybkimi ruchami luzuję śrubę trzymającą tylne koło w ramie, mogę wreszcie wyjąć zaklinowany łańcuch. Dokręcam koło i pełnym gazem ruszam do domu. Uff! Zdążyłem.
Łącznie przejechałem dziś 92 km, więc jak na wycieczkę rowerową nie jest to może dużo, ale też nie jest to mało. Słońce spiekło mnie dość mocno, ale wycieczka była bardzo urozmaicona i podobała mi się. Gdyby jeszcze po prawej stronie Wisły nie było tylu samochodów...
środa, 16 maja 2018
Niespodziewane rowerowe ekstremum w Warszawie
Robię sobie dziś małą przejażdżkę rowerową. Taką maksymalnie 60 km, głównie na terenie Warszawy. Czasu nie ma za wiele, a do tego na popołudnie zapowiadają opady deszczu. Jadę przez Wilanów, Sadybę, Siekierki. Potem wiślanym wałem w stronę mostu Siekierkowskiego, którym przedostaję się na drugą stronę Wisły. Chmurzy się nieco, ale co tam, zawsze można względnie szybko wrócić. Dalej jadę wzdłuż Wału Miedzeszyńskiego na południe i odbijam na terenowe ścieżki prowadzące w stronę Międzylesia, wzdłuż kanału Nowe Ujście. Mijam Trakt Lubelski, skręcam na uliczki Międzylesia. Zaczyna padać i to dość mocno, więc postanawiam nie jechać już dalej na południe, a skierować się w stronę Płowieckiej, by wzdłuż niej wrócić do Trasy Siekierkowskiej. Na samej Płowieckiej panuje potężny ruch wynikający z godzin szczytu. Wjechanie na nią w takich warunkach to niemal samobójstwo, więc jadę kawałek chodnikiem. Sporo ludzi, hałas też męczący. Wyjmuję telefon i sprawdzam na GPS jak najlepiej się przebić by ominąć tą ruchliwą trasę. Okazuje się, że są tu jakieś drogi zaznaczone jako szutrowe, prowadzące w stronę Gocławia gdzieś przez pola. Dobra nasza! Pusta przestrzeń, w oddaleniu od ulic, będzie fajnie i spokojnie. Deszcz pada cały czas, ale ile mi to zajmie? 10 minut? Skręcam więc w szutrową, ładnie ubitą drogę. Po jakimś kilometrze ładna droga się kończy, a zaczynają się podmokłe łąki. Prowadzą tu jednak wyraźne ślady opon, widać że jeździ tu sporo samochodów. Robi się nieco mniej równo, ale dam radę. Kolejny kilometr i jestem zmuszony do zejścia z roweru, bo po prostu jechać się nie da. Droga, a właściwie wyjeżdżone ślady zaczynają zanikać w gęstej roślinności. Zaczynają się jakieś gęste zarośla, gdzie trzeba rower prowadzić, bo nie ma innej opcji. Co do cholery? Przecież tu były ślady opon samochodów, gdzie Ci ludzie tędy jeździli i dlaczego nagle te ślady zanikają? Mapa w GPS wskazuje jednak wyraźnie, że droga jest dalej i wkrótce dotrę nią do Trasy Siekierkowskiej. Prowadzę rower. Nierówno, pokrzywy, roje komarów i padający deszcz. Wlazłem już w to tak daleko, że bez sensu teraz wracać, jak za 500 metrów będę już na cywilizowanej drodze. Znów kontrola na GPS-ie. Idę dobrze. Martwi mnie, że na mapie są dookoła pooznaczane coś jakby stawy czy inna woda. Ale nie ma tu żadnych stawów, tylko ogromne zarośla złożone z trzcin. Może kiedyś były tu jakieś zbiorniki wodne, a teraz to zarosło? Przedzieram się przez trzciny ledwie widoczną już ścieżka. Ciężko iść z rowerem. Docieram do jakiegoś drzewa, gdzie z trudem się przeciskam. Droga w poprzek ma być dosłownie za 50 metrów. A tymczasem... dostęp do niej przegradza mi błotnisty kanał wypełniony wodą! Za szeroki by przeskoczyć go z rowerem w rękach! Muszę wracać. Po cofnięciu się z 300 m przez pokrzywy i trzciny mapa wskazuje że jest tu ścieżka w bok, prowadząca w stronę widocznych drzew. Drzewa tworzą linię, więc logicznie tam musi być jakaś lepsza droga. Ścieżka w bok jest ledwo widoczna i żałuję że nie mam maczety.
