Styczeń jest wyjątkowo ciepły. Od lat nie było takiej zimy, żeby było
powyżej zera i nie było śniegu. Pozwala to jednak na nieco bardziej
komfortowe rowerowe wycieczki niż w poprzednich latach. Dziś planuję
wycieczkę po Warszawie, która może nie będzie jakaś szczególnie długa
jeśli chodzi o dystans, ale dość czasochłonna. Chcę dotrzeć w kilka
miejsc dobrze mi znanych z dzieciństwa, ale obecnie już nieistniejących
lub istniejących jako ruiny. Moim celem jest dotarcie do dawnych klubów
sportowych, które nie wytrzymały próby dostosowania się do nowych
czasów i upadły. Nikt w nie nie chciał inwestować pieniędzy i obecnie
stanowią smutną pamiątkę dawnej świetności.
Ruszam z Natolina kierując się na północ. Mijam blokowiska Ursynowa i Służewia nad Dolinką. Pierwszy obiekt jest już całkiem niedaleko. Mało już kto pamięta warszawską skocznię. Tak, w Warszawie była skocznia narciarska. Usytuowano ją na wiślanej skarpie niedaleko obecnej stacji metra "Wilanowska". Może nie była tak duża jak "mamuty" czy Wielka Krokiew, ale też nie jakaś malutka. Jej rekord to 46 m. A to jeszcze w czasach gdy nikt nie myślał o stylu V. Zawody odbywały się tu rzadko, był to obiekt głównie treningowy. Choć był tu rozgrywany jeden z konkursów w Turnieju... Trzech Skoczni. Serio był taki, pozostałe konkursy były w Pradze i Budapeszcie. Skocznia jako pierwsza w Polsce miała igielit. Niestety w latach 90 zamknięto ją z powodu braku odpowiedniego finansowania. Zawody na niej były mało istotne i rzadkie, a i mało kto chciał tu trenować. Potem rozebrano część najazdu i w końcu wieżę. Do dziś pozostał tylko zdewastowany i zarośnięty zeskok. Pozostał jednak główny budynek, na którym opierała się dolna część najazdu. Obecnie jest tu serwis narciarski, ale kilka lat temu funkcjonowała tu również giełda sprzętu narciarskiego.
Ruszam z Natolina kierując się na północ. Mijam blokowiska Ursynowa i Służewia nad Dolinką. Pierwszy obiekt jest już całkiem niedaleko. Mało już kto pamięta warszawską skocznię. Tak, w Warszawie była skocznia narciarska. Usytuowano ją na wiślanej skarpie niedaleko obecnej stacji metra "Wilanowska". Może nie była tak duża jak "mamuty" czy Wielka Krokiew, ale też nie jakaś malutka. Jej rekord to 46 m. A to jeszcze w czasach gdy nikt nie myślał o stylu V. Zawody odbywały się tu rzadko, był to obiekt głównie treningowy. Choć był tu rozgrywany jeden z konkursów w Turnieju... Trzech Skoczni. Serio był taki, pozostałe konkursy były w Pradze i Budapeszcie. Skocznia jako pierwsza w Polsce miała igielit. Niestety w latach 90 zamknięto ją z powodu braku odpowiedniego finansowania. Zawody na niej były mało istotne i rzadkie, a i mało kto chciał tu trenować. Potem rozebrano część najazdu i w końcu wieżę. Do dziś pozostał tylko zdewastowany i zarośnięty zeskok. Pozostał jednak główny budynek, na którym opierała się dolna część najazdu. Obecnie jest tu serwis narciarski, ale kilka lat temu funkcjonowała tu również giełda sprzętu narciarskiego.
Robię kilka zdjęć, ale niestety nie mogę dostać się na teren obiektu, bo jest ogrodzony i zamknięty. Trzeba będzie przyjechać w dzień roboczy, kiedy serwis narciarski będzie otwarty. Może uda się wtedy zrobić lepsze ujęcia. Do opisu dokładam kilka zdjęć z dawnych czasów, gdy skocznia funkcjonowała i gdy ją rozbierano.
Kolejny opuszczony i zdewastowany obiekt sportowy jest bardzo blisko, dosłownie kilometr od skoczni. I również jest ulokowany w obrębie wiślanej skarpy. To obiekty WKS Warszawianka. Ta część Warszawy ma jakiegoś pecha do obiektów sportowych. Zresztą nie tylko sportowych, bo odkąd pamiętam stoją tu dwa opuszczone domy.
Zniknęły
stare baseny Warszawianki, moim zdaniem najlepsze odkryte baseny lat 90-tych, a stadion tego klubu, gdzie nie raz jako
dzieciak startowałem w zawodach lekkoatletycznych zarósł podobnie jak
skocznia. Teraz są tam jakieś boiska treningowe dla dzieci, jednak
samego stadionu szkoda. Robię kilka zdjęć zarośniętych krzakami trybun. Wracam myślami do szkolnych lat... naprawdę szkoda tego obiektu.
