poniedziałek, 8 grudnia 2014

Radzieckie pozostałości na Dolnym Śląsku

Niedawno wybrałem się z Madzią i Bernadettą na małą wycieczkę w poszukiwaniu reliktów przeszłości. Naszym celem były rejony Dolnego Śląska, w szczególności okolice poligonu w Żaganiu. Na terenie tego poligonu jest opuszczone od lat miasteczko wojskowe, w którym mieszkali żołnierze stacjonujących tu do lat 90-tych oddziałów Armii Radzieckiej. Pstrąże, bo tak nazywa się to polskie miasto duchów nie ma może takiej wielkości jak Prypeć na Ukrainie, ale niewątpliwie jest lokalną ciekawostką.

Dojechaliśmy w okolice poligonu samochodem i zostawiliśmy go na prowizorycznym placu gdzieś przy drodze. Czekał nas kilkukilometrowy spacer w stronę niewidocznych stąd bloków. Musieliśmy przejść przez rzekę Bóbr wykorzystując były most kolejowy. Równoległy do niego most drogowy został dawno temu wysadzony, prawdopodobnie po to, by ciekawscy nie trafiali za łatwo na obszar poligonu gdzie trenują oddziały pancerne. Nikt chyba nie chce oberwać pociskiem z czołgowej armaty ;) Ale i tak brak mostu, ostrzegawcze napisy ani patrole wojskowe nie powstrzymują ciekawskich. Udało nam się bez większych problemów dojść do opuszczonych i zdewastowanych bloków. No cóż... Rosjanie wyjeżdżając stąd zabrali wszystko co mogli, a polscy szabrownicy dopełnili dzieła zniszczenia. Bloki ledwo się trzymają, powyrywane są nawet przewody ze ścian. Rzeczywiście miasto duchów. Szkoła, w której kiedyś uczyły się dzieci żołnierzy - teraz jest częściowo zawalona, wszystko trzyma się tam na słowo honoru i wręcz strach jest tam wchodzić. Trenuje tu regularnie wojsko używając bojowej amunicji - wszędzie walają się łuski i pociski, a ściany są podziurawione. Mieliśmy w sumie szczęście że akurat nie było żadnych ćwiczeń. Kilka razy przejeżdżały pobliską drogą wojskowe ciężarówki, a dwa czy trzy razy okolicę przemierzał patrol, zmuszając nas do chowania się ;) Pozostaliśmy jednak niezauważeni. Jednak dalej w stronę Żagania i Świętoszowa, tam gdzie jest dalsza część Pstrąża, pamiętająca jeszcze czasy hitlerowskie - już się nie udaliśmy. Tam rzeczywiście coś się działo, co i rusz przejeżdżały wojskowe pojazdy i woleliśmy nie ryzykować. Bez przeszkód wróciliśmy do samochodu.







Kolejnym celem było opuszczone wojskowe lotnisko Szprotawa-Wiechlice. W czasach PRL stacjonował tu radziecki pułk bombowców taktycznych Su-24, a na samym lotnisku znajdowały się schronohangary gdzie przechowywano samoloty, bomby i... specjalny schron na bomby nuklearne. Aktualnie część lotniska zagospodarował miejscowy aeroklub, część schronohangarów zaadoptowano jako użyteczne budynki - magazyny i warsztaty. Część jednak stoi opuszczona. Smutny obraz byłej bazy lotniczej.


W okolicy Szprotawy znaleźliśmy jakiś nocleg w agroturystyce, a następnego dnia udaliśmy się w okolice miejscowości Wilkocin. W pobliskich lasach kryją się jeszcze większe ciekawostki. Było tu podziemne centrum dowodzenia PGWAR (Północnej Grupy Wojsk Armii Radzieckiej). Mając pewne wskazówki z internetu i nieco oleju w głowie bez problemów można je odnaleźć, choć od miejsca pozostawienia samochodu też trzeba zrobić sobie dłuższy spacer. Kompleks bunkrów jest ogromny! Są ukryte pod ziemią, mogą przetrwać nawet atak jądrowy. Część wejść jest zamknięta, ale udało nam się znaleźć korytarz prowadzący w głąb wzgórza. Kompleks ma dwa piętra i są to ogromne betonowe hale i systemy korytarzy które je ze sobą łączą. Łukowe sklepienia z żebrowanego, wzmacnianego betonu, a w nich dodatkowe betonowe pomieszczenia sugerują że miejsce było bardzo odporne. W środku nie pozostały żadne sprzęty, ale można sobie wyobrazić jak to wyglądało w czasach świetności. To nie był zwykły system schronów, tylko centrum dowodzenia z potężnymi systemami łączności, wielkimi ekranami taktycznymi i podziemnymi generatorami prądu. Cały teren wokół niewinnego wzgórza był otoczony zasiekami, stanowiskami karabinów maszynowych, niedaleko były miejsca postojowe pojazdów pancernych. A wszystko ukryte w środku wielkiego kompleksu leśnego. Nieopodal zresztą jest tu inny potężny kompleks podziemnych bunkrów, ale tam już nie zaszliśmy. Tam gdzie byliśmy spotkaliśmy też całe stada nietoperzy ;) Niestety padł mi napęd migawki w aparacie i dalsze zdjęcia musiałem wykonywać telefonem :/



Kolejnym celem był zbiornik odpadów poflotacyjnych z kopalni miedzi - Żelazny Most. Zawsze chciałem go zobaczyć, bo na zdjęciach lotniczych wygląda bardzo ciekawie. Mimo że jest niesamowicie skażony metalami kolorowymi i są to silnie toksyczne rzeczy, to związki miedzi nadają mu niesamowity niebieski kolor, a woda pozbawiona jakiegokolwiek życia ma wielką przejrzystość. Musimy wspiąć się na wał ziemny otaczający zbiornik, ale na górze spotyka nas rozczarowanie. Jest dość mgliście i nie widać samej niebieskiej powierzchni wody. Widać jedynie koszmarny, zgniłozielony szlam, który z tej strony sięga głęboko w stronę środka zbiornika.

Po powrocie do samochodu pojechaliśmy do Legnicy, gdzie znajduje się jeszcze jedna pamiątka po tamtych czasach - wielki opuszczony radziecki szpital. Legnica była największym chyba skupiskiem wojsk radzieckich w Polsce, tu znajdował się sztab PGWAR, a w całej okolicy rozmieszczone były oddziały pancerne i zmechanizowane, a także kilka pułków lotnictwa uderzeniowego. 1/3 mieszkańców Legnicy stanowili radzieccy żołnierze! Miasto było zwane "małą Moskwą". Pozostały po nich duże koszarowe kompleksy, obecnie przerobione na zwykłe bloki mieszkalne. A obok - duży zagrodzony i zadrzewiony teren, wyglądający na zupełnie opuszczony. Teren jest pilnowany, ale... chwila rozmowy ze stróżem, mała zrzutka na "bilet wstępu" i jesteśmy na terenie szpitala.

To nie jest jeden budynek tylko cały wielki kompleks budynków. Na terenie jest kilka osób, takich samych jak my "eksploratorów", ale sobie zupełnie nie przeszkadzamy. A jest co zwiedzać! Sam główny budynek ma kilkaset metrów długości i trzy boczne skrzydła. I kilka pięter wysokości plus dwa poziomy podziemi. To wiele godzin zwiedzania. Niestety większość sprzętów się nie ostała do dziś, została rozkradziona. Najciekawsze znaleziska są w piwnicach - skrzynie ze sprzętem medycznym i całkowicie nowe pochłaniacze od masek gazowych. Dokumenty i szkło laboratoryjne.




W budynkach bocznych są m.in. kostnica, basen pływacki - a w nim stojąca do dziś woda, kuchnia, pralnia i stołówka. W tej ostatniej znajdujemy mnóstwo polskich i radzieckich gazet, a nawet karty do głosowania z wyborów w 1989 roku. Robi się już ciemno, musimy powoli opuścić teren szpitala. Musze tu kiedyś koniecznie wrócić z działającym aparatem, bo zdjęcia z telefonu nie zadowalają mnie zupełnie.


Potem wracamy już do domu, to jeszcze kilka godzin jazdy. Był to ciekawy i pouczający wyjazd, jak na polskie warunki są to naprawdę nietypowe miejsca. Nie można porównać tego ze Strefą Wykluczenia wokół elektrowni w Czarnobylu, ale mimo wszystko były to spore atrakcje.

Zdjęcia Ma Violavia i Maciej Łuczkiewicz.