Ze złością łamię kolejne kępy trzcin i wreszcie docieram do twardo ubitej ścieżki. Prowadzi wzdłuż lini drzew, więc stwierdzam że skoro jest, to muszą nią chodzić ludzie. Pełno tu much i komarów i bardzo nisko wiszących gałęzi, ale idzie się jednak lepiej niż w tych szuwarach. Po kilkuset metrach drogę przegradza korona zwalonego drzewa, ale udaje się ją obejść. Według GPS to już tuż tuż i będzie droga w bok. Wreszcie jest! Ta do której nie udało się dotrzeć pół godziny temu. Jest to jednak też ścieżka, choć nieco wyraźniejsza. Stąd już blisko do ekranów dźwiękochłonnych Trasy Siekierkowskiej i idę ścieżką w ich stronę. Drogę przegradza kolejny kanałek, ale szczęśliwie jest nad nim jakaś chybotliwa deska, po której udaje się przejść. Buty i tam mam już kompletnie przemoczone, jestem poobijany, podrapany i poparzony pokrzywami. Docieram do trasy, ale problemy się nie kończą. Tu nie ma żadnej drogi, tylko ekrany i wzdłuż nich wąziutka ścieżka przez zarośla. Da się jednak nią jechać. Gdy ruszam czuję, że łańcuch ślizga mi się po zębatkach z tyłu. Jeszcze sobie w tych chaszczach uszkodziłem przerzutkę, po prostu super! Docieram w końcu do asfaltu w okolicy Gocławia i ulicy Bora-Komorowskiego. Uff!!! Straciłem w tej pułapce ponad godzinę. Gdybym pojechał wtedy wzdłuż Płowieckiej, byłbym względnie suchy i właściwie już byłbym w domu. Oglądam tylne koło - na szczęście przyczyną ślizgania się łańcucha była wkręcona w zębatki pokrzywa. Ruszam z ulgą ścieżką rowerową w stronę mostu Siekierkowskiego.
Siąpiący deszcz zamienia się w ulewę i potem oberwanie chmury. Zakładam kurtkę, ale i tak jestem kompletnie przemoczony. Ulicami płyną potoki wody, więc chlapie na mnie też od dołu. Wreszcie docieram do domu, godzinę później niż planowałem.
Jak widać, można zupełnie przypadkiem trafić na rowerze w teren który tylko na mapie wygląda dobrze. A potrafi być męczącą pułapką. I to nie gdzieś daleko, a niemal w centrum Warszawy :)
Poniżej mapka tego feralnego miejsca i zapis mojej trasy. Nie polecam nikomu ;) W efekcie zamiast planowanych 60 km zrobiłem 40 ;)
Ze złością łamię kolejne kępy trzcin i wreszcie docieram do twardo ubitej ścieżki. Prowadzi wzdłuż lini drzew, więc stwierdzam że skoro jest, to muszą nią chodzić ludzie. Pełno tu much i komarów i bardzo nisko wiszących gałęzi, ale idzie się jednak lepiej niż w tych szuwarach. Po kilkuset metrach drogę przegradza korona zwalonego drzewa, ale udaje się ją obejść. Według GPS to już tuż tuż i będzie droga w bok. Wreszcie jest! Ta do której nie udało się dotrzeć pół godziny temu. Jest to jednak też ścieżka, choć nieco wyraźniejsza. Stąd już blisko do ekranów dźwiękochłonnych Trasy Siekierkowskiej i idę ścieżką w ich stronę. Drogę przegradza kolejny kanałek, ale szczęśliwie jest nad nim jakaś chybotliwa deska, po której udaje się przejść. Buty i tam mam już kompletnie przemoczone, jestem poobijany, podrapany i poparzony pokrzywami. Docieram do trasy, ale problemy się nie kończą. Tu nie ma żadnej drogi, tylko ekrany i wzdłuż nich wąziutka ścieżka przez zarośla. Da się jednak nią jechać. Gdy ruszam czuję, że łańcuch ślizga mi się po zębatkach z tyłu. Jeszcze sobie w tych chaszczach uszkodziłem przerzutkę, po prostu super! Docieram w końcu do asfaltu w okolicy Gocławia i ulicy Bora-Komorowskiego. Uff!!! Straciłem w tej pułapce ponad godzinę. Gdybym pojechał wtedy wzdłuż Płowieckiej, byłbym względnie suchy i właściwie już byłbym w domu. Oglądam tylne koło - na szczęście przyczyną ślizgania się łańcucha była wkręcona w zębatki pokrzywa. Ruszam z ulgą ścieżką rowerową w stronę mostu Siekierkowskiego.