Ściana do tenisa przy kortach, gdzie nie raz
odbijałem piłkę, jednak stoi nadal. Korty też istnieją. Na miejscu starych, dobrych basenów odkrytych wybudowano współczesny kompleks basenów krytych. No cóż - są całoroczne i z pewnością bardziej dochodowe.
Kieruję się teraz na zachód. Jadę ulicą Odyńca, przecinam Górny Mokotów. Miejsce do którego zmierzam teraz jest mi szczególnie bliskie. To położone na pograniczu Mokotowa i Ochoty stadion i obiekty WKS Gwardia. Od 1989 roku trenowałem w tym klubie judo. Dopiero 10 lat później zmieniłem barwy na AZS UW. Klub był niezwykle ważny w moim życiu, bo w pewien sposób mnie ukształtował. Bywałem tu najpierw trzy razy w tygodniu, a potem codziennie. Nie wiedziałem wtedy, że z klubem jest aż tak źle. Przecież to była kuźnia talentów, ciężko policzyć ilu mistrzów Polski i reprezentantów na poważniejsze zawody wychował tylko w tej jednej dyscyplinie. A sekcja zapaśnicza? Sekcja bokserska? Wystarczy chyba wspomnieć Jerzego Kuleja. A jednak klub nie dał rady. Był to wcześniej klub milicyjny, a po transformacji policyjny. Jak wiadomo w czasach późnego PRL-u milicja nie cieszyła się zbytnią sympatią. Pamiętam nawet jak kibice śpiewali "Gwardia, Gwardia to nie warszawski klub, to milicyjny klub i za to ... jej w dziób". Policja była już znacznie lepiej odbierana, ale to nie ułatwiło klubowi przetrwania. Policja miała mnóstwo problemów finansowych, utrzymywanie drogiej działki i klubu sportowego w atrakcyjnym miejscu było jej nie na rękę. Niedofinansowana Gwardia podupadła, a potem całkowicie upadła. Gdy ja już zmieniłem barwy klubowe bywałem jednak często na hali judo Gwardii. Warunki były coraz gorsze, nie było wody, na koniec również prądu. Sekcja judo była chyba ostatnią, ale gdy Policja nie zapłaciła kolejnych rachunków, to i jej halę trzeba było zamknąć z powodów bezpieczeństwa. Na szczęście klub to nie budynki, a przede wszystkim ludzie. Judocy Gwardii z mojego pokolenia nie poddali się i sekcja uzyskała nowy obiekt na Pradze Północ, działając do dziś.
Docieram na Racławicką 132. Brama przez która przechodziłem tysiące razy jest teraz zdewastowana, ale zamknięta na kłódkę. Zniknął nawet napis "Stadion WKS Gwardia". Nie mogę dostać się do środka, a nie chcę robić tu jakiś skoków przez płot, bo zaraz obok są budynki Agencji Wywiadu i cały teren obserwują kamery.
Jadę wzdłuż płotu. Były tu korty tenisowe, ściana do tenisa, a dalej treningowe boisko przez które skracało się drogę idąc do hali judo. Teraz wszystkie możliwe wejścia są pozamykane.
Dalej była kolejna brama i wjazd na teren klubu. Tam można było podjechać pod halę judo. Nie ma już tej bramy, nie ma też hali judo. Nie ma nawet budynku przychodni, który był obok bramy. Między przychodnią i halą były też baseny i wieża do skoków. Już na początku lat 90-tych baseny były nieczynne i zarośnięte. Teraz nie ma już niczego, wszystko zaorano i zniwelowano. Przez bramę też nie da się wjechać.
Pamiętam, że na tyły hali judo i do basenów dało się dojść od pobliskich ogródków działkowych. Skręcam w dziurawą drogę. Docieram do zamkniętej bramy. Wszędzie ogrodzenie, nie da się przejechać. Ale rzut oka przez płot pozbawia złudzeń - nic już nie pozostało. Nie ma sensu forsować płotu.
Z dużym smutkiem wracam do Racławickiej. Czuję, że zostawiłem tu kawał życia i tego wszystkiego już nie ma. No trudno, znak czasów. Jadę dalej, skręcam wzdłuż Żwirki i Wigury na północ. Docieram do Pól Mokotowskich. Jest tu kolejny klub sportowy, który bardzo podupadł. To RKS Skra Warszawa. Co ciekawe, słowo Skra jest skrótem od "Sportowy Klub Robotniczo-Akademicki", a mało kto zdaje sobie z tego sprawę. Najbardziej w mojej pamięci zachowały się baseny Skry, na których bywałem wiele razy. Były tu fajne jak na tamte czasy zjeżdżalnie, ludzi przychodziło mnóstwo, ale basenów było kilka, więc tłum się jakoś rozładowywał. Teraz pozostał po nich obraz nędzy i rozpaczy. Przecinam Pola Mokotowskie i skręcam w stronę dziury w płocie. Teren jest zarośnięty, zupełnie nie nadaje się na jazdę, więc prowadzę, a momentami nawet niosę rower. Znów odżywają wspomnienia. I straszny smutek, że wygląda to teraz tak jak wygląda. Były tu nie tylko baseny, ale tez cały kompleks kawiarniano-wypoczynkowy, mam wrażenie, że można było tu nawet pokoje wynajmować.
