poniedziałek, 22 stycznia 2024

POLSki Turniej - 11-dniowy wypad na południe Polski

Połowa stycznia to długi, bo aż 11-dniowy wyjazd służbowy na południe kraju. Mam możliwość połączenia pracy jak i niemal codziennego widzenia się z Ewą. Idealnie się składa. Sama praca, to organizowany w Wiśle, Szczyrku i Zakopanem tzw. POLSki Turniej w skokach narciarskich. A jeśli się dobrze złoży, to może uda się nawet zrobić jakąś wycieczkę w góry? Zima jest dość śnieżna, więc biorę ze sobą pełen sprzęt.


Rzeczywiście w czasie wyjazdu niemal codziennie po konkursie jadę do Ewuni i rano znów wracam do Wisły lub Szczyrku. Dopiero Zakopane jest na tyle odległe, a dojazd przebudowywaną Zakopianką na tyle uciążliwy, by realny był tylko powrót ostatniego dnia, przed powrotem do Warszawy. Udaje mi się zrobić 3 wycieczki, choć trudno tu mówić o wielkich górskich wypadach, wszystko to raczej spacery.

Przed konkursem w Szczyrku docieram do hotelu gdzie śpi reszta ekipy około 8 rano. Jest czas na zjedzenie śniadania i mam jakieś 2,5 godziny wolnego. Pogoda jest doskonała... najbliższy wyższy górski szczyt to Klimczok. Byłem na nim ze 30 lat temu, już nawet nie pamiętam kiedy. Podejście to jakaś droga, potem leśne ścieżki i znów droga na przełęcz pod samym szczytem. Powinienem się spokojnie wyrobić w tym czasie. Ruszam żwawym krokiem, biorąc tylko aparat i kijki.

Początek podejścia jest dość mylny. Nieco gubię się w lesie, posiłkuję się mapą w telefonie. Odnajduję wreszcie drogę i dalej idzie się już bezproblemowo, choć w kilku miejscach muszę torować w kopnym śniegu, co jest dość męczące. Formy specjalnej nie mam, od iluś dni nie miałem okazji nawet pobiegać. Przedzieram się przez las, widoki są coraz rozleglejsze, m.in. pięknie widać położone po drugiej stronie Szczyrku Skrzyczne. Piękna pogoda zaczyna szybko się psuć, co zresztą było zapowiadane w prognozach. Nadciągają cirrusy i wieje coraz mocniej.

Docieram do szlaku na sam szczyt. Tu jest wyratrakowane i idzie się znacznie lepiej. Na przełęczy pod Klimczokiem przystaję, by zrobić kilka zdjęć. Widoki są niemal arktyczne, wszystko jest pokryte śniegiem. 

Przede mną końcówka. To dawny stok narciarski, jest tu nawet stary wyciąg orczykowy. Jak byłem tu jako dziecko to nie pracował, teraz... też nie pracuje. Ciekawe czy w międzyczasie kiedykolwiek był uruchamiany. Z prawej strony wspaniale widać całą aglomerację Bielska-Białej.



Na szczycie chwila odpoczynku. Skupiam się na ładnie widocznych na horyzoncie Babiej Górze, Pilsku i Tatrach. Do Łomnicy jest 105 km, do Giewontu 85 km, więc odległość jest całkiem spora. W Tatrach wieje halny, tworzy się nad nimi charakterystyczny wał chmur.






Po sesji zdjęciowej schodzę z powrotem na przełęcz. Tu jeszcze ostatnie fotografie zimowych klimatów i niemal zbiegam na dół. O wiele lżej, więc mogę sobie na to pozwolić. Po 40 minutach jestem już na dole. Szybki prysznic, posiłek i jadę pod skocznię. Pogoda pogarsza się z minuty na minutę.


Wieczorem halny dociera i do beskidzkich dolin. Przychodzi gwałtowne ocieplenie, zaczyna padać deszcz. Podmuchy są tak silne, że mimo wysiłków organizatorów by przeprowadzić choć jedną kolejkę skoków, konkurs trzeba przerwać i odwołać.


Kilka dni później jestem w Zakopanem. Tu mam w planach jakiś poranny spacer na któryś z reglowych szczytów, na wschód słońca. Codziennie jak na złość pogoda przez świtem jest fatalna. Jednak po wschodzie słońca poprawia się. Jeden z poranków przeznaczam na spacer na położone w samym Zakopanem wzniesienie Antałówki. Wysokość niewielka, ale jest to niezły punkt widokowy. Bardzo dobrze widać pobliskie szczyty Tatr Wysokich, Giewont, czy kompleks skoczni.





Schodząc z Antałówki docieram jeszcze do opuszczonego hotelu "Panorama". Jak to w ogóle możliwe, że obok są nowoczesne hotele pełne turystów, a ten, mimo tak pięknego położenia zbankrutował i obecnie jest wyłącznie urbexem?







Kolejnego dnia, na spacer wybieram się z kolegą z ekipy. Mamy czas dopiero po konkursie, czyli gdy jest już zupełnie ciemno. Wybieram Gubałówkę, klasyczną dla mnie trasą przez tzw. Walówkę. Idziemy w raczkach i z jedną czołówką. Spacer jest fajny, dość szybko wychodzimy ponad kryjące się w mgłach Zakopane i widoki robią się coraz bardziej spektakularne. Na szczycie chwila przerwy i ustawiam specjalnie na tą okazję zabraną lustrzankę, by zrobić zdjęcie panoramy miasta i Tatr na nieco dłuższym czasie naświetlania. 


Zejście jest łatwe, na szlaku nie ma lodu, poza jego końcową częścią, niemal przy stacji kolejki linowej. Tu w ciągu dnia płynęła woda, a teraz jest lodowisko, niemal nie do pokonania bez raczków. Wieczorna wycieczka okazała się całkiem owocna.

Wyjazd był wypełniony pracą i niemal codziennymi powrotami do Ewuni. Nie miałem zbytnio czasu na większe górskie eskapady. Ale niczego nie żałuję, całościowo wyszło bardzo fajnie.