niedziela, 14 sierpnia 2016

XII Bieg Katorżnika w Lublińcu

Przebiegliśmy wczoraj z Ma Violavia dość nietypowy "bieg" jakim jest Bieg Katorżnika, rozgrywany co roku w Lublińcu. Bieg jest na tyle legendarny, że 1500 miejsc startowych rozchodzi się od otwarcia zapisów w... góra 5 minut.

Teraz o samym biegu. Organizuje go Wojskowy Klub Biegacza "Meta" z Lublińca, wraz z tamtejszą Jednostką Wojskową Komandosów. Bieg jest oparty na zadaniach, jakie czekają żołnierzy tej jednostki w czasie szkoleń (i misji za liniami wroga). Hasło że bieg "miesza z błotem" jest całkowicie adekwatne. Trasa to ok 10-12 km, więc niby nic takiego. Tyle że czystego biegu na całej trasie wypada może z 1 km, a reszta to pokonywanie jeziora, trzcinowisk, potwornie zasyfiałych rowów melioracyjnych i leśnych mokradeł, błota takiego jakie trudno wręcz sobie wyobrazić i różnych przeszkód sztucznych. Bieg może nie wymaga zbyt wiele od kondycji naszego serca czy płuc, jak robi to przeciętny bieg uliczny. Wymaga natomiast dużej siły fizycznej, bo 90% trasy pokonuje się minimum po pas w "wodzie" (zaraz wyjaśnię czemu użyłem cudzysłowu), wspinania się, czołgania. I chyba co najważniejsze - wymaga dużej odporności psychicznej. I kompletnej niewrażliwości na zgniły bagienny smród, oblepiające nas wodorosty i błoto, na wpadanie w to błoto wraz z głową, na ciągłe walenie kolanami i goleniami w podwodne kłody i kołki. Jak kogoś odrzuca zgniły, zatęchły żur w brudnym jeziorze - lepiej niech nie startuje :) Jezioro to zdecydowanie najczystsza część trasy ;) Aha, trzeba te 2-3 godziny wytrzymać w permanentnym zimnie, z tonami mułu w butach.

Trasa zaczyna się dość niewinnie, bo mniej więcej 500 m odcinkiem jeziora, gdzie co prawda jest po szyję, ale najlepiej pokonać to wpław. W butach i ubraniu. Pod wodą mury, korzenie itp. Potem zaczynają się śmierdzące rowy, gdzie idziemy po pas w czymś co w ogóle nie ma wspólnych cech z wodą. Wody to w tym jest może z 50%. Reszta to zawiesina czarnego jak smoła mułu i bagiennej roślinności. Konsystencja budyniu, zapach jak z... coś między oczyszczalnią ścieków a fabryką celulozy. Ciężko w tym czymś przebierać nogami, dno jest niemożliwie śliskie, co w połączeniu z podwodnymi przeszkodami powoduje że co i rusz ktoś znika w tym żurze wraz z głową. Potem odcinek krętego biegu w trzcinowisku, woda, błoto (tym razem takie z gatunku co chce nam ściągnąć buty), ostre jak brzytwa liście. I znów dłuuugi śmierdzący jeszcze bardziej, zimny jak diabli rów z czarna mazią. Gdy po dobrej godzinie walki trafiamy znów w wody jeziora jest po prostu idealnie, to jest odpoczynek! I kolejne rowy przeplatane krótkimi odcinkami biegu przez powalone w lesie drzewa. Rowy z bagnami są coraz gorsze, błoto wciąga, zaczynają nas łapać skurcze, na brzeg czasem ciężko wyjść, tak to wszystko jest śliskie. Wreszcie niby już blisko mety, wpław przez jezioro, po poręczach przez pomost, skok do wody po drugiej stronie. A tam taki ch... woda ma pół metra głębokości! Nogi bolą. Znów zasyfiały rów odbijający gdzieś w drugą stronę, jakieś rury pod szosą w których trzeba się czołgać, nawrotka, kolejne rury, podwodne kołki, ziarna piachu w oczach, nie ma jak tego przetrzeć, przemyć, oczy pieką, łzawią, nic nie widzę. Coraz więcej osób ubezpieczających przy trasie, czyli meta względnie niedaleko. I najgorszy syf ze wszystkiego na trasie! Błoto jak z sennego koszmaru. Staniesz to wciąga, nie ma jak nogi wyjąć, przysysa. Musisz biec, a skurcze łapią, kolana się wykręcają. Jak się potknąłem i wywaliłem w to coś, to rekami aż po barki wpadłem w coś, co z wyglądu i zapachu przypominało nawóz naturalny. Leżę w tym czymś, zaklinowany czterema kończynami, a nie ma jak wstać, jak się od tego odkleić. Oczywiście w tym miejscu fotografowie, mieli kupę uciechy ;) Lecimy dalej, jakaś drabina przy drzewie na którą trzeba wbiec. Jakieś opuszczone budynki, kolejna drabina, barierka z wystającymi ostrymi prętami, trzeba uważać jak cholera, a jeszcze stoi jakiś żołnierzyk i pokrzykuje "dawać dawać k... nie opierdalać się!". Opony, czołganie pod drutami, opony, kibice... pomost, jakieś belki do przeskakiwania i... jest! Koniec! Trzykilogramowa "podkowa katorżnika na szyi, uścisk ręki od zastępcy dowódcy JWK i krzepiące słowa "kawał dobrej roboty, gratuluję". Ufff... już nie trzeba nurzać się w g... już nie trzeba walczyć ze skurczami.

