wtorek, 31 marca 2020

Rowerowa wycieczka wokół Warszawy i rowerowe podsumowanie lutego i marca



Od kilku dni w Polsce de facto jest stan wyjątkowy... choć oficjalnie go nie wprowadzono. Rozporządzenia rządowe o zakazie zgromadzeń na szczęście nie obejmują samotnych wycieczek rowerowych. Na takiej trasie nie stykam się z nikim, trudno więc bym albo ja kogoś zaraził, albo ktoś zaraził mnie. W dodatku jest bardzo pusto na drogach, czego nie można powiedzieć o parkach i lasach, gdzie mimo obostrzeń są tłumy spacerowiczów, rowerzystów, biegaczy. Nie jest to taki kontakt jak np. w sklepach, gdzie też są tłumy, no ale takie koncentracje ludzi nie są teraz pożądane. Jako że potrzebuję ruchu jak powietrza, to korzystając z wolnego dnia w pracy i pięknej pogody, postanawiam zrobić ciut dłuższą wycieczkę rowerową, tak jednak planując trasę, by względnie z nikim się nie spotykać.

Postanawiam objechać całą Warszawę dookoła, a dokładniej jej centrum. Gdyby objeżdżać administracyjne granice miasta, to wycieczka miałaby długość ponad 150 km, a na tyle dziś nie mam czasu. Postaram się jednak utrzymać minimum 10 km odległości od centrum miasta.

Ruszam dość późno, bo dopiero wczesnym popołudniem. Mimo pięknej, choć zimnej pogody na ulicach nie ma prawie nikogo. Ludzie jednak boją się koronawirusa, większość respektuje wprowadzone ograniczenia. Waham się dłuższą chwilę jak jechać, ale w końcu ruszam na zachód. Tu kolejne wahanie - czy lotnisko Okęcie objeżdżać od południa czy od północy. Wybieram drugi wariant. Mijam Tory Wyścigów Konnych na Służewcu, a później uliczkami mokotowskiego "Mordoru" docieram do ulicy Woronicza. Od kilku dni zyskała ona połączenie ze Żwirki i Wigury, co mocno zmienia układ komunikacyjny całej okolicy. Nowa ulica, więc ma niejako w standardzie porządne ścieżki rowerowe.

Kieruję się dalej na zachód, docieram do ulicy Grójeckiej, a potem do Alej Jerozolimskich. Tu jednak jest problem. Dalej na zachód są rozległe tereny należące do PKP, wielkie węzły torów kolejowych. Nie ma jak tam przejechać rowerem szosowym, a i na górskim to jest wyzwanie. Skręcam wiec nieco na południe i ulicą Popularną docieram do dzielnicy Włochy.



Tu odbijam jeszcze dalej na południe, w kierunku Ursusa. Ta niegdyś peryferyjna dzielnica miasta zyskała od pewnego czasu połączenie z Jelonkami i Bemowem przez nowo wybudowany wiadukt nad torami kolejowymi. Całe dziesięciolecia nie było tam jak przejechać, a teraz jest to wygodna i szybka trasa. Na chwilę zatrzymuję się na samym wiadukcie.



Dalej jadę już dokładnie na północ. Dawniej ulica Lazurowa była synonimem początku Warszawy gdy wjeżdżało się do niej od zachodu - były tu pola ziemniaków i nagle za ulicą zaczynały się blokowiska Jelonek. Obecnie budowane są dookoła liczne osiedla, a wąska niegdyś Lazurowa stała się szeroką arterią. Wieje tu jednak silny, przeciwny wiatr, co sprawia, że muszę zdrowo się namęczyć.



Mijam trasę S8, mijam zabudowania Wojskowej Akademii Technicznej. Teraz muszę ominąć kolejne lotnisko - sportowe na Bemowie. Wybieram wariant od strony zachodniej. Przecinam obszary leśne, mijam w końcu wysypisko śmieci w Radiowie. Jeszcze kawałek na północ. Docieram do skraju Puszczy Kampinoskiej. Pora odbijać na wschód. Uliczki Wólki Węglowej, potem największy chyba warszawski cmentarz. Tu również nie ma prawie nikogo.



Docieram do ulicy Pułkowej. Teraz trzeba pokonać Wisłę. Wariant przez Nowy Dwór Mazowiecki odpuszczam z miejsca - to dobre 40 km wydłużenia trasy. Kieruję się na niezbyt odległy Most Północny. Ale tu wieje! Dopiero nad otwartą przestrzenią wiatr staje się wręcz dokuczliwy. Na szczęście po zjechaniu z mostu będę jechał trochę w kierunku południowym, czyli z wiatrem w plecy. Uff... duża ulga, bez problemów rozwijam 35 km/h i utrzymuję tą prędkość.



W tym rejonie Warszawy sporą przeszkodę stanowią również tory kolejowe. Postanawiam je pokonać wzdłuż Trasy Toruńskiej, bo jest to najmniej kłopotliwy wariant. Mijam elektrociepłownię na Żeraniu, potem największy chyba skład kontenerów w mieście.





Docieram na Bródno. Teraz muszę ominąć jeszcze budowę metra, więc trzymam się Trasy Toruńskiej. Kieruję się dalej w stronę Zacisza i Ząbek. To również była niegdyś prowincjonalna dzielnica gdzie były dziurawe i wąskie drogi, ale teraz zbudowano tu spore osiedla i zupełnie nową dwupasmówkę z dobrymi ścieżkami rowerowymi.

Docieram do Ząbek. Kieruję się na południe, chcąc dotrzeć do ulicy Żołnierskiej, niegdyś też wąskiej, a obecnie dwupasmowej. Przejeżdżam przez jakieś osiedle, docieram w końcu do lasu i... okazuje się, że z tej strony nie ma jeszcze gotowej ścieżki rowerowej. No nic, wracam kawałek i jadę jeszcze dalej na wschód, do ronda między Ząbkami i Zielonką. Tu skręcam na południe, tu jest już ścieżka rowerowa.



Znów mam wiatr w plecy, wiec rozwijam dużą prędkość i bez wysiłku ją utrzymuję. W dość ekspresowym tempie docieram do Rembertowa. Teraz już niemal prosto do domu. Kieruję się wzdłuż Trasy Siekierkowskiej. Szkoda, że nie jest już przejezdny Most Południowy, bo to by pozwoliło na ciekawszy wariant. Ale myślę, że to kwestia kilku miesięcy. Przecinam Wisłę ponownie.



Dalsza trasa jest już bez większej historii. Wiatr wieje w plecy, jedzie się więc idealnie. W Wilanowie zauważam nowe i ciekawe udogodnienie. Są tu swoiste "fotoradary" które mierzą prędkość rowerzysty i informują go, czy ma jechać tak jak jechał, czy przyspieszyć, czy może zwolnic, by nie stać na kolejnych światłach. Fajne i użyteczne rozwiązanie. Część urządzeń jest jeszcze nieaktywna, ale cześć już działa.



Mijam Miasteczko Wilanów, mijam Powsin i Kabaty. Docieram do domu. Wycieczka to nieco ponad 88 km. Jako że teraz należy trzymać dystans od większych skupisk ludzi to go utrzymałem ;) niemal na całej trasie odległość od centrum miasta przekraczała 10 km. Nie spotkałem niemal w ogóle rowerzystów, a i zwykłych przechodniów było niewiele. Ruch samochodowy był minimalny. Wycieczka mimo wiatru okazała się całkiem przyjemna i pozwoliła oderwać się od tych wszystkich przytłaczających informacji.



Dwa dni później obostrzenia powiększyły się. Teraz już nie można jeździć rekreacyjnie i przebywać na terenie parków i lasów. Pozostaje mi jeździć rowerem do pracy, to nie jest zabronione i jest bezpieczniejsze z punktu widzenia epidemiologicznego niż komunikacja miejska.

Na koniec podsumowuję pod kątem roweru aż dwa miesiące. Zawsze robię to co miesiąc, ale tym razem w lutym było tego roweru na tyle mało, że nie było sensu tego podsumowywać. Skupiałem się na przygotowaniach biegowych, by w końcu nie pobiec w biegu do którego się przygotowywałem... Tuż po jego odwołaniu przerzuciłem się na rower. Mam nadzieję, że w przyszłym miesiącu uda się sporo pojeździć, a zakazy i cała epidemia nie potrwają długo.



Mapka tradycyjnie przedstawia wszystkie trasy, które przekroczyły 30 km. W ciągu tych dwóch miesięcy zimy pokonałem rowerem 700 km. Warto jednak dodać, że w marcu było ich 600 :)

sobota, 14 marca 2020

Rowerowa wycieczka nad Zalew Zegrzyński



Dziś miałem kończyć po raz czwarty ciężki bieg wojskowy na nieco ponad 100 km, czyli "Setkę Komandosa". Wczoraj rano byłem jeszcze gotowy jechać do Lublińca i kilkanaście godzin biec po lesie. Organizatorzy jednak w ostatniej chwili bieg odwołali. To znaczy odwołali oficjalnie. Można go mimo to było ukończyć "korespondencyjnie" czyli pobiec sobie gdzieś u siebie 100 km w mundurze, udokumentować to i wysłać.

Wahałem się cały dzień jak to zrobić. Miałem już opracowaną trasę - 5 pętli wokół Lasu Kabackiego po 20 km każda. Chciałem wystartować o 4 rano, więc około 21-22 powinienem to kończyć. Jednak wczorajszy dzień, coraz bardziej gorące decyzje władz i skala ogólnoświatowego problemu, wraz z moją Małżonką uświadomiły mi, że to jest teraz akurat mało rozsądne. Biegłbym sam, bez żadnego wsparcia medycznego - gdyby mi się cokolwiek stało to miałbym problem. Ale to nie najważniejsze. Teraz najważniejsze jest nie zachorować i nie zarażać innych, a także normalnie pracować i nie zarażać kolegów w pracy. Jakby nie patrzeć 100 km jest sporym wysiłkiem i w jakiś sposób na pewien czas obniża odporność - łatwiej byłoby mi złapać co nie trzeba. A nawet jakbym się tylko przeziębił i kaszlał w pracy, to kwarantanna gwarantowana, a tego chcę uniknąć. Zresztą kto wie co jutro ogłoszą?
 
Możecie mówić, że jestem leszczem, że zrezygnowałem z głupiego powodu i nie umiałem się zmotywować. Może i tak. Uznałem jednak, że bieg ukończyłem już trzy razy i jak raz go nie ukończę, szczególnie w tak specyficznych warunkach, to korona mi z głowy nie spadnie, a wielkość jaj mimo wszystko się nie zmieni. Nie muszę sobie niczego na siłę udowadniać. Wiem, że część uczestników ukończyła trasę w Lublińcu i w różnych miejscach Polski. Szacun dla Was Panie i Panowie! Ja na starcie zjawię się za rok ponownie. W normalnej sportowej rywalizacji.
 
To, że Setki nie zrobiłem i raczej nie zanosi się bym miał okazję zrobić w najbliższym tygodniu, oznacza, że tegorocznego Szlema Komandosa nie zdobędę. Mam ich jednak pięć i choć w tym roku go nie będę miał, to w przyszłym roku jednak zrobię kolejnego.

Podjąwszy tą trudną dla mnie, ale jednak chyba rozsądną decyzję, postanawiam wykorzystać wolny czas. Na powietrzu, bo w domu nie mogę usiedzieć. Stwierdzam, że mimo wszystko pokonam 100 km siłą własnych mięśni, ale jednak na rowerze. To nie jest jakiś wielki dystans, nieco dłuższa przejażdżka, ale to na tyle nieduży wysiłek, by nie obniżyć mojej odporności w tym niełatwym czasie.

Ruszam z domu dopiero około południa. Pogoda jest całkiem ładna, ale mocno zmienna. Raz świeci słońce, a raz nadciągają ciemne chmury. W dodatku wieje bardzo silny i zimny wiatr z północy. Stwierdzam, że lepiej zrobić początek trasy pod wiatr, by później wracać już z wiatrem. Ten dzisiejszy jednak od samego początku powoduje, że jazda staje się walką. Moja prędkość oscyluje w granicach 20-22 km/h i naprawdę ciężko jest wycisnąć więcej. Mijam Powsin, Wilanów, Sadybę, Czerniaków. Miasto jest niemal jak wymarłe, mijam jakieś pojedyncze samochody, pojedyncze osoby. Większość ludzi została w domach, co zresztą jest dobrą decyzją. Jeśli ktoś już ma koronawirusa to nic to nie zmieni, ale jeśli nie ma i nie będzie się kontaktował z innymi, to ustrzeże go to przez zarażeniem się. Ja jadę sam i z nikim się nie kontaktuję, więc o ile nie mam w sobie wirusa, to nic mi nie grozi. A jeśli mam - to innym też nic nie grozi.

