niedziela, 31 maja 2020

Rowerowa wycieczka do Płocka i rowerowe podsumowanie maja

 
Dziś mam wolny cały dzień i nie muszę w zasadzie nic robić ani załatwiać. Postanawiam wykorzystać go na dłuższą rowerową wycieczkę, którą planowałem od pewnego czasu. Co prawda całą noc lał deszcz, co stawiało ją pod znakiem zapytania, ale rano rozpogodziło się, więc wstaję o 6 i przygotowuję się na większą ilość czasu na siodełku. Biorę plecak, pakuję tam zapasową butelkę wody, dwie czekolady, bułkę i banana. Do tego "długi" zestaw ubraniowy i rękawiczki.

Moim celem jest Płock - miasto odległe o ponad 100 km od Warszawy. Analizowałem którędy najlepiej jechać i doszedłem do wniosku, że optymalny wariant prowadzi wzdłuż lewego brzegu Wisły. Trasa będzie się na dość długim odcinku pokrywać z dwiema innymi, które przejechałem w tym miesiącu. Nie muszę więc nawigować w żaden sposób. W ogóle cała trasa nawigacyjnie nie przedstawia trudności, większość dróg w tych rejonach jest mi znana.

Kilka minut po 7 wyruszam z domu. Na szczęście jest chłodno i pochmurnie, choć dość wietrznie. Nie wyobrażam sobie pokonywania takiej trasy w upale. O tej godzinie Warszawa sprawia wrażenie uśpionej, nie tylko nie mijam rowerzystów, ale w ogóle samochodów na ulicach jest bardzo mało. Bez żadnych przeszkód docieram na Czerniaków i potem wzdłuż Wisły kieruję się na północ. Nawet zwykle oblegane przez ludzi Bulwary Wiślane są jak na razie puste.


Jadę pod wiatr, co w sumie jest pozytywem. Namęczę się teraz, ale w drodze powrotnej, gdy będę już zmęczony, będzie mi łatwiej. Wiatr jednak stawia poważny opór, ciężko mi jechać szybciej niż 22 km/h, ponadto nie chcę zbytnio z nim walczyć by nie "wystrzelać się" z energii zbyt wcześnie.

Mijam Stare Miasto, Żoliborz, Bielany. W końcu wygodna ścieżka rowerowa kończy się i muszę pokonać szutrową drogę w Lesie Młocińskim. Jestem sam, nie ma nikogo na polanie, gdzie zazwyczaj ludzie grillują i palą ogniska. Przecinam las i wyjeżdżam na uliczki Łomianek. Tu również jest zupełnie pusto. Kieruję się na Dziekanów Leśny, gdzie na krótką chwilę przystaję, by zdjąć rękawiczki i zrobić zdjęcia tabliczkom z nazwami ulic. Każda ma jakiś zabawny obrazek kojarzący się z patronem.



Wygodnym i względnie mało popękanym asfaltem pokonuję kolejne kilometry przez Dziekanów, Łomną, Pieńków i Cząstków. Wreszcie w Czosnowie skręcam w lewo, przecinając krajową "siódemkę". O dziwo i tu praktycznie nie ma żadnego ruchu!

Kawałek jadę wzdłuż dwupasmówki, ale wkrótce skręcam w lewo do Dębiny. Jak dotąd trasa całkowicie pokrywa się z tą sprzed tygodnia, gdy dotarłem wraz z koleżanką do Małej Wsi przy Drodze. Wtedy ta miejscowość była naszym celem, dziś jest tylko kolejnym punktem na znacznie dłuższej trasie. Przed Kazuniem wjeżdżam w lasy Puszczy Kampinoskiej. Bardzo lubię tą okolicę, bywałem tu już nie raz.


Skręcam w końcu w lewo w drogę nr 575. Po kilku kilometrach mijam tabliczkę, przy której niedawno fotografowałem swój rower. Ale wtedy było tu sporo trenujących kolarzy, a teraz nie ma nikogo, jestem zupełnie sam. Ruchu samochodowego w zasadzie też nie ma. Po małej przerwie na drobny posiłek złożony z banana i kilku łyków wody ruszam dalej na zachód. Jedzie się bardzo przyjemnie, wiatr wieje z prawej strony, ale jakoś mocno nie przeszkadza.



Kolejne kilometry mijają względnie szybko. W pewnym momencie droga wiedzie w pobliżu wiślanego wału. Nawet zastanawiam się czy nie podjechać na niego, ale jednak rozsądek bierze górę - nie ma potrzeby wydłużać dodatkowo i tak długiej wycieczki. Mijam Śladów, gdzie w zeszłym roku odbiłem na południe, okrążając Puszczę Kampinoską. Teraz kieruję się dalej przed siebie. W końcu docieram do miejscowości Kamion, gdzie droga prowadzi mostkiem nad Bzurą. To chyba ostatni kilometr rzeki, która zaraz uchodzi do Wisły.


