poniedziałek, 23 lipca 2018

W kinie, w Lublinie ;)

Ostatnie trzy dni spędziłem w Lublinie. To wyjazd służbowy z pracy, transmisja z lekkoatletycznych mistrzostw Polski. Miałem jednak trochę wolnego czasu i mogłem zobaczyć miasto, w którym bywałem wielokrotnie, ale zawsze było to tylko "przejazdem". Nie spodziewałem się niczego wielkiego i mile się zaskoczyłem :)

Drugiego dnia pobytu wstałem rano i w ramach rozruszania się zrobiłem sobie trening biegowy po lubelskich osiedlach. Miasto jest położone bardzo malowniczo, bo wszędzie są wzgórza. O godzinie dziesiątej upał był już trudny do zniesienia, a zaskakująco duże podbiegi i zbiegi czyniły trasę niemal górską! Właściwie nie było ani kawałka po płaskim. Na 8 kilometrach łącznie miałem 250 metrów podbiegu i 250 m zbiegu. To naprawdę sporo! Miasto niewątpliwie jest bardziej wymagające dla biegaczy niż np. Warszawa :) Wzgórza sprawiają że wiele bloków stoi dość wysoko i rozciąga się z nich ładny widok. A na jednym z osiedli spotkałem lokalną ciekawostkę, jak się okazuje czynna od niedawna - Muzeum Osiedli Mieszkaniowych. Myślę że każdy wychowany na blokowiskach znajdzie tu coś ciekawego ;) Moją uwagę zwróciły również wszędobylskie pomniki, które są na niemal każdym osiedlu. A to pomnik męczeństwa, a to pomnik pamięci, a to pomnik Słowackiego. Cały czas się na nie natykałem.

Wczesnym popołudniem wraz z kolegami postanowiliśmy przejść się przez centrum miasta i starówkę. Stadion lekkoatletyczny był kilka kilometrów od naszego hotelu i mieliśmy czas by przed pracą zobaczyć to i owo. Minęliśmy główne budynki KUL i doszliśmy do Krakowskiego Przedmieścia, którym dotarliśmy na Starówkę. W miejscu gdzie ulica była już zamknięta dla ruchu stoi pomnik Józefa Piłsudskiego, a nieco dalej obelisk, pamiętający czasy Unii Lubelskiej.




 
Dalej minęliśmy malowniczą Bramę Krakowską, Archikatedrę i trafiliśmy na ciasne i kręte uliczki. Potem dotarliśmy do miejsca gdzie były fundamenty jakiegoś kościoła z dawnych czasów. To tzw. Plac Po Farze. Kilkaset metrów dalej droga przebiega na mostku i doprowadza do bram zamku. Zamek jest ciekawy i ładny, ale nie mieliśmy już czasu by go zwiedzać.







Poszliśmy jeszcze na jakieś doskonałe jedzenie w ormiańskiej knajpce i potem już szybkim krokiem, przez nieco już mniej reprezentacyjne ulice w kierunku stadionu. A potem już tylko praca...



Te dwie trasy po tym mieście naprawdę bardzo mi się podobały i okazało się, że naprawdę jest tam co oglądać.

czwartek, 12 lipca 2018

Rowerowa wycieczka do zamku Książąt Mazowieckich w Czersku i podsumowanie ostatniego miesiąca

Dziś pogoda nie rozpieszcza. W nocy padało, rano też, a około 11 robi się słonecznie, ale wszędzie są widoczne chmury, co zwiastuje ewentualne pogorszenie pogody w godzinach popołudniowych. Postanawiam jednak wykorzystać wolny dzień i gdzieś pojechać na rowerze.

Ruszam z Ursynowa w kierunku południowym, przecinam Las Kabacki. Drogi są tu mokre, sporo błota, nie mogę więc jechać ani lekko ani szybko. W końcu jednak wyjeżdżam na asfalt po drugiej stronie lasu i kieruję się w stronę Konstancina. Przecinam malownicze leśne uliczki tego uroczego miasteczka i w końcu wyjeżdżam już poza nim na drogę prowadzącą do Góry Kalwarii. Jedzie się nią nieprzyjemnie - brak pobocza, a co i rusz wyprzedza jakiś samochód lub ciężarówka, czasem dosłownie na centymetry. W Słomczynie z ulgą skręcam w lewo. Zjeżdżam w dół z wiślanej skarpy, osiągam ponad 40 km/h nie dotykając pedałów :) Dalej jakąś szutrówką i kolejną drogą asfaltową na południe. Mijam miejscowość Cieciszew, potem Dębówkę. Drogi są tu cudownie puste, nie ma żadnych samochodów.


Jadę coraz dalej na południe, mijam wiadukt z torami kolejowymi tuż przed Górą Kalwarią. Teraz kilkaset metrów naprawdę stromego podjazdu pod górę. Uff! Wreszcie docieram na uliczki miasta. Na szczęście mijam niejako bokiem zakorkowane centrum. Kościół, ryneczek, dalej byłe osiedle wojskowe. W Górze Kalwarii stacjonowała kiedyś spora ilość wojska, jeszcze od czasów przedwojennych. Były tu głównie jednostki kawalerii i artylerii, do dziś przed bramą byłych koszar stoją dwie haubice. Same koszary niedawno przebudowano na hotel.





Przecinam bardzo ruchliwą drogę łączącą Grójec z Mińskiem Mazowieckim i jadę kawałek dalej na południe. Okazuje się, że teraz jest tu wielki plac budowy - powstaje obwodnica miasta, która z pewnością rozwiąże problem wiecznych korków. Starą drogę zlikwidowano na pewnym odcinku i jest tu tymczasowy objazd. Gdy go mijam postanawiam odbić w lewo, gdzie na wysokim brzegu wiślanej skarpy stoi widoczny już stąd zamek w Czersku. To pamiętająca czasy Książąt Mazowieckich budowla. Docieram wreszcie na mały parking i przez teren kościoła pod sam zamek. Okazuje się że by wejść na jego teren trzeba uiścić opłatę w kasie. Bez sensu, zwiedzać go nie zamierzam, robię tylko kilka zdjęć.


Wracam na parking i próbuję objechać zamek od południa. Tu jest tylko wąska ścieżka, która ostro sprowadza w dół. Prowadzi gdzieś donikąd, więc zjechawszy spory już kawałek zawracam. Teraz ostro w górę po kamieniach, prawdziwe MTB ;) Wracam co Czerska i ruszam jeszcze dalej na południe, a końcu znów docierając do ruchliwej drogi prowadzącej w stronę Kozienic. Czasu mam dużo, kusi mnie by pojechać przynajmniej do Pilicy, a najlepiej aż do Kozienic. To jednak kolejne 45 km w jedną stronę, razem cała wycieczka miałaby ponad 150 km. Zaczynam rozważania. Musiałbym jechać poboczem ruchliwej drogi, uważając na samochody. W hałasie i stresie. Do tego od strony południowej chmury wypiętrzają się coraz mocniej a niebo zaczyna ciemnieć. Zanosi się na burzę, może więc lepiej nie odjeżdżać jeszcze dalej od domu? Wyciągam telefon i szacuję. Do Pilicy stąd mam dobre 20 km, tam i z powrotem to 2 godziny jazdy. Postanawiam jechać gdzieś na zachód, byle uciec od głównej drogi.

Miejscowość w której odbijam nosi ciekawą nazwę Karolina. Nie ma tu już asfaltu, jedzie się żwirową drogą. Spada moja prędkość, a rośnie wydatek energetyczny. Potem droga staje się typową leśną szutrówką. Skręcam w stronę Góry Kalwarii. Droga i lasy są niewątpliwie bardzo urocze.