Przedzieram się przez krzaki koło małego, okrągłego basenu ze zjeżdżalnią. Kurcze, zjeżdżałem z niej! Teraz to tylko wspomnienia.
Dalej znajdują się główne baseny. Tam były jakiś schodki, były słupki do skoków i kolejna zjeżdżalnia... no rzeczywiście. Wszystko mi się przypomina. Ale wygląda to teraz przygnębiająco.
Obchodzę cały teren, kolejne zdjęcia. Wreszcie wracam i przedzieram się przez dziurę w płocie na normalną drogę. Jadę teraz w kierunku głównego stadionu Skry. Był to stadion lekkoatletyczny i w sumie do dziś odbywają się na nim jakieś treningi. Jest tu tartanowa bieżnia, która jakoś funkcjonuje. Jednak o zawodach z publicznością można zapomnieć, bo stadion do niczego się nie nadaje. Tu by wykonać lepsze zdjęcia robię jednak "skok przez płot".
Objeżdżam stadion od południa, mijam przychodnię COMS, w której bywałem przez wiele lat regularnie co 3 miesiące. Kieruje się w stronę ulicy Wawelskiej. Ostatnie zdjęcie zdewastowanej wieży.
Ruszam teraz wzdłuż Trasy Łazienkowskiej, mijam Plac na Rozdrożu i zjeżdżam z wiślanej skarpy malowniczymi parkami na tyłach Sejmu. Na Powiślu tez jest opuszczony obiekt, choć niezwiązany ze sportem - klub Syreni Śpiew.
Mijam pomnik "Chwała Saperom", który upamiętnia żołnierzy poległych podczas rozminowania Polski po II wojnie światowej. Kieruje się na most Łazienkowski i docieram na praski brzeg Wisły. Tu również są obiekty sportowe które popadają w ruinę. Kilkaset metrów ma północ od mostu są baseny. To obiekt niedofinansowany i zaniedbany, ale czy już na zawsze opuszczony? Ciężko stwierdzić, ale jednak od kliku lat w sezonie letnim nie było w nim wody i nie było tu ludzi. Można uznać, że dopiero zaczyna popadać w ruinę.
Kieruję się teraz na południe, znów mijając most Łazienkowski. Nad brzegiem Wisły są stare i częściowo opuszczone hangary klubów wioślarskich i żeglarskich. Mimo fatalnego stanu, niektóre z nich są nadaj jakoś wykorzystywane, więc uznaję, że nie mogę ich na siłę dodawać do opuszczonych obiektów sportowych, choć niewątpliwie to kwestia kilku lat. Jest tu jednak obiekt, który z pewnością jest już historią. To basen pływacki, już nawet nie pamiętam jakiego klubu, chyba był to LOK. Robię mu zdjęcia z góry i dołu - obraz nędzy i rozpaczy.
Ruszam na północ ulicą Afrykańską. Przecinam Trasę Łazienkowską ponownie. Mijam blokowiska Grochowa i w końcu dojeżdżam do kolejnego niezwykłego, ale już historycznego obiektu sportowego. Jest to tor kolarski "Nowe Dynasy". To tereny KS Orzeł Warszawa. Nie da się jednak wjechać na sam tor, wszystkie bramy są pozamykane. Jest tu jakiś plac manewrowy i stoją samochody, co oznacza, że można jednak spróbować innego dnia.
Dorzucam zdjęcie z czasów świetności toru.
Słońce chyli się ku zachodowi, pora więc kierować się w stronę domu. Jadę jeszcze kawałek na wschód, wzdłuż Olszynki Grochowskiej. W końcu docieram do Trasy Siekierkowskiej i ruszam nią na południe. Gdy przecinam Wisłę, przypominam sobie o jeszcze jednym opuszczonym obiekcie. To strzelnica... tylko nie wiem czy funkcjonowała kiedykolwiek jako strzelnica sportowa. Z pewnością korzystało z niej wojsko. Strzelnica mieści się na terenie fortu "Augustówka" i co ciekawe w jakiś sposób jest do dziś wykorzystywana. Często widuję tu trenujących łuczników. Teren jednak jest niczyj, nikt nie zarządza nim i nie ma on żadnych licencji. Dlatego nie mogą tu trenować strzelcy z bronią palną.
Robi się już ciemno, więc ruszam do domu. Mijam Sadybę, Wilanów, Powsin i wreszcie jestem. Niby trasa wycieczkowa, ale wyszło 55 km jazdy.
Całkiem udany wypad, choć jak przyznam - nieco smutny. Szkoda, że tyle obiektów, zamiast służyć nadal warszawiakom - zostało totalnie zdewastowanych i zniszczonych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz