poniedziałek, 29 maja 2023

Rowerowa wycieczka po wschodnich okolicach Warszawy

Mam dziś cały dzień wolny. Planowałem wycieczkę rowerową liczącą nieco ponad 200 km na trasie Warszawa - Wołomin - Wyszków - Pułtusk - Nasielsk - Warszawa, czyli duża pętla wokoło zalewu Zegrzyńskiego. Jakoś jednak potrzebowałem odespać poprzednie dni, nie mogę się rano podnieść. No trudno, na taki dystans wybiorę się innego dnia. Jednak postanawiam wreszcie wczesnym popołudniem ruszyć się i objechać wschodnie okolice Warszawy, za maksimum stawiając sobie trasę około 100 km. 

Jadę z Natolina wzdłuż Południowej Obwodnicy Warszawy, szybko docieram na most Południowy. Widok na Wisłę jak zawsze jest bardzo ładny. Dalej jadę aż do ulicy Patriotów i dość skomplikowanym zawijasem pokonuję go, kierując się na uliczki Falenicy. Mijam starą, opuszczoną i znajdującą się w opłakanym stanie willę.



Kieruję się na wschód, mijam pętlę autobusową w Aleksandrowie i docieram do leśnej szutrowej drogi. Do trasy ekspresowej S17 pozostało kilka kilometrów, a ta droga wydaje się najlepsza do pokonania problematycznych lasów rowerem szosowym. Rzeczywiście jedzie się nieźle, choć oczywiście zwalniam dość mocno i jadę ostrożnie. Co najważniejsze nie ma tu zbyt dużo dziur ani piachu. Tuż przed wyjazdem na asfalt przy ekspresówce jest tablica informacyjna o obecnych w okolicy bunkrach. Ja nie widzę tu żadnego, szukać nie zamierzam, więc ruszam dalej, przejeżdżając tunelem pod ekpresówką.




Gmina Wiązowna wyraźnie kładzie nacisk na budowę porządnych dróg i ścieżek rowerowych. Jestem mile zaskoczony. Jest tu fragment trasy Velo Mazovia, wszędzie jest porządny asfalt i jedzie się bardzo dobrze. Kieruję się na wschód, zbliżając się powoli do autostrady A2. Mijam drogę nr 92 i skręcam na północ, wkrótce wjeżdżając na wiadukt ponad A2.



Dalej jadę na wschód techniczną drogą wzdłuż autostrady. Jest to średnio przyjemne, hałas jest spory. Na wysokości miejscowości Dębe Wielkie skręcam na północ. Od razu robi się spokojniej. Wjeżdżam w piękne lasy, jest tu nowy asfalt - jazda jest bardzo przyjemna.


Po kilku kilometrach teren robi się wyraźnie wydmowy, jak w Puszczy Kampinoskiej. Co więcej, po lewej stronie jest taka wysoka wydma tuż obok drogi i łatwo można wejść na jej szczyt. Oczywiście mowy nie ma bym tam wjechał na szosowym rowerze, ale po prostu go wprowadzam. Jestem zaskoczony tym miejscem, bo i wysokość względna jest duża i widok bardzo ciekawy. Robię tu całą sesję zdjęciową.





Pora ruszać dalej. Mijam miejscowość Pustelnik, przecinam drogę nr 637 i kieruję się dalej na północ, jednak już powoli skręcając w kierunku Wołomina. Tereny są bardzo ładne, ale wkrótce znika asfalt i zaczyna się szuter - niezły, ale muszę wyraźnie zwolnić.


Po kilku kilometrach trzęsienia znów wyjeżdżam na całkiem porządny, nowy asfalt. Nadal sielskie widoki wokoło - szybujące bociany, pasące się krowy, kot polujący w trawie na jakąś zdobycz. Zauważam, że od kilku kilometrów jadę niemal cały czas wzdłuż słupów lini energetycznej 400 kV, która z tego co pamiętam prowadzi do okolic Legionowa. Dobrze, taki kierunek mi pasuje jak najbardziej. Mijam jakiś park, gdzie w głębi widać dawny pałac, obecnie przerobiony na luksusowy hotel - Alexandrinum. Nie chce tam wchodzić, więc fotografię sobie odpuszczam



We wsi Ręczaje Polskie dojeżdżam do znacznie bardziej ruchliwej drogi prowadzącej w stronę Wołomina. Po kilku kilometrach odbijam z niej w kierunku północnym, by ominąć miasto i nie wjeżdżać w jego centrum. Jadę teraz w stronę Radzymina. Znów kończy się asfalt i mam kilka kilometrów dość dziurawego szutru. Potem asfalt powraca, a ja przecinam linię kolejową Warszawa - Białystok w miejscowości Zagościniec. Kieruję się na zachód, ale wkrótce okazuje się, że mój plan dotarcia do ekspresówki S8 nie wypali, bo końcowy odcinek drogi nadal jest w budowie. Nie chcąc kierować się już dalej na Radzymin nie mam wyjścia - muszę jechać w stronę centrum Wołomina. Stwierdzam, że bardzo tu poprawiła się infrastruktura rowerowa, bo jest bardzo porządna ścieżka. Niestety, szczęście nie trwa długo. Bliżej centrum miasta dobry asfalt kończy się i zaczyna kostka pamiętająca lata 90-te. 

Znając ruch w Wołominie, Kobyłce i Zielonce, decyduję się jechać bocznymi uliczkami i ścieżkami aż do Zielonki, gdzie już skręcę na południe. Jazda jest katorgą - ścieżka rowerowa co i rusz przekracza jakiś wyjazd czy boczną uliczkę, wszędzie są wysokie krawężniki - to się kompletnie nie nadaje na rower szosowy. A jechać jezdnią nie chcę, skoro obok jest coś dla rowerów i jest obowiązek jazdy tym czymś. W Kobyłce skręcam na południe, mijając skwer w centrum. 


Tu znów zaczyna się nowa ścieżka rowerowa, bardzo porządna. Widać że coś tu się dzieje i w sumie pewnie te stare też kiedyś zostaną wymienione i odnowione. Jednak po kilku kilometrach pojawia się istne kuriozum. Moja ścieżka prowadzi lewą stroną drogi, a gdy docieram to torów kolejowych, ścieżka się nagle kończy, ale za torami już jej nie ma i okazuje się, że jadę pod prąd. W ogóle nie ma tu nawet fragmentu chodnika, po żadnej stornie. Ale już kawałek dalej, kilkanaście metrów zaledwie - znów pojawiają się elementy rowerowej infrastruktury, ale tym razem w formie poboczy. Czyli też pod prąd... po prostu idealny pomysł. Żeby było choć jakiekolwiek oznakowanie, ale nic. Tak jakby tory kolejowe oddzielały dwa różne światy, a same miały jeszcze inne zasady. Za to jest bardzo porządne ostrzeżenie, że trakcja kolejowa jest pod wysokim napięciem i by jej nie dotykać. Tak jakby to nie było oczywiste i jakby ludzie ustawiali kilkumetrowe drabiny by to robić...


Docieram w końcu do Zielonki i tu już bezproblemowo kieruję się na południe w stronę Rembertowa. Mijam wojskowe osiedla, później stację kolejową Mokry Ług. Jeszcze kilkanaście minut, mijam Akademię Sztuki Wojennej i linie kolejową w Rembertowie. Tu już jest dobra ścieżka rowerowa, jedzie się szybko. Na moście Siekierkowskim krótki postój i sesja zdjęciowa wspaniałego zachodu Słońca.


Dalej już bez większego spinania się wzdłuż Stegien i Ursynowa. Pod domem na liczniku jest prawie 106 km. Czyli plan B, bardzo spontaniczny, zrealizowałem tak jak planowałem. Jestem zaskoczony urodą trasy i naprawdę bardzo ciekawymi miejscami jakie zobaczyłem. Choć przyjemność zepsuło nieco przebijanie się przez Wołomin i Kobyłkę, to i nawet tamten rejon pozwala pozytywnie patrzeć w przyszłość, bo zmienia się tam naprawdę dużo. Ogólnie z wycieczki jestem bardzo zadowolony.

Załączam mapkę mojej trasy. Okazuje się, że śródlądowe wydmy mają nawet swoją nazwę, choć zapewne wymyśloną przez lokalnych mieszkańców - Góry Chobockie.

wtorek, 9 maja 2023

Rowerowa wycieczka z Dęblina do Warszawy

Wtorek zapowiada się bardzo ładnie jeśli chodzi o pogodę. Postanawiam zrobić wycieczkę rowerową przez południowe Mazowsze - udać się pociągiem do Dęblina, a potem wracać już na dwóch kołach. Wycieczka będzie niemal całodniowa.