Siąpiący deszcz zamienia się w ulewę i potem oberwanie chmury. Zakładam kurtkę, ale i tak jestem kompletnie przemoczony. Ulicami płyną potoki wody, więc chlapie na mnie też od dołu. Wreszcie docieram do domu, godzinę później niż planowałem.
Jak widać, można zupełnie przypadkiem trafić na rowerze w teren który tylko na mapie wygląda dobrze. A potrafi być męczącą pułapką. I to nie gdzieś daleko, a niemal w centrum Warszawy :)
Poniżej mapka tego feralnego miejsca i zapis mojej trasy. Nie polecam nikomu ;) W efekcie zamiast planowanych 60 km zrobiłem 40 ;)
czwartek, 10 maja 2018
Rowerowa wycieczka pod Warszawę
Dziś miałem kilka godzin wolnego w ciągu dnia, postanowiłem więc przejechać się na rowerze. Jeżdżę sporo, choć moje trasy rzadko przekraczają 80-100 km. Taka typowa przejażdżka to 40-60 km. Po prostu - dłuższa trasa to już całodniowa wycieczka rowerowa, a rzadko miewam całe dni wolne.
Z Ursynowa jadę na południe, przecinam Las Kabacki i zielone tereny Konstancina-Jeziorny. To bardzo ładna miejscowość, lubię te leśne uliczki. Szkoda tylko że jest tam wiele zabytkowych willi i wręcz pałaców, które stoją całkowicie opuszczone i niszczeją. Przecinam drogę Warszawa - Góra Kalwaria i zjeżdżam stromo w dół z wiślanej skarpy.
Często jeżdżę w tych okolicach, zresztą nie tylko ja. Niedaleko jest miejscowość Gassy, której okolica ze względu na dużą ilość niemal całkowicie pustych dróg - jest mekką warszawskich rowerzystów, głównie szosowych. Często tu spotyka się całe ekipy kolarskie trenujące walkę z czasem. W pobliżu jest też mała ciekawostka - lotnisko i hangary dla awionetek.
Szczególnie lubiany jest odcinek którym właśnie jadę - idealnie prosty o długości kilku kilometrów, w stronę Wisły.
Na jego końcu jest prom przez Wisłę. Za osobę dorosłą i rower płaci się 5 zł i można dostać się na drugą stronę rzeki, tam kontynuować wycieczkę. Dziś jednak nie mam zbyt wiele czasu, skręcam więc w stronę Warszawy. Wzdłuż wiślanego wału biegnie wąska, ale idealnie gładka asfaltowa droga. Wymarzona na rower. Ruch samochodowy w zasadzie tu nie istnieje, czasem coś przejedzie raz na pół godziny.
Na szczęście w tą stronę jedzie się z wiatrem, więc mimo górskiego roweru udaje się utrzymywać cały czas ok. 30 km/h. Dojeżdżam wreszcie na Zawady, przecinam budowaną południową obwodnicę Warszawy i dojeżdżam do Wilanowa. Dalej już wokół miasteczka Wilanów ścieżkami rowerowymi wracam do domu. Upał dziś jest bardzo meczący, do tego całkiem silny wiatr. Mimo ze to zaledwie 43 km, to mam już powoli dość tej jazdy i z ulgą chowam się w cieniu.
Wycieczka, choć krótka - była bardzo udana. Pustka, pola, drogi i ja sam. A to wszystko właściwie tuż pod wielkim miastem :) Polecam na rower tereny wzdłuż Wisły od Siekierek po Górę Kalwarię każdemu.