Na mostku zdejmuję też kurtkę i przypinam ją do plecaka. Uff... zrobiło się już mocno ciepło, dobrze było się jej pozbyć. Teraz jedzie się o wiele przyjemniej. Przecinam ruchliwą drogę nr 50 i jadę dalej w kierunku zachodnim. Drogi tu są już wąskie i bez wymalowanych pasów, ale mają nowy asfalt i jedzie się nimi znakomicie. Aż żałuję, że tak dobre drogi i to jeszcze w tak ładnym otoczeniu są tak daleko od Warszawy.


Do Płocka zostało ponad 40 km. Szacuję, że będę na miejscu około godziny 13. Jak nie będę specjalnie marudził, to całość wycieczki zamknie się w 12 godzinach. Jak na razie jadę z wiatrem, który wieje z prawej strony, ale w plecy. To pozwala bez wysiłku utrzymywać prędkość zbliżoną do 30 km/h. Trzymam się wiślanych wałów, mijam kolejne miejscowości, kolejne lasy i łąki. Wreszcie zbliżam się do Dobrzykowa - miejscowości leżącej niedaleko Płocka.


Docieram w końcu znów do drogi nr 575. Tu już panuje na niej spory ruch i te ostatnie kilometry nie są już tak przyjemne. Wreszcie tablica powitalna miasta. Krótka przerwa, kilka zdjęć.


Dalej jest już ścieżka rowerowa. Gdy docieram do ronda i drogi wyprowadzającej na nowy most w Płocku, ścieżka... urywa się. No jasne, po co zrobić ją dalej? Potem jednak znów się pojawia, ale raz jest po jednej, a raz po drugiej stronie drogi. Nie wiem w jakim celu, bo droga wiedzie przez niezabudowany teren. Przecinam południową dzielnicę Płocka, czyli Radziwie. Nosi ona ślady przemysłowej przeszłości, bo co i rusz widać jakiś ceglany budynek dawnej fabryki i stare kominy. W końcu docieram na stary most, którym mam przeprawić się na drugą stronę Wisły.


Drugi brzeg jest wysoką na kilkadziesiąt metrów skarpą. To zresztą charakterystyczny element dla całego środkowego biegu Wisły - od północy ciągnie się wysoczyzna Ciechanowska i Płocka i brzegi są bardzo wyniesione. Most nie jest poziomo, muszę podjeżdżać i to całkiem stromo. Na środku jeszcze mały przystanek i kilka zdjęć szeroko rozlanej Wisły i samego Płocka. Most pokonywałem w tym samym kierunku niecały miesiąc temu, gdy objeżdżałem wokoło Zalew Włocławski.



Potem jeszcze strome schody i docieram na sam szczyt skarpy. Kieruję się w lewo, na uliczki starego miasta. Mimo, że Płock może poszczycić się naprawdę bogatą historią, mimo że pełnił nawet funkcję stolicy Polski, mimo że to najstarsze miasto Mazowsza... to starówka jest mała i w sumie niezbyt atrakcyjna. Najciekawsze są budowle sakralne na Wzgórzu Tumskim. Ja omijam katedrę i kieruję się wprost na Rynek, gdzie króciutka przerwa i kilka zdjęć.




Pora wracać. Moje obliczenia okazały się prawidłowe i jest kilka minut po godzinie 13. Jak jednak mam wracać? Zastanawiam się, czy nie skorzystać z tej samej drogi, którą tu dotarłem. Puste i równe asfalty kuszą by nimi jechać. Ale w końcu decyduję się na inny wariant. Pojadę prawym brzegiem Wisły. Tam jest dość ruchliwa droga nr 62, no ale dojadę nią tylko do Wyszogrodu i wrócę na drugą stronę Wisły. W ten sposób trasa będzie bardziej zróżnicowana. Kieruję się na wschód, przecinając płockie dzielnice mieszkaniowe. Na jakiejś stacji benzynowej uzupełniam zapas wody w bidonie i butelce.


Mijam jeszcze duże centrum handlowe i miasto się kończy. Droga którą wiele razy pokonywałem samochodem okazuje się jednak ruchliwa, asfalt jest dość nierówny, nie ma poboczy, a na dodatek jadę pod wiatr. Może nie prosto pod wiatr, ale jest on odczuwalny i męczący. Na szczęście ruch nieco się rozrzedza, a kolejne kilometry drogi są bardzo malownicze - prowadzą przez spore kompleksy leśne.


Las dobrze osłania od wiatru. Udaje mi się utrzymywać 27-28 km/h. Jednak gdy las kończy się, bardzo silny wiatr spowalnia mnie do 20 km/h i nie mogę z tym nic zrobić. Już ponad 150 km za mną, już nie mam takiego zapasu mocy jak rano. W dodatku chropowaty asfalt powoduje spore wibracje, od których zaczynają mnie już boleć nadgarstki. Z ulgą skręcam wreszcie w Wyszogrodzie w prawo, w stronę mostu nad Wisłą. Na tym odcinku wiatr jest w plecy, jedzie się bez żadnego wysiłku.


Most w Wyszogrodzie jest dość nową konstrukcją. Niedawno był tu jeszcze most drewniany, jednak został on uszkodzony przez kry lodowe i w końcu rozebrany. Nowy most jest bardzo długi, bo oprócz głównego koryta Wisły są tu jeszcze starorzecza, wyspy i ujście Bzury. Rzeka ma kilka ramion, niczym Amazonka.



Za mostem docieram do skrzyżowania, które już dziś pokonywałem. Skręcam w lewo. Niestety znów jest pod wiatr, choć jednak słabszy niż na wcześniejszym odcinku. Nie ma tu też ruchu, więc wreszcie mogę jechać bez nerwowego sprawdzana lusterka co kilka sekund.


Do Kazunia jest 30 km. Potem jeszcze niemal 50 km do domu. Zaczyna mnie ogarniać zmęczenie, ciężko mi już walczyć z wiatrem, więc jadę wolniej niż rano.  Postanawiam nieco urozmaicić ten odcinek i odbijam w prawo, na równoległą lokalną drogę. Niestety jest du znacznie bardziej zniszczona nawierzchnia i nie jedzie się komfortowo. W końcu docieram do miejscowości Nowy Wilków, gdzie skręcam na południe.

 
Byłem ciekaw tej drogi, bo niedawno też jechałem w okolicy i widziałem nowy asfalt. Rzeczywiście droga w stronę miejscowości Górki, która w tym miejscu musi przeciąć kampinoskie lasy, jest nowiutka i równa jak stół.



Odcinek przez Puszczę Kampinoską jest piękny i cieszę się ze wybrałem ten wariant. Droga przecina szereg wydm, a to że niemal nikogo tu nie ma przysparza jej uroku.


Po kilku kilometrach docieram do Górek. To właśnie tędy jechałem niedawno. Dalszą trasę znam na pamięć. Jednak nierówny asfalt i zmęczenie robią swoje. Jedzie mi się coraz ciężej i mam już  problem z rozwinięciem większej prędkości niż 22 km/h, a wiatr mi w tym tez nie pomaga.


Wreszcie docieram do Sowiej Woli. Jeszcze z 10 km i dotrę do Czosnowa. A wtedy skręcę na południe i wreszcie będę miał wiatr w plecy. Nie mogę się już doczekać tego momentu. Mozolnie, kilometr za kilometrem pokonuję ten odcinek, przecinam "siódemkę" i wreszcie mam to na co tak długo czekałem!


Teraz na liczniku jest ponad 200 km, a do domu nadal daleko. Woda w bidonie kończy się, ale nie chcę już szukać miejsca gdzie bym ją mógł uzupełnić. Wytrzymam. Zmęczenie wielogodzinną jazdą daje się jednak odczuć już na każdym wyboju - po prostu już bolą dłonie i siedzenie, a dziury w jezdni są całkiem spore. Wreszcie Łomianki i Las Młociński. No i wreszcie równy asfalt nadwiślańskiej ścieżki rowerowej. Niby do domu to tylko kawałek, godzina jazdy, ale kilometry wloką się. Most Północny, Most Grota, Most Gdański. Wreszcie centrum miasta.


Na Wiślanych Bulwarach są tłumy ludzi. Pełno rowerzystów, użytkowników hulajnóg, pieszych i rolkarzy. Trzeba jechać wolno i naprawdę bardzo uważać. Mimo to jest to najszybsza trasa rowerowa północ-południe. Nie ma tu żadnych świateł i skrzyżowań.

Mijam w końcu największe zagęszczenie ludzi, mijam Czerniaków, Stegny, Ursynów i docieram do domu. Przejechałem 265 km w 12,5 h. Oczywiście - była to wycieczka turystyczna, a nie walka ze średnią. Zatrzymywałem się, robiłem masę zdjęć, a to bardzo taką średnią obniża. Z całej wycieczki wyszła ona ledwie 21 km/h, ale już z czystej jazdy ponad 24 km/h, co biorąc pod uwagę pokonany dystans - jest całkiem w porządku.


Wycieczka do Płocka okazała się naprawdę bardzo malownicza i udana. Dopisała pogoda, na przeważającej większości trasy byłem sam, co tylko dodało jej uroku. No i widziałem sporo ciekawych miejsc. Była to również najdłuższa wycieczka od początku tego roku.


Mapka pokazuje schemat trasy. Gdyby kogoś interesował szczegółowy ślad to jest on dostępny tu.

Gdybym miał podsumować pod względem rowerowym maj, to był to chyba najaktywniejszy miesiąc w tym roku. Pokonałem 1000 km, w dodatku było kilka wycieczek, które przekroczyły 100 km. Jestem zadowolony i wiem, że w czerwcu też nie będę próżnował. Mam już plany na kolejne dłuższe trasy z Warszawy i kilka w innych miejscach Polski, a jak granice zostaną otwarte - również na Słowacji.


Mapka tradycyjnie pokazuje wszystkie przejażdżki, które przekroczyły 30 km.

sobota, 23 maja 2020

Rowerowa wycieczka do miejscowosci o niezwykłej nazwie


Mam dziś wolny dzień, mogę więc ruszyć na nieco dłuższą rowerową przejażdżkę. Nie mam w sumie pomysłu na jakieś ciekawe i nietypowe miejsce. Właściwie to pomysły mam, ale są to wycieczki przekraczające 250 km, co wymaga poświęcenia im całego dnia i zrealizuję je innym razem. W dodatku umawiam się na wycieczkę z koleżanką, która dawno nie robiła dłuższych tras, więc uznajemy, że 100 km będzie nas oboje satysfakcjonowało. Pomysł przychodzi sam z siebie - chcemy po prostu dotrzeć do miejscowości o ciekawej i nietypowej nazwie i zrobić sobie zdjęcie z tabliczką. Cel który sobie obieramy leży na północ od Kampinoskiego Parku Narodowego, dotarcie tam jest więc względnie proste nawigacyjnie i jest kilka tras do wyboru.

Ruszam z domu kilka minut po 8 rano. Na ulicach na szczęście jest jeszcze pusto, więc jedzie się spokojnie. Od razu rzuca mi się w oko nadchodząca zmiana pogody - całe niebo zasnute jest jednolitym cirrostrausem. Taka chmura czasem powoduje ciekawe efekty optyczne i właśnie mam okazję obserwować imponujące halo wokół Słońca.


Mijam Ursynów, potem Służew nad Dolinką i Stegny. Docieram na Czerniaków, gdzie kieruję się na północ, wzdłuż Wisły. Moją uwagę przykuwa tablica dla kierowców, która zazwyczaj informuje od korkach, utrudnieniach, wypadkach a teraz...


Nurogęsi! Pierwszy raz widzę taką informację na drodze i rozbawia mnie to. W dodatku ostrzeżenie jest powielone też na ścieżce rowerowej. Widocznie musiały tu być jakieś wypadki z udziałem tych ptaków. Ale dlaczego właśnie tu? Może dlatego, że jest tu Port Czerniakowski i gdzieś na jego terenie mają gniazda?


Ruszam dalej na północ. Mijam tablicę upamiętniającą desant i walki na Przyczółku Czerniakowskim w czasie Powstania Warszawskiego. Docieram wkrótce na Wiślane Bulwary. W wiosenne weekendy są tu czasem takie tłumy, że ciężko poruszać się rowerem. Na szczęście niezbyt słoneczna pogoda i wczesna godzina powodują, że jest niemal pusto. Szybko dojeżdżam do Mostu Gdańskiego, gdzie chwilę czekam na moją koleżankę. Robię kilka zdjęć.



Wkrótce ruszamy dalej na północ już we dwójkę. Za nami zostaje Cytadela, Żoliborz, Marymont i wreszcie dojeżdżamy do Lasu Młocińskiego. Tu kończy się wygodny asfalt, tu kierujemy się w prawo, w stronę Wisły. Las pokonujemy szutrową, ale twardo ubitą drogą, którą bez problemu można przejechać na szosowych oponach. Docieramy do Łomianek przy charakterystycznych słupach wysokiego napięcia.

W Łomiankach odbijamy na lokalną drogę, która biegnie pomiędzy "siódemką' i Wisłą. Przy krótkim postoju zwracam uwagę, że koleżanka ma dość słabo napompowane opony... no ale jest problem, bo nie ma ze sobą pompki, a moja nie nadaje się do jej wentyli. Co robić? Trudno, trzeba wrócić do "siódemki", gdzie są stacje benzynowe i kompresory. W Łomnej jest jednak stacjonarna pompka dla rowerzystów... oczywiście jak niemal każda taka pompka nadaje się do tego, by spuścić sobie jeszcze więcej powietrza ze sflaczałej opony. Końcówka jest kompletnie nieszczelna i nie da się napompować koła. Jak sięgam pamięcią, to wszystkie tego typu pompki, które napotkałem gdzieś na mieście i chciałem ich użyć miały podobną przypadłość. Są totalnie bezużyteczne. Skręcamy w lewo i po dłuższej chwili docieramy na stację benzynową. Tu na szczęście jest kompresor, więc opony koleżanki zyskują właściwe ciśnienie.

Teraz musimy jechać wzdłuż ruchliwej dwupasmówki. Boczna droga ma zniszczoną nawierzchnię, ale nie ma sensu jechać jakoś inaczej. To najkrótsza trasa. Wreszcie docieramy do Czosnowa, gdzie z ulgą odbijamy w lewo, w kierunku Dębiny. Jeździłem tędy kilkukrotnie, więc nie muszę nawigować, trasę znam na pamięć. Za miejscowością mijamy jednostkę wojskową - dywizjon rakietowy obrony powietrznej z widocznym między drzewami radarem. Jednostka pierwotnie wyposażona w rakiety S-75 Wołchow miała później być przezbrojona w nowoczesny rosyjski system S-300, ale różne perturbacje polityczne spowodowały, że nigdy go nie zakupiono i obecnie są tu rakiety systemu S-125 Newa.

Dojeżdżamy do ruchliwej drogi nr 579, łączącej Nowy Dwór Mazowiecki z Błoniem. Kawałek musimy poruszać się w mało przyjemnym towarzystwie samochodów. Jednak wkrótce odbijamy w prawo, w piękne lasy Puszczy Kampinoskiej. W tym rejonie jest bardzo ciekawe miejsce, które odwiedziłem w zeszłym roku. To Grochalskie Piachy - wydmowy, piaszczysty obszar ukryty w lesie. Ma on naprawdę wielką powierzchnię i robi duże wrażenie. Koleżanka nigdy tam nie była, więc skręcamy w tamtym kierunku. Po chwili zjeżdżamy z asfaltu w leśną drogę, mijamy stary szlaban wojskowy i nowy KPN-u i jesteśmy na Grochalskich Piachach.



Tu dłuższa przerwa, kilka zdjęć, jakaś przekąska. Nie jedziemy nigdzie dalej, zadowalamy się widokiem z drogi. W zeszłym roku dotarłem jednak dalej i znalazłem ciekawe miejsce - byłą zapasową strefę ogniową dywizjonu rakietowego z Dębiny. Opis mojej poprzedniej wycieczki tutaj.

Wracamy do drogi, cofamy się kawałeczek i ruszamy na zachód wzdłuż Wisły drogą nr 575. Mijamy kilka trenujących grup kolarskich ustawionych w kilkunastoosobowe peletony. Miły widok, cieszymy się, że sport wraca do normalności. Przecinamy miejscowości Stare i Nowe Grochale i docieramy do celu naszej wycieczki! Miejscowość nazywa się... Mała Wieś przy Drodze. Właściwie jest tu kilka Małych Wsi - Mała Wieś, Nowa Mała Wieś i Mała Wieś przy Drodze. Gdzie jest jednak tabliczka? Skręcamy w prawo, w lokalną asfaltówkę. Kilka kilometrów, miejscowość się kończy, a tabliczki nie ma. Jakąś inną drogą wracamy do drogi nr 575 i... jest! Upragniona tabliczka z nazwą. Widać że podobała się nie tylko nam, bo cała jest pokryta wlepkami. Robimy obowiązkowe zdjęcia. Zastanawiamy się jak może wyglądać przykładowa rozmowa z mieszkańcem tej miejscowości.

- Gdzie mieszkasz?
- W Małej Wsi przy Drodze.
- No ok, ale jak się ona nazywa? ;)


Osiągnąwszy cel, może i śmieszny, ale jednak konkretny, postanawiamy wracać względnie tą samą trasą. Wcześniej planowaliśmy pojechać na południe i przeciąć kampinoskie lasy, ale uznajemy że to może potrwać trochę dłużej, a koleżanka nie ma nieograniczonego czasu. Ruszamy w drogę powrotną. Znów wyprzedzają nas trenujący kolarze i triathloniści.

Gdy skręcamy w prawo,  w drogę łączącą Stare Grochale i Cybulice, przypominam sobie, że jest tu w lesie jeszcze jedna ciekawostka. To obszar umocniony Twierdzy Modlin i jest tu kilka dawnych fortów. Kilkaset metrów musimy poprowadzić rowery, bo droga jest mocno piaszczysta. Docieramy do ponurej, ogromnej, betonowej bryły Fortu VII Cybulice. Teraz to ruina i miejsce imprez lokalnej młodzieży. W dodatku jest tu kilku rowerzystów, więc tylko robimy kilka zdjęć i cofamy się w inną drogę, by spokojnie coś przekąsić.



Wracamy do asfaltówki. Jedziemy w stronę Dębiny, za jednostką wojskową dla odmiany skręcamy na południe. W miejscowości Małocice skręcamy na wschód, w stronę "siódemki". Dalsza trasa nie będzie już przyjemna - musimy jechać dziurawym asfaltem wzdłuż hałaśliwej dwupasmówki.

Powrót do Łomianek trwa dłuższą chwilę. Co ciekawe, niektóre fragmenty drogi są w bardzo dobrym stanie, asfalt jest gładziutki. Ale potem znów pojawiają się koszmarne dziury. I znów gładziutki asfalt. Że też nikt nie wyremontował jej w całości. Kolejny raz rozbawia mnie informacja o "obszarze zapowietrzonym amerykańskim zgnilcem pszczół". Tak jakby ktokolwiek poza pszczelarzami wiedział o co chodzi i przejmował się tymi tabliczkami. Fakt jednak, że takich tabliczek widziałem już sporo.


W Łomiankach kierujemy się nad Wisłę i do Lasu Młocińskiego. Jesteśmy w szoku ilu teraz tu jest ludzi. Polana przy parkingu jest dosłownie wypełniona po brzegi! Ludzie palą ogniska, grillują, pełno dzieci. A rano nie było nikogo. Rośnie też bardzo mocno zagęszczenie rowerzystów, zaczynam się zastanawiać, czy jadąc Bulwarami mogę mieć utrudniony powrót do domu.