Pociąg który pasuje mi czasowo, odjeżdża o 8:23 ze stacji Warszawa - Falenica. To oznacza, że by na spokojnie zdążyć, muszę o 7:30 ruszyć z domu. Jadę razem z koleżanką poznaną w czasie poprzedniej wycieczki nad Zalew Zegrzyński (czytaj tu). Nie spiesząc się jakoś zbytnio, ale też nie marudząc jedziemy wzdłuż Południowej Obwodnicy Warszawy, pokonujemy Wisłę i docieramy do stacji. Co prawda moja pomyłka sprawia, że jest to stacja Miedzeszyn, ale nie ma to znaczenia. Chwilę czekamy, mija godzina przyjazdu... i nasz pociąg nie nadjeżdża. Przejeżdżają dobre 3 pociągi do Otwocka, a tego do Dęblina ani widać. Opóźnienie sięga już pół godziny i powoli zaczynamy układać plan na zmianę trasy. Wreszcie jednak jest! Jak się okazuje jedzie ze Skierniewic, więc gdzieś na trasie nałapał opóźnień. Jest całkowicie pusty, więc jest spokój. Po ponad godzinie docieramy wreszcie do jego końcowej stacji i wysiadamy.



Dęblin leży już w województwie lubelskim, ale na samym jego skraju. Zauważam, że miasto doczekało się swoistej wewnętrznej obwodnicy. Dotąd droga nr 801 z Puław wiodła przez centrum, a obecnie objeżdża je i ruch mocno się zmniejszył. Ruszamy na południe, by zobaczyć forty Twierdzy Dęblin. To jednak teren wojskowy, wejść się nie da, więc zadowalamy się widokiem z zewnątrz. Obok jest osiedle, gdzie na blokach są ciekawe murale - należy pamiętać, że w Dęblinie jest Wyższa Oficerska Szkoła Lotnicza tzw. "Szkoła Orląt". Na lotnisko już nie jedziemy, bo jest to zupełnie nie po drodze.



Na północ udajemy się dawną drogą 801. Obecnie pełni wyłącznie funkcję lokalną, ruch jest niezwykle mały. Mijamy Stężycę, docieramy do połączenia z obwodnicą Dęblina. Ruch jednak jest tak samo mały. Na jakimś przystanku krótka przerwa - muszę zdjąć kurtkę, bo robi się za gorąco. Tuż obok drogi w ogóle nic sobie nie robiąc spaceruje bocian.


Po kilku kilometrach jazdy robimy kolejną przerwę, na małą przekąskę. W sumie od śniadania minęło sporo czasu. Ruszamy dalej. Jedzie się bardzo dobrze, przyjemnie, wiatr wieje w plecy, więc prędkość rzędu 28-30 km/h utrzymujemy bez większych problemów. W tym tempie szybko docieramy do Maciejowic, gdzie skręcamy w lewo, w stronę promu przez Wisłę. Coraz lepiej widać elektrownię "Kozienice". Jest to ogromny obiekt, druga co do wielkości elektrownia w Polsce. Dopiero gdy docieramy nad samą rzekę widać jak wielkie są jej budynki i bloki energetyczne.




W tym miejscu w koryto rzeki wychodzi grobla z betonowych płyt. Do niej przybija prom samochodowy, który jednak obecnie jest po drugiej stronie. Dzwonimy do obsługi, okazuje się, że za niedługo będą płynąć, a cena biletu dla osoby z rowerem wynosi 8 zł. Czekamy dobre 25 minut, marznąc na silnym wietrze. W końcu na prom wjeżdżają dwa samochody, a on odbija i rusza w naszą stronę. Po kilku minutach dobija, samochody zjeżdżają, wjeżdżamy my i od razu płyniemy na drugą stronę. Dostaję telefon z warsztatu, gdzie jest mój samochód, że będę mógł go dziś odebrać. Super wiadomość, ale muszę wyrobić się przed godziną 18:00 na Ursynów. Szacuję że damy radę, ale duży margines mi nie pozostanie.




Wysiadamy po drugiej stronie, mijamy Świerże Górne i docieramy do ruchliwej drogi nr 79. Pobocze wąskie, mijają nas co chwila ciężarówki. Mało przyjemna jazda. Na moment jeszcze kierujemy się pod samą elektrownię, gdzie robię kolejne zdjęcie.


Kierujemy się nieprzyjemną drogą na Ryczywół, mijając wielki i nowoczesny kompleks szklarni i przemysłową uprawę pomidorów. W Ryczywole jest już ścieżka rowerowa, a za miejscowością skręcamy w lewo, w spokojną lokalną drogę. Uff!



Teraz jedzie się zupełnie spokojnie, bez ciężarówek i niemal w ogóle bez ruchu samochodowego. Asfalt jest wzorowy. Po kilku kilometrach, w Studziankach Pancernych zatrzymujemy się przy pomniku wspominającym poległych w bitwie o Studzianki na przyczółku Warecko-Magnuszewskim w 1944 roku.


Skręcamy na północ, ale wkrótce znów na zachód, do Grabowa nad Pilicą. Docieramy do drogi nr 730 i podążamy nią na północ, w kierunku Warki. Kilometry na tabliczkach powoli się zmniejszają i wreszcie jesteśmy na moście nad Pilicą.



Do samej Warki został niecały kilometr. Na koniec jest jednak uciążliwy podjazd pod dużą skarpę. Docieramy w pobliże rynku, gdzie znajdujemy bistro z przystępnymi cenami i dużym wyborem dań. Za 8 zł dostaję tak wielką porcję frytek, że nie jestem w stanie ich zjeść.



Po 25 minutach przerwy zaczynam już nalegać na dalsza jazdę. Jest 15:20, to pozwala zdążyć na 18 do mojego warsztatu, ale naprawdę na styk. Wiem że i tak będzie potrzebna jeszcze jakaś krótka przerwa. Kierujemy się na północny zachód, mijamy browar "Warka", gdzie znów zaczyna się doskonały asfalt. Na szczęście wiatr nadal wieje w plecy. Do Chynowa kilkanaście kilometrów, ale widzę w lusterku, że koleżanka ciągle zostaje z tyłu. Trochę mnie to martwi, bo możemy się nie wyrobić, a przecież nie chcę jej zajechać. W Chynowie przejeżdżamy wiaduktem nad drogą nr 50 i docieramy do Sułkowic. Udaje się przejechać przez tory i dosłownie minutę później szlabany się zamykają. Mamy szczęście. Krótka przerwa na picie i dalej w stronę Konstancina. 


Ten odcinek jest nowy i dobry, ale po kilku kilometrach zaczyna się starsza droga w stronę Sobikowa, w dodatku jedzie się prawie pod wiatr. Tu już koleżanka zdecydowania zwalnia, szansa że zdążę po samochód zaczyna się oddalać. Jeszcze Dobiesz, jeszcze przejazd przez drogę nr 79 blisko Baniochy. Tu już dogadujemy się, że ona nie wytrzyma tempa, że nie ma sensu bym dziś został kolejny dzień bez samochodu, a jednocześnie by ona mnie próbowała gonić. Trochę mi niekomfortowo z myślą, że umówiliśmy się na jakąś trasę a pod koniec się rozdzielamy. Ale gdyby nie te opóźnienia - pociągu, promu i kilka innych, to spokojnie byśmy zdążyli. No trudno, żegnamy się i rozdzielamy.

Teraz przyciskam już zdrowo. Mam godzinę, więc zdążę, znam tą trasę dobrze. Szybko docieram do Konstancina, gdzie panuje teraz duży ruch. Skręcam przez park zdrojowy, ale tu okazuje się że też coś pomyliłem, bo nawet kawałek się... cofam. 


W końcu docieram na mostek na Jeziorką i omijam najbardziej zakorkowane rejony miasta. Wyjeżdżam na północ, na Warszawę. Mijam Powsin, Kabaty, Natolin i docieram wreszcie do warsztatu. Uff! Zdążyłem, choć jest 17:55. Udało się na 5 minut przed zamknięciem. Wrzucam rower do bagażnika i wracam do domu.

Całość trasy, z dojazdem na dworzec, to 141 km. Gdyby nie opóźnienia i gdyby nie to, że akurat dziś musiałem ten samochód odebrać, to jej końcowe etapy byłyby spokojniejsze, a tak niemal nie zatrzymywałem się i nie robiłem zdjęć. 


Załączam mapkę. Te rejony są bardzo ładne, dojazd do Dęblina pociągiem jest bezproblemowy, choć mogą być jak widać spore opóźnienia. Trasy rowerowe w tej części Mazowsza mogę polecić każdemu. Wycieczka nie przekroczyła 150 km, więc wypadałoby jej nadać hasztag #małe, ale wliczając dojazd pociągiem i ogólny czas zdecydowałem się zaliczyć ją już do kategorii #średnie.