Z Ursynowa jadę na południe, przecinam Las Kabacki i zielone tereny Konstancina-Jeziorny. To bardzo ładna miejscowość, lubię te leśne uliczki. Szkoda tylko że jest tam wiele zabytkowych willi i wręcz pałaców, które stoją całkowicie opuszczone i niszczeją. Przecinam drogę Warszawa - Góra Kalwaria i zjeżdżam stromo w dół z wiślanej skarpy.
Często jeżdżę w tych okolicach, zresztą nie tylko ja. Niedaleko jest miejscowość Gassy, której okolica ze względu na dużą ilość niemal całkowicie pustych dróg - jest mekką warszawskich rowerzystów, głównie szosowych. Często tu spotyka się całe ekipy kolarskie trenujące walkę z czasem. W pobliżu jest też mała ciekawostka - lotnisko i hangary dla awionetek.
Szczególnie lubiany jest odcinek którym właśnie jadę - idealnie prosty o długości kilku kilometrów, w stronę Wisły.
Na jego końcu jest prom przez Wisłę. Za osobę dorosłą i rower płaci się 5 zł i można dostać się na drugą stronę rzeki, tam kontynuować wycieczkę. Dziś jednak nie mam zbyt wiele czasu, skręcam więc w stronę Warszawy. Wzdłuż wiślanego wału biegnie wąska, ale idealnie gładka asfaltowa droga. Wymarzona na rower. Ruch samochodowy w zasadzie tu nie istnieje, czasem coś przejedzie raz na pół godziny.
Na szczęście w tą stronę jedzie się z wiatrem, więc mimo górskiego roweru udaje się utrzymywać cały czas ok. 30 km/h. Dojeżdżam wreszcie na Zawady, przecinam budowaną południową obwodnicę Warszawy i dojeżdżam do Wilanowa. Dalej już wokół miasteczka Wilanów ścieżkami rowerowymi wracam do domu. Upał dziś jest bardzo meczący, do tego całkiem silny wiatr. Mimo ze to zaledwie 43 km, to mam już powoli dość tej jazdy i z ulgą chowam się w cieniu.
Wycieczka, choć krótka - była bardzo udana. Pustka, pola, drogi i ja sam. A to wszystko właściwie tuż pod wielkim miastem :) Polecam na rower tereny wzdłuż Wisły od Siekierek po Górę Kalwarię każdemu.
Subskrybuj:
Posty (Atom)
-
Ostatnie kilka dni spędziłem na Litwie. Celem wyjazdu było zwiedzenie Ignalińskiej Elektrowni Jądrowej. Jest to może dość nietypowy ...
-
Wyprawa do Skandynawii w 2018 roku to kolejny mój wyjazd w te piękne rejony. Od kilku lat właśnie tam odnajduję spokój i piękną przyrodę....
-
Czerwiec tego roku jest bardzo upalny. Mimo że jeżdżę ostatnio sporo na rowerze, to nie przekraczam zazwyczaj trzech godzin, bo później s...
-
Ten rok jeśli chodzi o wakacyjne wypady jest zdecydowanie skandynawski. Byłem już na objazdowej trasie po Norwegii (czytaj tu ), ale ma...
-
Tegoroczny czerwiec mogę określić miesiącem dłuższych rowerowych tras. Dość wyjątkowym zbiegiem okoliczności niemal w każdy weekend mam woln...
-
Lipiec był dla mnie pod kątem rowerowym niemal straconym miesiącem. Jazdy było tyle co nic. Najpierw dwa wyjazdy urlopowe (czytaj tu ),...
-
Lipcowy wyjazd do Norwegii planuję już od kilku miesięcy i od początku w głowie miałem dość ogólny zarys trasy. Tym razem nie chcę jecha...
-
Jak co roku w sierpniu, biorę udział w niełatwym i ciekawym przygodowym przedsięwzięciu znanym jako Bieg Katorżnika. Nazwa jest niewinn...
-
Początek czerwca 2018 roku spędzam w zupełnie odmiennym miejscu i klimacie. Od kilku lat najbardziej pociąga mnie surowa północ i tym ...
-
Wyjazd na Białoruś planowałem na wiosnę tego roku. Jednak w międzyczasie miałem wypadek i operację, która poskładała moją twarz do kupy. ...