Po kilku kilometrach docieram do budowanej obwodnicy. Musze przeciąć plac budowy, na szczęście udaje mi się bez problemów. Potem jeszcze kawałek i wyjeżdżam gdzieś po zachodniej stronie Góry Kalwarii. Przecinam miasto z boku, jakimiś lokalnymi osiedlowymi drogami, docieram wreszcie do bardzo ruchliwej drogi łączącej Górę Kalwarię z Piasecznem. Z początku ma szerokie pobocza i nawet jakiś chodnik, ale potem pozostaje tylko żwirowe pobocze. Mogę jechać dalej aż do Piaseczna, ale nie widzę w tym nic przyjemnego. Hałas, pył, samochody. Odbijam w jakąż żwirową drogę i po jakiś 2 kilometrach docieram do drogi łączącej Górę Kalwarię z Konstancinem. Nią też jadę tylko kawałeczek i skręcam w prawo. Ostro zjeżdżam ze skarpy i docieram wreszcie do drogi w pobliży Wisły, którą już dziś jechałem.


Jadę na północ, w stronę Warszawy. Niebo chmurzy się i ciemnieje coraz mocniej i ze wszystkich stron. Nie ma co kombinować i wydłużać wycieczkę. Postanawiam ją tylko nieco urozmaicić i jadę nieco polnymi drogami, równoległymi do głównej asfaltówki. Spotykam tu sad, w którym drzewa aż uginają się od wiśni. Co ciekawe, żadne szpaki tego nie wydziobały. Zrywam kilka owoców - są bardzo słodkie jak na wiśnie.


Potem znów mijam Cieciszew i jadę na Gassy. To mekka kolarzy, mija mnie kilku ludzi na szosowych rowerach. Są tu lotnicze hangary i polowe lądowisko. Na nim właśnie kołuje na start... wirnikowiec. Hybryda śmigłowca i samolotu. Ma wirnik, ale do tego ma pchające śmigło z tyłu. Z zaciekawieniem obserwuję start tej maszyny, choć przez moment zastanawiam się co by było gdyby nie zdołała wznieść się w górę... a ja stoję dokładnie w osi pasa.



Potem ruszam w stronę Konstancina, znów podjeżdżam na wiślaną skarpę. Mijam centrum miasteczka, przecinam malowniczy Park Zdrojowy. Konstancin to w końcu uzdrowisko. Są tu tężnie, ale jak się okazuje wstęp do nich jest płatny. Trudno, ale w sumie i tam bym tam nie wchodził.


Mijam park, przejeżdżam mostem nad Jeziorką. To już droga którą jechałem dziś na początku wycieczki. Przecinam znów Las Kabacki i wreszcie docieram do domu. Dosłownie 10 minut później zaczyna się ulewa. Tym razem mi się udało :)


Przejechałem 70 km w zróżnicowanym terenie. Zarówno po asfaltach, jaki i piaszczystych drogach leśnych. Wycieczka malownicza, ale mam pewien niedosyt. Gdyby nie pogoda, to pewnie pojechałbym aż do Pilicy lub nawet dalej, a sama wycieczka byłaby jeszcze ciekawsza :)

Podsumowując rowerowo ostatni miesiąc po powrocie ze Svalbardu - nie ma szału mówiąc krótko. Miałem bardzo dużo pracy, więc wycieczek powyżej 25 km było tylko kilka. Najdłuższe miały po 90 km. Ale zawsze to coś ciekawego.


wtorek, 10 lipca 2018

Rowerowa wycieczka przez Lasy Chojnowskie z historią w tle

Dziś znów jest niemiłosierny upał, choć prognozy przewidują zmianę pogody na deszcz. Postanawiam przejechać się na rowerze gdzieś pod miasto, ale nie odjeżdżać bardzo daleko, by ewentualny powrót w deszczu nie trwał godzinami.

Ruszam z Ursynowa na południe, przecinam Las Kabacki. Potem bocznymi uliczkami przez Konstancin. Mijam osiedla willowe, mijam cmentarz miejski. Dalsza trasa to spokojna boczna droga przez Jastrzębie. Docieram wreszcie do bardzo ruchliwej i zatłoczonej drogi nr 79, łączącej Piaseczno z Górą Kalwarią. Na szczęście w pobliżu jest sygnalizacja świetlna, bo niemożliwością byłoby przebicie się na drugą stronę potoku samochodów bez niej. Minąwszy drogę znów trafiam w spokojne i zaciszne miejsce jakim jest Żabieniec. Przejeżdżam w pobliżu ładnych stawów.