Przy Moście Gdańskiem żegnam się z koleżanką. Ruszam już nieco szybciej na południe, ale na szczęście moje obawy nie sprawdzają się. Ludzi jest sporo, ale nie mogę powiedzieć by był problem z przejazdem, jak to już nie raz się zdarzało. Tym niemniej trzeba jechać ciut wolniej i bardzo uważać.

Mijam Czerniaków, Sadybę, Wilanów. Wreszcie Ursynów i docieram do domu. Wycieczka do Małej Wsi przy Drodze okazała się ciekawa, choć sam cel wycieczki może jakiś szczególnie porywający nie był. Zmiana pogody na szczęście nie dała o sobie jeszcze znać i nie spadła ani kropla deszczu. Przejechałem 126 km, a moja koleżanka 100 km, ale tempo było niespieszne, więc kilka godzin nam to zajęło. Gdyby kogoś interesował dokładny zapis trasy to jest on tu.


Po powrocie doczytałem o co chodzi z tymi nurogęsiami. Otóż ich siedliska są w Parku na Agrykoli, a są to rzadkie i chronione ptaki, które muszą z pisklętami pokonać drogę do Wisły, stąd apele o uwagę. Więcej informacji tutaj.

środa, 13 maja 2020

Rowerowa wycieczka przez zachodnie okolice Warszawy


Mam dziś wolny dzień w pracy, więc postanawiam wykorzystać go na małą wycieczkę rowerową. To będzie miła odmiana po weekendowych kajakach. Pogoda po upalnym weekendzie uległa znacznemu pogorszeniu, wczoraj rano padał nawet śnieg! Dziś co prawda nic nie pada, ale jest dość chłodno. O ile wiatr nie będzie zbyt uciążliwy, są to jak dla mnie wymarzone warunki na rower.

Moim dzisiejszym celem jest przejazd przez tereny Kampinoskiego Parku Narodowego i przez miejscowości położone na zachód od Warszawy. Innymi słowy chcę zrobić wielką pętlę po terenach powiatu Warszawskiego Zachodniego. Jako, że rano musiałem załatwić kilka spraw, to na wycieczkę wyruszam dopiero około południa. Zabieram trochę wody, jakąś kanapkę, połówkę czekolady i na wszelki wypadek kurtkę i długie spodnie. Już pierwsze metry jazdy pod zimny wiatr powodują, że zakładam kurtkę na siebie.

Jadę z początku na północ. Mijam Ursynów i Stegny, a potem jadę rowerową ścieżką wzdłuż Czerniakowskiej. Docieram na wiślane bulwary, teraz dziwnie puste. Gdy zatrzymuję się by zrobić jakieś zdjęcie wychodzi słońce i robi się mi od razu gorąco. Wiem jednak, że jak słońce zajdzie, a wiatr dmuchnie mocniej, to od razu zmarznę, więc przezornie nie zdejmuję kurtki.


Mijam Stare Miasto i Cytadelę, kieruję się cały czas wzdłuż Wisły. Niestety cały czas pod odczuwalny wiatr, który ogranicza mnie do 25 km/h. Szybsza jazda kosztuje zbyt wiele wysiłku. Mijam w końcu Most Północny. Jeszcze kawałek asfaltem i zjeżdżam w twardą szutrową drogę w Lesie Młocińskim. To znacznie bezpieczniejszy wariant dotarcia do Łomianek, niż jazda poboczem bardzo ruchliwej "siódemki". A właściwie prawym pasem, bo tam nie ma pobocza... 


Po dłuższej chwili wyjeżdżam na ulice Łomianek. Czeka mnie jeszcze kilkanaście kilometrów pod wiatr. Kieruję się w prawo, w stronę Wisły, a potem jadę mało uczęszczaną lokalną drogą przez Kiełpin, Dziekanów, Łomną aż do Czosnowa. Biegnie ona równolegle do "siódemki", ale panuje na niej cisza i spokój.


W końcu w Czosnowie skręcam w lewo. Teraz wiatr uderza we mnie z prawej. Od razu rośnie moja prędkość. Nie trwa to jednak długo. Gdy przecinam "siódemkę", znów kieruję się na zachód i znów jadę pod wiatr. Pociesza mnie jedynie myśl, że będę wracał do domu z wiatrem w plecy. Mijam Kaliszki, Małocice i docieram w końcu do Sowiej Woli. Jak dotąd jest to niemal ciągły teren zabudowany. Przecinam ruchliwą drogę nr 579 z Nowego Dworu Mazowieckiego do Błonia. W zeszłym roku jechałem nią kilka razy i choć przecina ona Kampinoski Park Narodowy niemal środkiem, to prawie w ogóle nie przecina ona lasów. Jest też bardzo ruchliwa i mało przyjemna dla rowerzysty. Ja kieruję się dalej na zachód. Od tego miejsca asfalt jest już o wiele gorszy, jakby nie remontowany od dziesiątek lat.