Obowiązkowa kąpiel w jeziorze, ale to niewiele daje. Muł i smród są wszędzie, nie da się tego pozbyć, także pod prysznicem. W butach kilogramy piasku. Po ogólnym opłukaniu się marsz do samochodu po ciuchy. Gdy wracam... Ma Violavia już jak się okazuje jest na mecie. Nie sądziłem ze będzie tak szybko. Startowała godzinę po mnie, a dobiegła w czasie krótszym o 25 minut, czyli była na mecie 35 minut po mnie. Tylko jak mówię - to nie zależy od kondycji, co raczej od zwinności, techniki pokonania bagniska czy najzwyklejszego szczęścia - kto ciągle będzie wpadał po szyję, będzie miał czas o wiele gorszy od osoby, która tego w dużym stopniu uniknie. Ale z tego miejsca jej gratuluję. To pierwszy bieg, gdzie mnie wyprzedziła i to aż o tyle!

W domu, po powrocie. Kupa zadrapań na całym ciele, rany się jątrzą, paprzą - widać że bagienna flora bakteryjna ma co robić, mam nadzieję że jakiejś zgorzeli gazowej nie dostanę ;) Oczy na szczęście doszły do siebie, ale wracałem w okularach a nie w soczewkach, bo nie dało się ich znieść na oczach. Z naszych ubrań wypłukaliśmy kilka kg piasku i drobnego czarnego syfu. Tak naprawdę - trzeba je ze 3 razy uprać. My, samochód, mieszkanie - wszystko śmierdzi zgniłym jeziorem, nie da się tego usunąć. Pewnie zejdzie z naskórkiem ;)






Teraz kilka rad dla tych co by chcieli się tak upodlić :P

1. Obowiązkowo - piłkarskie ochraniacze na golenie i dobrze dopasowane rękawiczki budowlane - ochronne. Bez tego będzie ciężko. Wszystko pozalepiać i pooklejac plastrem, taką srebrną taśma budowlaną - to doskonały patent. Szczególnie na buty i te ochraniacze

2. Ubranie najlepiej wywalić od razu, szkoda się z tym pierdzielić i to prać. Na miejscu zresztą było przewidziane miejsce na zużyte ubrania. Ubranie dobrze dopasowane i najlepiej długie, nawet jak jest ciepło.

3. Buty też z przeznaczeniem do odstrzału. Oboje biegliśmy w zwykłych trampkach za kostkę, solidnie oklejonych taśmą. Od pierwszego kilometra w prawym miałem mimo to mnóstwo mułu...

4. Trzymać się grupy. Grupa sobie pomaga, pomaga wyciągnąć się z bagna, ostrzega przed przeszkodami. Obserwować osobę idącą przed sobą (jak nagle ni stąd ni zowąd zniknie wraz z głową w bagnie - znaczy się tam jest jakiś dół lub konar) i samemu ostrzegać innych.

5. Nie lecieć na pałę! Można sobie nogę złamać! Powoli i spokojnie, wtedy nawet pier... uderzenie w podwodny konar spowoduje tylko ból, a nie urwanie więzadeł w kolanie. Nie ma co się tu ścigać na czas!

6. Żadnych smartfonów i innych wynalazków na trasie! Szkoda po prostu, bo po biegu mogą już nie żyć. Mój zegarek przeżył, ale był pod rękawem koszulki i pod rękawiczką. Mimo to - czarny od błota.

Generalnie - polecam ) Wspaniała impreza i wrażenia niezapomniane ;) Choć nieco odrzucające tzw. normalnych ludzi