środa, 22 kwietnia 2020

Rowerowa wycieczka do Radzymina

Dziś mam dzień wolny od pracy, pogoda jest doskonała, więc postanawiam pojechać na średniej długości wycieczkę rowerową. Od dawna chciałem pojechać do Radzymina - niewielkiego miasteczka położonego na północny wschód od Warszawy. 100 lat temu pod Radzyminem miało miejsce starcie wojsk Józefa Piłsudskiego z wojskami Michaiła Tuchaczewskiego. Wojsko Polskie powstrzymało marsz na zachód Armii Czerwonej. Była to część Bitwy Warszawskiej, starcia znanego jako Cud na Wisłą, które miało ogromne znaczenie strategiczne i zmieniło bieg historii. Nie spodziewam się jakiś większych pamiątek po Bitwie Warszawskiej, ale wycieczka może być ciekawa sama z siebie.

Ruszam około południa. Jadę przez Ursynów, potem przecinam Stegny i podążam na wschód wzdłuż Trasy Siekierkowskiej. Na tym odcinku jest lekki wiatr w twarz. Nie przeszkadza zbyt mocno, ale jednak nieco spowalnia jazdę. Na moście zatrzymuję się na chwilę. Poziom wody w Wiśle jest rzeczywiście wyjątkowo niski jak na wiosnę. Pamiętam jak w zeszłym roku wody było tyle, że zatopione były wszystkie przybrzeżne zarośla.



Mijam Gocław i kieruję się dalej w stronę Rembertowa. Przejeżdżam podziemnym przejściem pod torami kolejowymi, gdzie akurat są zamknięte szlabany. Mijam Akademię Sztuki Wojennej w Rembertowie i kolejne tory kolejowe. Lubie tą trasę, asfalt jest bardzo dobry, a ruch zerowy. Wjeżdżam w las i wkrótce docieram do Zielonki.

Przecinam ruchliwą drogę z Warszawy do Wołomina. Jej z kolei wybitnie nie lubię - nie ma poboczy, jest dziurawa, a ruch na niej jest ogromny. Uważam, że jest po prostu niebezpieczna dla rowerzysty. Zawsze gdy jestem w tym rejonie, kieruję się na wschód po drugiej stronie lini kolejowej. Przejeżdżam tunelem w Zielonce, a potem mijam miejskie stawy. Zazwyczaj jest tu mnóstwo ludzi, ale obecnie nie ma prawie nikogo.

Mijam Kobyłkę i docieram w końcu do Wołomina. Tu kieruję się lokalnymi uliczkami już nieco bardziej na północ. Mijam szpital powiatowy i kościół. Wkrótce wyjeżdżam z miasta i docieram do mostku nad rzeczką Czarna. To właściwie struga.

 
Ruch znów robi się bardzo duży, jedzie się dość nieprzyjemnie. Na szczęście kawałek dalej jest jakiś ciąg rowerowo-pieszy, który po kilku kilometrach jednak się kończy. Docieram do drogi ekspresowej S8. Tu można odbić w lewo. Cały sznur samochodów kieruje się prosto, mam więc chwilę wytchnienia.

Przejeżdżam nad "starą" drogą nr 8 i skręcam w stronę centrum Radzymina. Miasteczko nie jest jakieś szczególne, ale zwracam uwagę, że po prawej stronie co i rusz jest kamienny krzyż, upamiętniający jakieś osoby. Wszystkie mają datę 1920. Doczytuję wkrótce, że ta aleja krzyży to "golgota narodu polskiego".


Mijam kilka tablic informujących o historycznych wydarzeniach. Przyciąga też moją uwagę napis na pobliskiej szkole.





Wjeżdżam w końcu do centrum miasteczka. Przyznam, że nieco się zawiodłem. Myślałem, że będzie jakiś uroczy rynek, jakieś kamieniczki... nic takiego. Jest mały skwer i kościół, samo centrum jest malutkie i dość nijakie.



Objeżdżam okoliczne uliczki, ale stwierdzam, że i tu nie ma nic ciekawego. Pora więc wracać, choć planuję jakimś innym wariantem. Odbijam wkrótce na zachód przez miejscowości Cegielnia i Sieraków.

 
Docieram do Wólki Radzymińskiej, gdzie dość przypadkowo zauważam kolejną pamiątkę historyczną przy lokalnej remizie OSP. Pomnik upamiętnia załogę samolotu bombowego PZL-37 "Łoś" zestrzelonego tu w 1939 roku.



Skręcam na południe i po około kilometrze jazdy docieram do wielokrotnie pokonywanej drogi nr 631 Nieporęt-Marki. Ogólnie ją lubię i nie lubię jednocześnie. Droga jest malownicza, biegnie przez piękne lasy. Ale ma zniszczone i dziurawe pobocza, a ruch na niej jest duży i trzeba cały czas kontrolować w lusterku co dzieje się za nami i jednocześnie omijać dziury przed nami. Kieruję się w stronę Marek. Po dłuższej chwili zatrzymuję się przy kolejnej pamiątce historycznej - pomniku Strzelców Kaniowskich. Moment oddechu i ruszam dalej.




Docieram w końcu do Marek. Teraz czeka mnie najmniej przyjemny odcinek. Dwupasmówka wiedzie w stronę Warszawy, ale ogromny ruch jak dla mnie wyklucza jazdę rowerem, bo to po prostu zbyt niebezpieczne. Nie ma tu żadnej infrastruktury rowerowej, a ta piesza pamięta jeszcze czasy PRL-u. Nic tu się nie zmieniło od dziesiątek lat. Popękane i dziurawe chodniki z betonowych płyt. Jadę tak i przeklinam w duchu, no ale właściwie nie mam wyjścia, nie chcę już nadkładać drogi i jechać jakoś dookoła. Jest tu jednak ciekawe miejsce. Była stacja kolejki wąskotorowej, którą dawno temu można było tu dotrzeć z Warszawy. Nawet był taki wierszyk "Od Targówka aż do Marek zaiwania samowarek. A od Marek aż do Strugi zaiwania jeszcze drugi. W Radzyminie go witają, bo go bardzo dobrze znają." Kolejka została zlikwidowana w 1974 roku.


W końcu lokalne centrum, bywałem tu nie raz, wiec wiem, że jak teraz odbiję w prawo, to znajdę się na warszawskiej Białołęce. W zeszłym roku drogi były tam w przebudowie i remoncie, ale liczę że zostało to już zrobione.

Rzeczywiście wkrótce zaczyna się gładka nawierzchnia, pojawia się ścieżka rowerowa. Jedzie się komfortowo. Mijam nowe i nadal rozbudowujące się osiedla, docieram do Trasy Toruńskiej. Tu już infrastruktura rowerowa jest starsza, miejscami z kostki, no ale jest i nie ma w sumie co na nią narzekać. Mijam Bródno i wjeżdżam na most Grota.




Po drugiej stronie Wisły kieruję się na południe. Wiatr w plecy ułatwia utrzymywanie cały czas prędkości rzędu 35 km/h. Szybko mijam Cytadelę, most Gdański i docieram na Bulwary Wiślane. Zazwyczaj są tu tłumy, ale w obecnej sytuacji ilość ludzi jest niewielka, a do tego są tu liczne patrole policji i straży miejskiej, która pilnuje zachowywania odstępów i noszenia maseczek.



Dalsza droga to już bardzo "klasyczny" jak dla mnie szlak. Jadę cały czas wzdłuż Wisłostrady. Mijam Czerniaków, Sadybę, Wilanów i Powsin. Tu jest z kolei sporo spacerowiczów i rowerzystów, ale w tym miejscu jest to dość normalny widok. Docieram w końcu na Kabaty i Natolin, wkrótce jestem pod domem.



Wycieczka okazała się udana, w 4,5 godziny przejechałem 101,5 km. Załączona mapka pokazuje moją trasę.



Sam Radzymin trochę mnie zawiódł, spodziewałem się ładniejszego miasteczka. Jednak jego okolice, szczególnie rejony na zachód - były bardzo ładne, spokojne i oferowały dobrą i równą nawierzchnię. Jak zwykle Marki okazały się rowerowym koszmarem. Gdybym miał więcej czasu pojechałbym dalej na zachód, ale dziś jednak nie mogłem sobie pozwolić na dłuższy wypad. Mimo wszystko to pierwsza trasa licząca 100 km od półtora miesiąca. No cóż, obostrzenia w przemieszczaniu się powodowały, że moja rowerowa aktywność ograniczała się głównie do Ursynowa, Mokotowa i dojazdów do pracy.

1 komentarz:

  1. Myślałem żeby te trasę zrobić ale szczerze mówiąc po tym opisie zniechęciłem się. Miałem ostatnio dwie trasy gdzie na drodze (dziurawej i pozaklejanej łatami) byl,okrutnie wielki ruch i w związku z tym żadna przyjemność, a jeszcze do tego jakiś idiota o mało mnie nie rozjechał, tak się bardzo spieszył wyprzedzić stojący autobus... jedna z najwiekszych trudności w jezdzie rowerem wokół Warszawy to planowanie dobrej trasy...

    OdpowiedzUsuń