Krajobraz zmienia się szybko. Znika zwarta zabudowa. Znika jakikolwiek większy ruch. Po prawej stronie ciągnie się gęsty las, porastający wysoką na dobre 20 metrów wydmę. I wydma ta ciągnie się cały czas wzdłuż drogi, przez wiele kilometrów. Aż mnie kusi by skręcić choć na chwilę w las, no ale rower szosowy nie nadaje się na kampinoskie piachy. Robię więc tylko kilka zdjęć. 



Przy drodze często pojawiają się małe kapliczki albo krzyże. Pojawiają się też miejsca pamięci. Kampinoskie lasy były areną walk, działań partyzantów, ale także miejscem wielu masowych egzekucji. Tereny te to spory kawałek historii. Wszystko tu wygląda jakoś inaczej, trochę jakbym trafił do innego świata. Małe i zniszczone przystanki PKS, jakieś pojedyncze domki, szutry i resztki asfaltu. Miejsce jest klimatyczne, a ja cieszę się, że przemierzam tak malowniczą trasę




W miejscowości Górki skręcam na południe i oddalam się od lasu. Teraz przecinam rozległe tereny bagien. Są tu jakieś kanały, są torfowiska, są też zupełne mokradła ciągnące się po obu stronach drogi. Słychać nawet trzciniaki i widać spacerujące bociany. Mijam też bardzo ciekawą kapliczkę, czy raczej miejsce do plenerowego odprawiania mszy.




Kawałek dalej asfalt się kończy. Mam jeszcze dobre 8 km do Kampinosu, no ale co robić? Szutrowa nawierzchnia jest twarda i dość równa, więc mimo, że na rowerze szosowym, to jednak bez większych problemów daję radę ją pokonać. Teren jest pagórkowaty, podejrzewam, że przecinam pasmo śródlądowych wydm. Raz po raz jest podjazd lub zjazd. Jednak już po kilku kilometrach, wraz z granicą gminy Kampinos zaczyna się doskonała, nowa nawierzchnia. Wokoło młody las, a potem znów bagniste tereny. Jedzie się bardzo przyjemnie i wkrótce docieram do samej miejscowości. To 70 km, mniej więcej połowa mojej trasy, więc postanawiam się posilić jedyną kanapką.






Dalej asfalt nie jest tak nowy, ale jedzie się nieźle. Wieje cały czas z boku, co jakoś specjalnie nie utrudnia jazdy i umożliwia uzyskanie sensownej prędkości. Przecinam ruchliwą drogę nr 580 i kieruję się na południe przez miejscowość Podkampinos. W tym rejonie wiele dróg zostało świeżo wyremontowanych, jedzie się znakomicie. Gdy skręcam na wschód, w stronę Warszawy, wiatr uderza mnie w plecy i bez żadnego wysiłku utrzymuję prędkość 30-35 km/h. Szkoda tylko, że okoliczne tereny nie są już tak ładne jak w obszarze Kampinoskiego Parku Narodowego.


Lokalnymi drogami docieram w końcu do Błonia. To niewielkie miasteczko jest jednak, jak głosi tabliczka "stolicą polskiej logistyki". Ciekawe. Pewnie są tu jakieś wielkie magazyny i hale. Kieruję się do centrum, przecinam kolejną ruchliwą drogę nr 92. Wjeżdżam w starszą część Błonia. Na sympatycznym rynku zatrzymuję się przez chwilę, by zrobić kilka zdjęć i zerknąć w telefon jak mam jechać dalej.




Moja dalsza trasa prowadzi na południowy wschód, w stronę Brwinowa. Jest tu nawet ścieżka rowerowa, ale po kilku kilometrach kończy się, więc znów wracam na szosę. Mijam Rokitno, gdzie jest jakiś spory i całkiem fajny kościół. Kolejne kilometry mało uczęszczanej drogi wprowadzają mnie na wiadukt nad autostradą A2. Z prawej strony widać MOP "Brwinów", a z lewej niezbyt odległy komin byłej elektrociepłowni "Pruszków II" i wieżowce w centrum Warszawy wyłaniające się na horyzoncie.


Brwinów okazuje się uroczym miasteczkiem. Jest tu niska zabudowa, a niewielki rynek równie ciekawy jak w Błoniu. Jest tu nawet fotoplastykon, gdzie można obserwować trójwymiarowe fotografie. Kawałek dalej przejeżdżam tunelem pod linią kolejową i docieram na rondo Wacława Kowalskiego. Na pobliskim budyneczku jest mural przedstawiający patrona ronda, najbardziej chyba znanego z roli Kazimierza Pawlaka z "Samych swoich".






Jadąc dalej na południowy wschód przecinam tory kolejki WKD i wjeżdżam do miejscowości Otrębusy. Też jest urocza, choć nie tak jak Brwinów. Za miasteczkiem zaczynają się Lasy Nadarzyńskie i choć ruch samochodów jest duży, to jedzie się tędy mimo wszystko przyjemnie. Przypominam sobie, że w okolicy jest ciekawy obiekt, który warto zobaczyć. Kieruję się leśną drogą na Ośrodek dla Uchodźców. Ośrodek zlokalizowany jest w miejscu byłej jednostki wojskowej - JW 1140, czyli 3. Dywizjonu Rakietowego. Była to jednostka przeciwlotnicza Wojsk Obrony Powietrznej Kraju. Wokół Warszawy stworzono pierścień dywizjonów przeciwlotniczych wyposażonych w rakiety S-75.  Każdy taki dywizjon to nie tylko koszary, to również bunkier na którym zlokalizowano radar, oraz sześć stanowisk startowych dla rakiet. Obecnie koszary są ogrodzone i zajmuje je właśnie Ośrodek dla Uchodźców, ale można dotrzeć do bunkra dowodzenia, który jest dalej.


Skręcam w szutrową leśną drogę. Objeżdżam sam ośrodek. W końcu w lesie pojawia się stara betonowa nawierzchnia, nieomylny znak, że był to teren wojskowy. Zerkam w mapkę w telefonie - tak to tutaj. Gdzie jednak jest bunkier? Zawsze radar był usytuowany centralnie, na sztucznym pagórku. Pagórek jest, choć porośnięty młodym lasem. Obchodzę go wokoło. Nie ma jednak wejścia do bunkra. Albo został zasypany, albo w jakiś inny sposób zniszczony, a na samym pagórku zasadzono drzewka. Nic nie zostało. Jestem trochę zawiedziony, bo od dawna chciałem tu dotrzeć i gdy wreszcie się udało, to nic już nie zastałem.


A tak wygląda analogiczna była jednostka S-75, ale zachowana w nieco lepszym stanie. Zdjęcia przedstawiające bunkier na którym usytuowano radar wykonałem na terenie Ukrainy.



Wracam do asfaltówki i kieruję się w stronę Nadarzyna. Tu nieco zastanawiam się jak jechać dalej. Czy drogą wprost na Sękocin i Magdalenkę, czy może nieco bardziej na południe? Stwierdzam, że drugi wariant będzie spokojniejszy i z mniejszym ruchem. Przejeżdżam pod nową ekspresówką, która przejęła ruch z dawnej "katowickiej".


W Kajetanach skręcam w lewo na Łazy. Przecinam tereny pełne jakiś stawów. Ogólnie jest tu malowniczo, ale wszędzie powstają nowe osiedla, zapewne wkrótce tereny te zostaną włączone w granice administracyjne Warszawy. Jest tu ścieżka rowerowa, która jednak po kilku kilometrach się kończy. Docieram w końcu trasy "krakowskiej" w Łazach. Ruch jest tu bardzo duży, ale na szczęście są światła. Za skrzyżowaniem przystaję jeszcze na moment i fotografuję maszt RCTN Raszyn, który jest najwyższym obiektem w okolicy Warszawy, licząc 335 metrów. Wybudowano do w 1949 roku, więc ponad 70 lat temu!


W Łazach skręcam na północ, w kierunku Magdalenki. Są tu imponujące wille, niekiedy całe pałace. Mimo, że mieszkają to raczej bogaci ludzie, a cała gmina też do biednych nie należy, to asfalt na drodze pozostawia wiele do życzenia. Dziury i nierówności. Dojeżdżam w końcu do drogi nr 721 i kieruję się nią w stronę Piaseczna. Ruch jak zwykle jest tu bardzo duży, ciągną kolumny TIR-ów. Zdrowy rozsądek wymusza jazdę chodnikiem, który chyba pełni też rolę ścieżki rowerowej. Jest z kostki, nierówny i nieprzyjemny. Ale jednak pozwala na jazdę bez ryzyka potrącenia przez samochód.


W Lesznowoli skręcam w nową, równoległą drogę. Cisza, spokój i doskonały asfalt. Kieruję się na północ, w stronę Nowej Woli i Zgorzały. W końcu docieram do ulicy Puławskiej w Pyrach. Tu jest już wygodna ścieżka rowerowa. Przecinam jeszcze północną część Lasu Kabackiego i po kilku minutach docieram do domu.


Ciekawa i atrakcyjna trasa zajęła mi prawie 7 godzin. Pokonałem 136,5 km, co oznacza, że była to najdłuższa wycieczka rowerowa w tym roku. Mimo, że zaczynałem pod wiatr, to potem jechało się z wiatrem w plecy, więc szło bardzo lekko. W sumie nie czuję większego zmęczenia, mógłbym coś zjeść i zrobić drugie tyle. W moim przypadku na komfort dłuższej jazdy największy wpływ ma temperatura. Nie może być wyższa niż 20 stopni, a dziś było góra 15, więc jechało się całkiem przyjemnie. Gdyby kogoś interesował szczegółowy zapis mojej trasy, to tutaj można go pobrać.