niedziela, 7 grudnia 2025

Grudniowy wypad do Lublany

Dwa lata temu wybraliśmy się do Innsbrucku, na bożonarodzeniowy jarmark (czytaj tu). Od pewnego czasu planowaliśmy coś podobnego, ale wraz z synami Ewy i tym razem korzystając z oferty ekspresowej, jednodniowej wycieczki z biurem podróży. Uznaliśmy, że koszty będą niższe, a komfort podróży większy. Naszym celem jest stolica Słowenii - Lublana. 

Wyjazd mamy po godzinie 23 z Bielska-Białej. W efekcie dość mocno nudzimy się, czekając cały wieczór. W normalnych warunkach poszlibyśmy spać, a tu trzeba jednak jakoś wytrwać. W końcu zbieramy się, wsiadamy w samochód i jedziemy. Jest gęsta mgła, nie jedzie mi się zbyt komfortowo, ale do centrum Bielska docieramy 20 minut przed czasem. Parkuję i dłuższą chwilę czekamy. Jak się okazuje, autokar już na nas czeka, tylko nie zauważyliśmy małego napisu. Wyruszył z Katowic i większość uczestników wsiadła właśnie tam. 

W Cieszynie krótki postój, dosiadają się ostatnie dwie osoby. Jest już północ, więc pora spać. Udaje mi się zasnąć, choć trudno mówić o wielkim komforcie. Jest zimno, szczelnie nakrywamy się kurtkami. Stajemy po drodze gdzieś w Austrii, a potem budzimy się około 7 rano już w Słowenii, kilkanaście kilometrów od Lublany. Tu o dziwo postój na śniadanie, aż półtorej godziny. Po co aż tyle? To stacja benzynowa przy autostradzie, jest zimno, wszyscy i tak w środku się nie zmieszczą. Jemy coś co wzięliśmy ze sobą z Polski, pijemy kawę. Na szczęście można usiąść w autokarze, gdzie jest znacznie cieplej. W końcu ruszamy.

Pilotka opowiada nieco ogólnych informacji o Słowenii, jej historii i geografii. Lublana jest miastem bardzo starym, osadnictwo sięga 2000 p.n.e. Była tu również rzymska osada, bo było to skrzyżowanie bardzo ważnych szlaków handlowych, w tym słynnego Szlaku Bursztynowego. Na przestrzeni dziejów znajdowała się pod różnymi władzami. Gdy po I wojnie światowej powstała Jugosławia, utrwalona po II wojnie światowej rządami Josipa Broz Tity, Słowenia była jedną z federacyjnych republik tego kraju. Jednak znacznie bliżej było jej do krajów alpejskich niż bałkańskich. Była bardzo rozwinięta gospodarczo i generowała znaczną część PKB Jugosławii. Po śmierci Tity w 1980 roku nastąpił ogólnokrajowy kryzys, który doprowadził w początku lat 90-tych do rozpadu kraju i niezwykle krwawej wojny domowej. Słowenia ogłosiła niepodległość jako jedna z pierwszych. Władze w Belgradzie wysłały wojska, by powstrzymać ten separatystyczny ruch, ale Słoweńcy stawili bardzo skuteczny opór. Walki potrwały zaledwie 10 dni, a ofiar po obu stronach było 63, czyli bardzo niewiele. Podpisano rozejm i Słowenia stała się niepodległym krajem. W 2004 roku weszła do UE, jest również członkiem NATO.

Z okien autokaru widzimy mieszkaniowe dzielnice miasta. Jest niewielkie, liczy ok. 280 tys. mieszkańców. Czyli coś porównywalne z Lublinem czy Sosnowcem. I faktycznie, zabudowa przypomina Sosnowiec lub Tychy. Dużo bloków, dość szerokie ulice. Jednak w centrum jest nieco wysokich biurowców. Wysiadamy na przystanku autobusowym. Teraz krótki spacer z pliotką na Plac Kongresowy. Tu mamy wyznaczone miejsce zbiórki gdy będziemy wracać. Spotykamy się z lokalnym przewodnikiem. To Polak, ma dużą wiedzę na temat samej Słowenii, ale również wielu historycznych ciekawostek. Na wspólne zwiedzanie przeznaczone jest półtorej godziny. Jednak jest to spacer w wolnym tempie. Kawałek marszu i długie stanie przy jakimś pomniku i opowiadanie. Znów kilka kroków i znów opowiadanie. Robi nam się coraz zimniej, mimo zimowej odzieży. Ponadto spacer przedłuża się, już niemal dwie godziny. W końcu mamy dość, za dużo przynudzania. Pytam pilotkę o której godzinie mamy zbiórkę i urywamy się.




