środa, 8 maja 2024

Rowerowa wycieczka do Palmir

Mam w środku tygodnia wolny dzień. Pogoda jest ładna, więc postanawiam wybrać się na jakąś dłuższą rowerową wycieczkę. Po głowie od dłuższego czasu chodzi mi trasa Siedlce - Warszawa, ale to wymaga dojechania na dworzec, dotarcia pociągiem do Siedlec i ponad 100 km jazdy powrotnej. Strasznie rano zwlekam, potem sprawdzam pociągi i okazuje się, że jeden mi uciekł, na drugi nie zdążę, potem kolejny jest, ale jedzie do celu ponad półtorej godziny. W efekcie na miejscu będę późno i wycieczka przeciągnie się do 9 wieczorem. Decyzja - Siedlce innym razem, teraz  trzeba wymyślić coś innego.


Myślę, myślę i nic ciekawego mi do głowy nie przychodzi. Mam objeżdżone we wszystkie strony wszystko wokoło Warszawy. A wycieczka na kilka godzin powinna mieć jakiś cel, by mieć gdzie dotrzeć. Jazda bez celu, dla samej jazdy tak nie motywuje. W końcu stwierdzam, że pojadę nad Wisłą, na północ Warszawy, a potem zobaczę co dalej. Pakuję plecak z bukłakiem, do niego jabłko, bułkę, zapasową dętkę i ruszam.

Jadę na północ, mijam cały Ursynów, Stegny. Wieje zimny wiatr i mimo że jest słonecznie, to marznę. Na szczęście wziąłem też koszulkę termiczną z długim rękawem. Zakładam ją czym prędzej. Robi mi się dobrze i teraz jest optymalnie. Aby ominąć rozkopaną ulicę Sobieskiego robię mały skręt w kierunku Sadyby i dojeżdżam do ulicy Powsińskiej. Mijam Trasę Siekierkowską i jadę dalej wzdłuż Czerniakowskiej. Wkrótce Bulwary Wiślane, dziś zupełnie puste.


Jadę dalej na północ, mijając Stare Miasto i kolejne mosty. Za mostem Grota zjadam jabłko, na razie nie potrzebuję więcej energii. Niestety, od kilku lat brak jest przejazdu prosto do mostu Północnego, trzeba przejechać pod Wisłostradą i wjechać na kładkę. Potem już lokalnymi uliczkami docieram aż do Lasu Młocińskiego, gdzie kieruję się szutrową drogą wzdłuż Wisły. Ze zdziwieniem zatrzymuję się tuż przed końcem lasu. Nie da się przejechać, jakaś otoczona płotem budowa zagradza drogę. Co tu budują? No nic, wracam kawałek, jadę na zachód i znów na północ. Tu już da się ominąć ten plac budowy.


Kieruję się przez Łomianki, przez centrum miasteczka. Na szczęście jest tu już równa ścieżka rowerowa, bo ulice są strasznie zakorkowane. Przy kościele skręcam w prawo, a potem w ulicę Rolniczą. Jadę równolegle do drogi nr 7, ale kilka kilometrów od niej. Tu jest zupełny spokój, tylko raz na jakiś czas wyprzedza mnie samochód. W Dziekanowie Leśnym sporo lokalnych uliczek ma nazwy od baśniowych postaci i w dodatku przy każdej z nich jest odpowiednia sylwetka.


W Łomnej skręcam w lewo. Już w głowie ustaliłem sobie, że moim dzisiejszym celem będzie cmentarz w Palmirach. Bywałem przy nim wiele razy, dojazd jest od tej strony ciekawy, prowadzi lasami Puszczy Kampinoskiej, a potem można jechać dalej na południe, choć jest tam niezbyt ciekawy odcinek drogi. Przecinam drogę nr 7, miejscowość Palmiry i po kilku minutach dojeżdżam do parkingu przy granicy Kampinoskiego Parku Narodowego.


Przez kilka kilometrów jadę naprawdę piękną drogą, otaczają mnie wspaniałe lasy. Co i rusz ukazują się wysokie piaszczyste wydmy, czyli wręcz wizytówka Puszczy Kampinoskiej. I jak dla mnie - przekleństwo dla rowerzysty, nawet na rowerze górskim te piachy są ciężkie do pokonania. Tu jest lokalna ciekawostka - przy tej drodze jeszcze przed II wojną światową były rozrzucone po lasach bunkry, gdzie składowano amunicję i broń. Obecnie raczej ich nie ma, albo są tylko pozostałości w postaci kopców.






Docieram w końcu do mauzoleum w Palmirach. Na cmentarzu pochowano kilka tysięcy ofiar hitlerowskich egzekucji, przeprowadzanych w latach 1939-1943. Wielu wybitnych warszawiaków zginęło w wyniku tych zbrodni. Chwila przerwy, chwila zadumy. Jestem tu zupełnie sam.


Ruszam dalej na południe. Tu właśnie jest jeden z najbardziej znienawidzonych przeze mnie odcinków kampinoskich dróg. Stare kocie łby, których nikt nie rusza od lat. Pewnie mają jakąś zabytkową wartość. A w dodatku bardzo piaszczyste i pełne korzeni pobocza. Nie da się jechać szybciej niż kilka km/h, strach o koła, o opony. Nawet na MTB jazda tędy to katorga. A na rowerze szosowym?


Po kilkunastu minutach przeklinania, docieram do nieco lepszej, dość twardej szutrówki. Jest jej kilka kilometrów. Gdy jest sucho, tak jak dziś, to jeszcze jakoś się jedzie, choć jest tu spory ruch samochodów, podnoszących tumany kurzu. Jednak po deszczu, droga ta jest pokryta ogromnymi kałużami. Teraz jednak w miarę sprawnie docieram do Truskawia, gdzie znów jest komfortowy asfalt.

Jadę teraz już w stronę Warszawy, ale po chwili skręcam na Lipków i Hornówek. Narasta ruch samochodów, są teraz zresztą godziny szczytu. Docieram do Starych Babic. Jeszcze chwila i jestem na bardzo zakorkowanym rondzie w Nowych Babicach. Za nim jest "ciąg rowerowo-pieszy" z kostki. Jedzie się średnio, ale po dłuższej chwili przecinam Obwodnicę Warszawy i docieram na Jelonki. Tu, wzdłuż nowej Lazurowej, jest bardzo dobra ścieżka rowerowa.



Jadę na południe, mijając zachodnie osiedla Warszawy. Na liczniku mam ponad 60 km, co oznacza, że całość trasy ma szansę zbliżyć się do 100 km, o ile nieco ją wyciągnę, nie jadąc wprost do domu. Stwierdzam że warto przeciąć Ursus i miejscowości położone na południe od niego, już poza Warszawą. Mijam ulicę Połczyńską, wiaduktem nad torami kolejowymi docieram do Ursusa. Objeżdżam wokoło centrum handlowe "Factory". Są tu nawet jakieś pozostałości dawnej fabryki traktorów, oraz pomnik ofiar strajków z 1976 roku.



Przejeżdżam kolejnym wiaduktem nad torami kolejowymi i kieruję się w stronę Alej Jerozolimskich. Po pokonaniu ich mostkiem dla pieszych (bo nikt nie wpadł na to, by na skrzyżowaniu były pasy dla pieszych) jadę na Michałowice. Byłem tam wczoraj, na znacznie krótszej wycieczce i zauważyłem, że są tu nowe, bardzo fajne ścieżki rowerowe przez rozległe łąki, którymi teraz łatwo można dojechać z Raszyna do Pruszkowa. Ja jednak już kieruję się w stronę domu. Nie mogę sobie odpuścić jednak zjechania kawałek w bok, by zobaczyć... nie wiem w sumie, to chyba jakiś hotel? Na to wygląda. Ale jest tak niemiłosiernie kiczowaty, że aż zęby bolą. Przebija go chyba tylko rezydencja Janukowycza pod Kijowem, którą też miałem okazję zobaczyć. Kicz podobny, ale tam w znacznie większej skali.




Jadę dalej, do Alei Krakowskiej. Tu już skręcam w lewo, a niedługo, na wysokości kościoła w prawo. Przez park w Raszynie kieruję się na wschód, w stronę Ursynowa. Kilka kilometrów wzdłuż ulicy Warszawskiej, ale w końcu skręcam w stronę lotniska Okęcie i kolejnym wiaduktem pokonuję Południową Obwodnicę Warszawy. Trochę kręcę, by jednak dobić do tych 100 km.

Teraz już prosto. Najpierw dziurawą drogą wzdłuż południowego skraju lotniska, a potem w kierunku terminalu Cargo. Potem wzdłuż ulicy Poleczki. Do domu z 7 km, ale do pełnej setki pozostało mi 10 km. No nic, nieco wydłużę trasę na Kabatach. Mijam bloki Ursynowa, na Kabatach jadę jeszcze nieco bliżej stacji technicznej metra. W końcu do domu. Na liczniku 100,8 km. Oczywiście tak kręciłem, by liczba była ładna, trasa nie miała już pod koniec sensownego uzasadnienia. Ale jest, druga trasa powyżej 100 km w tym roku (pierwsza trasa czytaj tu). Słaby strasznie jest ten rok jeśli chodzi o jakieś dłuższe wycieczki, no ale... mam na głowie masę innych wyjazdów i to spowodowało, że rower nieco poszedł w odstawkę.


Załączam mapkę mojej trasy. Nie jest to szczególnie piękna wycieczka, poza kilkoma fragmentami w samej Puszczy Kampinoskiej. Ot, taka trasa by się rozruszać. Mimo kilku godzin na siodełku nie czuję większego zmęczenia. Zjadłem jabłko i pół bułki, trasę bym określił jako emerycką lub czysto rekreacyjną. Niestety w dużej części wiedzie terenami miejskimi z dużym ruchem i hałasem.

środa, 1 maja 2024

Rowerowa wycieczka na Bagno Całowanie

W kwietniu jakoś nie było zbyt wielu aktywności rowerowych. Brak czasu, częściowo i pogody, a potem kilkudniowy wyjazd na daleką północ. Niby wróciłem kilka dni temu, ale nadal jeszcze odczuwam przesunięcie czasowe i ciężko mi się śpi w normalnych godzinach (relacja z wyjazdu na Grenlandię czytaj tu). Postanawiam się nieco rozruszać na rowerze, wybierając trasę maksymalnie do 100 km. Rozważam różne warianty, ale w końcu decyduje się na Bagno Całowanie.

Ruszam z domu późno, dopiero około południa. Wiatr jest dość intensywny, a w dodatku wieje prosto w twarz. Kieruję się na Powsin, a potem na Okrzeszyn i Gassy. To bardzo popularne rejony dla rowerzystów, ale dziś, choć jest majówka, to jest względnie pusto. Jest bardzo ciepło, ale wiatr powoduje, że nie przeszkadza to jako bardzo. Po godzinie jazdy docieram do promu przez Wisłę. Dziś pierwszy dzień jego kursowania. Cena za rower to 7 zł w tym sezonie. Po kilku minutach jestem na drugim brzegu.



Drogą zbudowaną z betonowych płyt kieruję się w stronę Karczewa. Zauważam, że droga nr 801 jest zamknięta w kierunku Warszawy, czyli pewnie gdzieś w Otwocku lub Józefowie jest jej przebudowa. Ja przecinam Karczew, kierując się na południe. Mijam kilka miejscowości, ruch jest niemal zerowy. Za drogą nr 50 zaczyna się już miejscowość Całowanie.


Po kilku dalszych kilometrach jazdy skręcam w lewo. Tu już nie ma asfaltu, a piaszczysty szuter. Docieram nad dwa stawy, gdzie można zapłacić i połowić ryby. Okazuje się, że tak jak pojechałem, to przedostać się nie da, muszę się kawałek cofnąć i pojechać równoległą drogą. Docieram do wieży widokowej na cały kompleks bagien. Na wieżę wchodzić nie chcę, ale drewnianymi ścieżkami przez samo bagno chętnie się przejdę.



Ludzi nieco jest, ale nie stanowi to problemu, nawet jak prowadzę rower. Najpierw idę na ścieżkę północną. Ma kilkaset metrów długości, jest dość zacieniona, momentami są tu fajne mokradła. Jest też kilka tablic informacyjnych. Ścieżka kończy się na mokrej łące. Można iść dalej polną drogą, ale ja cofam się do punktu wyjścia. 





Teraz wchodzę na ścieżkę południową. Ta jest bardziej pozałamywana i mniej skryta pod drzewami. Mniej tu też mokradeł, obszar jest bardziej torfowiskowy. Kładka kończy się ślepo, tu robię kilka zdjęć i wracam do drogi. Pora wracać do domu, ale inną trasą.




Kieruję się na Tabor, tam docieram do drogi nr 50. Zawsze był na niej ogromny ruch, ale dziś jest spokojnie, ponadto sama droga od kilku lat ma szerokie pobocza. Jadę na wschód kilka kilometrów, w miejscowości Regut skręcam na północ. Nagle zatrzymuję się. Bocian tuż obok drogi. Aż żal, że nie mam lepszego aparatu.


Jadę przez Celestynów, Dąbrówkę i Starą Wieś. Potem już wygodną ścieżką rowerową prowadzącą równolegle do torów kolejowych docieram do Otwocka. Tu jest nowa rzecz, która powstała w zeszłym roku i nie widziałem jej dotąd. Pomnik samolotu TS-11 Iskra, upamiętniający śmierć dwóch pilotów, którzy zginęli w wypadku 11 listopada 1998 roku.



Jadę przez centrum Otwocka, mijam charakterystyczne przystanki w stylu świdermajer. Cały czas są tablice informujące o zamknięciu drogi nr 801. Uliczkami Otwocka i Józefowa przebijam się do Falenicy i docieram do Południowej Obwodnicy Warszawy. Teraz już prosto i na pamięć - wzdłuż obwodnicy, przez Most Południowy i do domu. 



Całość zajęła mi nieco ponad 4 godziny i na liczniku mam 78 km. Więc dokładnie tak jak chciałem. Niespiesznie, przygodowo, widokowo i w nowe miejsce. Jak na rozruch po dłuższym czasie braku rowerowania - bardzo przyjemna trasa.


Załączam mapkę mojej trasy.