W pewnym momencie postanawiam skręcić z szosy na leśną drogę. I tu niespodzianka - w lesie trafiam na cmentarz wojenny z czasów I wojny światowej. Jak informuje napis na kamieniu - spoczywa tu 76 Niemców i 24 Rosjan. Musiała tu być niezła bitwa. Teraz to zwykłe miejsce pamięci o poległych, zupełnie anonimowych żołnierzach. W pobliżu napotykam też groby nieznanych partyzantów z czasów II wojny światowej. Nie jest znana nawet dokładna data ich śmierci, ale był to czas, gdy Niemcy już stąd się wycofywali.





Ruszam dalej, droga robi się mocno zarośnięta i terenowa, więc postanawiam znów odbić do szosy. Przejeżdżam przez tory kolejowe, a potem przez Zalesie Górne. To miejscowość znana wielu mieszkańcom Warszawy - w ciepłe dni nad pobliskie jeziorka przejeżdża sporo ludzi. Teraz spokój i cisza. Ponownie przecinam tory kolejowe i dojeżdżam do terenów rekreacyjnych. Kilka osób, ośrodek wypoczynkowy rodem z PRL. Niewiele tu się zmieniło przez ostatnie ćwierć wieku. Na samym jeziorku jest jednak coś w rodzaju wyciągu, który służy do treningu dla kitesurferów. Ktoś nawet pływa na takiej desce, całkiem ciekawie to wygląda. Objeżdżam jeziorko od południowej strony.


Dalej zagłębiam się w las. Niedaleko jeziorka jest mały parking, obok linie okopów które powstały w czasie I wojny światowej, ale przetrwały do dziś. Jest tu również miejsce pamięci z okresu II wojny światowej - pomnik harcerzy z Szarych Szeregów, którzy zostali tu ujęci przez hitlerowski patrol i rozstrzelani.


Jadę leśną drogą na północ, wzdłuż brzegów jeziorka. Po kilku kilometrach docieram do miejsca oznaczonego jako Zimne Doły. Jest to mały parking, zaczynają się tu trasy biegowe po Lasach Chojnowskich. Jest tu sporo małych i większych wiat, gdzie można grillować i palić ogniska. Ogólnie - bardzo urocze miejsce. Są tu również dwa kolejne pomniki związane z czasami II wojny światowej. Pierwszy z nich to pomnik upamiętniający leśników poległych w czasie walk i zamordowanych przez okupantów z obu stron.



Drugi pomnik upamiętnia żołnierzy NSZ, którzy zginęli w tym miejscu. Obok ciągną się resztki okopów... w XX wieku te piękne lasy wielokrotnie były areną krwawych wydarzeń.




Potem ruszam dalej na północ leśną drogą. Od wstrząsów spada mi lusterko. Cofam się po nie, na szczęście jest całe. Dokręcam je ponownie i próbuje ustawić, ale roje natarczywych komarów nie ułatwiają zadania. Wreszcie ruszam dalej. Dojeżdżam do asfaltowej drogi, potem znów przez Żabieniec docieram do ruchliwej trasy nr 79. Jakoś udaje mi się ją przeciąć i przez Chylice i Kierszek docieram do Lasu Kabackiego. Teraz jeszcze kilka kilometrów przez szutrowe drogi i jestem w domu.

Wycieczka nie była wielka, raptem 42 km jazdy. Ale muszę przyznać, że spotkałem ładne widoki, ładną przyrodę i sporo ciekawostek historycznych.

czwartek, 5 lipca 2018

Rowerowa wycieczka przez Puszczę Kampinoską

Dziś znów trafia się względnie wolny dzień. Do tego pogoda dopisuje, choć zapowiadane są upały. Postanawiam trochę rozruszać się na rowerze. Gdy wyruszam po 10 rano jest już wyraźnie ciepło, a ja po pewnym czasie orientuję się, że zabrałem tylko plecak gdzie mam 2 l camelbaga, nie wziąłem natomiast ze sobą dwóch bidonów. Może ta ilość wody mi starczy, najwyżej coś dokupię.