Gdy w końcu jesteśmy sami, to zwiedzanie nabiera tempa i nieco udaje się rozgrzać. Wchodzimy na górujące ponad centrum miasta wzgórze zamkowe. Nie dość, że robi się nam cieplej, to również udaje się rozruszać zastałe od wielogodzinnego siedzenia mięśnie. Na sam zamek nie wchodzimy, bo jego zwiedzanie to droga sprawa, a mamy pewne doświadczenie, które pozwala przypuszczać, że nie będzie tam nic porywającego. Samo wzgórze jest ciekawe, jest na nim pomnik wielu powstań chłopskich na przestrzeni wieków. W dodatku roztacza się ciekawa panorama na miasto, choć obecnie dość ograniczona przez pogodę. Na horyzoncie rysują się nawet ośnieżone zbocza odległych o kilkadziesiąt kilometrów Alp Julijskich i Karnickich. Niestety, pułap chmur wyklucza zobaczenie ich szczytów. Liczyłem po cichu, że dostrzegę najwyższy szczyt Słoweni, czyli Triglav, ale nic z tego. 








Schodzimy na dół i kierujemy się nad rzekę Ljubljanicę. Właściwie całe historyczne centrum miasta rozciąga się wzdłuż jej brzegów. Po obu stronach są ciekawe kamienice, jest tu kilka malowniczych mostków. Ale szczerze przyznajemy, że nie ma tu nic porywającego. Idziemy do pizzerii, którą i tak mieliśmy w planach. Kuchnia słoweńska nie jest jakaś odmienna od kuchni krajów alpejskich, więc nie są to zbyt wyszukane dania. Chyba że wołowy rosół zalicza się do takich. Pizze które dostajemy są spore i smaczne, choć szczególnie tanio tu nie jest. 





Idziemy teraz na zachód, chcemy zobaczyć ruiny dawnych zabudowań z czasów rzymskich. Mijamy jakieś dziwne budynki wyglądające jak "sen szalonego architekta". Docieramy do dzielnicy ambasad i konsulatów. Tu są rzymskie mury i resztki zabudowań z czasów, gdy istniała tu osada Emona. Robimy nieco zdjęć, ale nie jest to nic specjalnego. Naszym kolejnym celem jest spacer na południe wzdłuż rzeki. Jest tu sporo straganów, które pewne ożywią się pod wieczór, gdy rozpocznie się jarmark. Mijamy most ze smokami i most gdzie jest cała masa przypiętych do balustrad kłódek. Spacer nuży nas coraz bardziej, a do powrotu jeszcze ponad 4 godziny. Szukamy atrakcji nieco na siłę, ale atrakcji nie ma. 









Wracamy na plac położony przy potrójnym moście. Tu stoi wielka choinka, tu również jest sporo straganów. Znów idziemy na północ, kupujemy porcję pieczonych kasztanów. Każdy próbuje i zgodnie stwierdzamy, że nie da się tego jeść. No może takie największe są do przełknięcia, bo są dość miękkie i słodkie. Nie możemy sobie znaleźć miejsca, robi się bardzo zimno gdy zapada zmrok. Kupuję jakieś gorące czekolady, grzane wino. Ale to małe porcje, dosłownie kilka łyków. Siadamy na murku na Placu Kongresowym. Co robić? 




Ewa w końcu wpada na genialny pomysł. Przecież pewnie jest tu gdzieś restauracja pod złotymi łukami. Oczywiście, jest i to całkiem niedaleko. Z ulgą siadamy w cieple. Nieważne że nie są to żadne bożonarodzeniowe smakołyki (wątpliwe, jak zdążyliśmy stwierdzić po obejściu wszystkich straganów rozrzuconych po centrum) a zwykłe frytki. Najważniejsze, że jest ciepło! Siedzimy tu ostatnie półtorej godziny i wracamy na zbiórkę. 

Pozostało kilka minut marszu i chwila oczekiwania na autokar. Tu na szczęście jest bardzo ciepło, można się w końcu zrelaksować. Nie jest za specjalnie wygodnie, czeka nas wiele godzin jazdy. Ale zmęczenie bierze górę, zasypiamy z łatwością. 

Budzę się kilka razy na krótko. Przejście graniczne Słowenia-Austria, gdzieś pod Wiedniem, potem już w Cieszynie. Tu jeszcze 20 minut przerwy. W końcu Bielsko-Biała. Jest kilka minut po 4 nad ranem. Wsiadamy w samochód, jeszcze pół godziny jazdy i w końcu jesteśmy w domu. Kładziemy się od razu i śpimy do godziny 11. Czujemy się lepiej, ale właściwie cała niedziela jest rozbita.

Lublana okazała się dość mało ciekawym miastem, raczej bym nikomu nie polecał specjalnie tam jechać. Jarmark też okazał się dziwny, mocno rozproszony. Słyszeliśmy, że Słowenia jako kraj jest już znacznie lepsza, tu w ogóle planowaliśmy pojechać zaraz po tym jak się poznaliśmy, ale pomysł wyewoluował do świetnego wypadu do Gruzji (czytaj tu). Stwierdzamy jednogłośnie, że zdecydowanie starczy takich wyjazdów, bez noclegu, w zorganizowanej grupie, gdzie trzeba czekać godziny na zimnie, nie mając co ze sobą zrobić. Jeśli cokolwiek podobnego to latem albo w cieplejszym kraju. Po oszacowaniu kosztów... samochodem wyszłoby nawet taniej, zobaczylibyśmy coś pod drodze. Choć kosztowałoby to znacznie więcej wysiłku i jazdy na zmianę, gdy tu mogliśmy niezbyt komfortowo, ale jednak spać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz