Święto Zmarłych w tym roku okazuje się być ładnym dniem. Mimo, że światła jest już niewiele, to postanawiam wykorzystać kilka godzin na rowerową przejażdżkę. Jakieś dwa tygodnie wcześniej chciałem wybrać się do Mszczonowa, ale byłem ubrany zbyt lekko i przeraźliwe zimno spowodowało, że zawróciłem wcześniej. Dziś ubieram się porządniej.
Ruszam z domu kierując się na południe, przecinam Las Kabacki i Powsin. Ludzi jest bardzo mało, rowerzystów nie ma prawie w ogóle. Za to cenię sobie jesień. W dodatku jest przyjemnie chłodno, kilka stopni. Nie da się zgrzać. Kolory jesieni są przepiękne, to moja ulubiona pora roku. Docieram do asfaltówki za lasem i kieruję się na Chylice. Dalsza trasa prowadzi tak, by ominąć centrum Piaseczna, więc jadę w stronę Żabieńca. Tu niespodzianka, bo droga jest w jakiejś grubszej przebudowie, jest rozkopana i pełno na niej błota.
Docieram do drogi nr 79 łączącej Piaseczno z Górą Kalwarią i przecinam ją. Stawy w okolicy Zalesia są teraz osuszone, dziwnie to wygląda. Kawałek dalej na drodze robi się potężny korek. No tak, podwójne rondo i do tego spory cmentarz. Nawet rowerem ciężko mi ominąć kolumnę samochodów. W końcu jednak udaje mi się i droga nieco pustoszeje, a ja przez pięknie ubarwione Lasy Chojnowskie docieram do miejscowości Łoś. Żeby nie było wątpliwości - stoi tu pomnik łosia, w dodatku podpisany.
Skręcam na zachód i jadę w stronę Tarczyna. Teraz jest prosto pod wiatr, pogoda zresztą coraz bardziej się psuje. Wiaduktem przejeżdżam nad trasą S7 i po chwili docieram do miasta, znanego z produkcji soków owocowych. Na rynku zresztą jest fontanna w kształcie jabłka. Tu robię małą przerwę, zjadam jeden z dwóch bananów jakie ze sobą zabrałem.
Kolejny odcinek zapowiada się dość nudno. Zero problemów nawigacyjnych, bo to droga nr 876 prowadząca do Mszczonowa. Jednak to ponad 20 km, więc zajmie mi to nieco czasu, szczególnie że wiatr się wzmaga i nadciągają coraz ciemniejsze chmury. Momentami nawet zaczyna padać, co mnie nieco martwi - jestem niemal 50 km od domu, a teraz znów porzucać dotarcie do tego Mszczonowa byłoby już bez sensu. Z drugiej strony, to kto lubi moknąć i potem marznąć?
Godzina jazy mija szybko i docieram na ulice miasta. Szczerze powiedziawszy to nie ma tu właściwie niczego ciekawego. Trochę bloków, kilka ulic na krzyż. Robię zdjęcie na czymś w rodzaju rynku, zjadam drugiego banana i kieruję się w stronę mszczonowskich term, by dotrzeć do drogi S8.
Dalsza jazda zapowiada się banalnie. Cały czas muszę trzymać się ekspresówki i tak dojadę aż do Janek. Z początku jest nawet dość ciekawie, bo teren jest nieco falisty, a wiatr wieje teraz niemal w plecy. Rozpędzam się do 35 km/h i trzymam tą prędkość przez kilka kilometrów. Oczywiście, sporo spada ona na podjazdach, ale i tak jadę szybko.
Po nieco ponad godzinie jazdy docieram do węzła drogowego pod Nadarzynem. Tu muszę przejechać na drugą stronę S8, do centrum Ptak Warsaw Expo. Tu tez nie można od razu dojechać do drogi wzdłuż S8, muszę nadłożyć dobry kilometr. W końcu udaje się. Jadę w stronę Janek, zza chmur wychodzi nisko stojące słońce i wychodzą przepiękne jesienne barwy. Z wiaduktu w Jankach wspaniale widać wieżowce w centrum Warszawy. Przejrzystość jest idealna.
Przejeżdżam parkingami nieczynnego dziś centrum handlowego. Do domu coraz bliżej, ale powoli czuję, że energia z bananów już dawno się skończyła i jadę korzystając z rezerw, bo odczuwam solidny głód. Mijam Falenty, Stawy Raszyńskie, Dawidy, przecinam znów trasę S7 i docieram do ulicy Puławskiej. Już końcówka, przez północny skraj Lasu Kabackiego docieram na Natolin. Idealnie się wyrobiłem, bo jest jeszcze jasno, ale to ostatnie chwile dnia.
Trasa była zupełnie bez rewelacji, ot zwykła przejażdżka. Pogoda okazała się łaskawa jak na listopad, a wiejący w plecy w drugiej części trasy wiatr ułatwiał sprawę. Przejechałem 108 km. Liczę, że do końca roku uda się jeszcze trochę pokręcić, bo już w tym momencie mam więcej kilometrów pokonanych w 10 miesięcy niż przez cały zeszły rok.
Załączam mapkę mojej trasy.