Dziś kieruję się na północ, mam zamiar dojechać do Nowego Dworu Mazowieckiego i do Twierdzy Modlin. Zobaczymy jak będzie, bo jadę pod wiatr, ale wiatr ten nie chłodzi. Jest... gorący. Mijam Stegny, Sielce, wzdłuż wiślanych brzegów przecinam centrum Warszawy i w końcu dojeżdżam na Młociny. O rany, ale pogoda. Nie dość że upał, to jeszcze męczące słońce. Na dodatek kończy się tu wygodna ścieżka rowerowa. Aby uniknąć jazdy poboczem ruchliwej drogi wylotowej, skręcam w bok, do Lasu Młocińskiego.



W ciszy i spokoju dojeżdżam do Łomianek. Tu znów pojawia się fajna i wygodna ścieżka rowerowa. Tu również jest wspaniałe usprawnienie na taką pogodę - brama, pod którą rozpylana jest wodna mgła. Bardzo przyjemnie jest przejść pod nią i ochłodzić się.



W pobliskim sklepie dokupuje butelkę wody. Dalej na północny zachód przez Łomianki, Dziekanów Leśny, Dziekanów Nowy, Dziekanów Polski... sporo tych Dziekanowów :) Upał niemiłosierny, a ja jadę na zupełnie odkrytej przestrzeni, zaczyna to już powoli męczyć. Do mostu nad Wisłą jeszcze kilka kilometrów, ale postanawiam zmienić plany. Skręcam na południe i przecinam ruchliwą "siódemkę". To Palmiry, miejscowość na skraju Puszczy Kampinoskiej, znana głównie z czasów wojennych. W pobliskich lasach Niemcy dokonywali masowych egzekucji i wąska asfaltowa droga którą podążam prowadzi właśnie na miejsce straceń, gdzie jest cmentarz i mauzoleum. Wjeżdżam w końcu w las, robi się zdecydowanie przyjemniej. Wita mnie tablica KPN. Dalsza droga jest zupełnie pusta.





Po kilku kilometrach docieram wreszcie do cmentarza. Kilka zdjęć, chwilka odpoczynku. Zerkam na zegarek - trzeba powoli przyjmować kierunek powrotny. Idę jeszcze nad brzeg pobliskiego bagna, gdzie stercza kikuty uschniętych brzóz.




Dalszy odcinek zupełnie nie nadaje się na rower szosowy czy miejski. Potrzeba roweru terenowego, ale na szczęście na takim jadę.

 
Asfalt się skończył, droga to kocie łby, a jej pobocza to kopny piach. W dodatku pod górę. Na szczęście ten najgorszy odcinek to góra 3 kilometry, ale nie jedzie się tędy przyjemnie. Dalej droga mimo że szutrowa i dziurawa - nadaje się już do szybszej jazdy. W końcu dojeżdżam do Truskawia.

O rany, jak lekko jedzie się po asfalcie! Pedałuję żwawo, na szczęście wiatr jest lekko w plecy. W Laskach jest remont drogi, ale na rowerze da się przejechać bez trudu. Docieram wreszcie do Mościsk, do granic Warszawy. Skręcam w lewo, drogą która doprowadzi mnie na Bemowo. Ruch samochodów jest duży, jedzie się niezbyt przyjemnie. Błogosławię lusterko rowerowe.

Wreszcie Bemowo - teraz już przez osiedla docieram do ulicy Powązkowskiej i wzdłuż niej do Ronda Radosława. Dalej kolejne kilometry do Wisły i powrót na Ursynów tak jak przyjechałem. Ufff!!! 90 km w takim upale dało mi się we znaki. To nic przyjemnego, dla mnie stanowczo za gorąco. Z pewnością jednak się rozruszałem :)