Docieram nad Wisłę i tu wiatr staje się jeszcze bardziej dokuczliwy. Wieje wzdłuż rzeki, nic go nie hamuje i daje mocno popalić. Na szczęście to początek trasy i mam spory zapas sił. Zaczyna się jednak mocno psuć pogoda, bo z wiatrem lecą... tumany śniegu. Całą zimę nic nie padało, a teraz, jak na złość, gdy już jest niemal wiosna, to zima o sobie przypomina. 



Skręcam w końcu na Most Grota. Postanawiam jechać przez Białołękę i dalej jakoś na północ. Sam jeszcze nie wiem gdzie. Może Legionowo? Może Nowy Dwór? A może Zalew Zegrzyński? Ta ostatnia myśl najbardziej mi się podoba. Przy okazji sprawdzę, czy istnieje nowa ścieżka rowerowa wzdłuż Kanału Żerańskiego.


Na moście wiatr wyczynia prawdziwe cuda, cieszę się że jest tu barierka, która oddziela mnie od samochodów. Wiatr spycha mnie cały czas w kierunku jezdni i ciężko to kontrować. W końcu zjeżdżam w dół i mijam elektrociepłownię "Żerań", Port Żerański i skręcam w końcu w prawo. Jest tu dawne osiedle, które ostatnio mocno się rozbudowuje o nowe bloki. Jednak jak wiele takich osiedli - do teraz nie ma normalnych dróg dojazdowych. Jest tylko jedna, od strony Modlińskiej. Nad kanał nie przejadę bez roweru górskiego, a w sumie nie da rady wyjechać w żadną stronę. Muszę wrócić. Rok temu w tym miejscu było to samo.

Wracam do Modlińskiej i jadę na północ. Skręcam w Płochocińską, potem w Marywilską. Wiatr przeszkadza strasznie. Ale nie rezygnuję. Przecinam coraz rzadszą i coraz niższą zabudowę Białołęki. Docieram w końcu nad sam Kanał Żerański. Oczywiście ani śladu jakiejkolwiek ścieżki rowerowej, czyli jest ona czymś na kształt Yeti - podobno ktoś widział, ale nie ma. Trudno, jadę na wschód, a potem lokalnymi drogami na północ.

Mijam Stanisławów Pierwszy, potem Aleksandrów. To doskonała alternatywa do ruchliwej Płochocińskiej, która wiedzie po drugiej stronie kanału do Nieporętu. Tu jest gładki asfalt i zero ruchu. W końcu mijam tabliczkę z napisem "Nieporęt". Jeszcze kilka kilometrów i docieram do dość ruchliwej drogi z Marek, która jeździłem wiele razy. Nie kieruję się jednak do portu nad Zalewem Zegrzyńskim, ale skręcam w prawo, na Białobrzegi. Mijam tereny YKP. To tu kiedyś przypłynąłem z Mazur korzystając ze szlaku Pisy i Narwi i łódek klasy "Omega" (opis tutaj). Ale to dawne czasy. Teraz zjeżdżam kawałek dalej nad wodę i robię jakieś zdjęcia.


Kieruję się dalej na północ. Docieram do Białobrzegów. To letniskowa miejscowość, ale jej urok burzą ponure bloki. No tak, jest tu jednostka wojskowa. Po pewnym czasie znów skręcam na Zalew. Jest tu coś w rodzaju miejskiej plaży i spora przystań. Teraz jestem tu sam. Widać stąd mosty w Zegrzu i w Serocku. Szkoda że nie mam więcej czasu, wtedy objechałbym cały Zalew dookoła. Muszę to zrobić latem. Teraz w końcu jest nadal kalendarzowa zima i dzień nie jest zbyt długi.




Jadę jeszcze dalej na północ. Skręcam w lewo w kierunku Ryni. Doskonały asfalt kończy się wkrótce, ustępując miejsca brukowi. Ech... nie zdążyli tego jeszcze zrobić. Na szczęście dalej znów jest gładka nawierzchnia. Sprawdzam godzinę... jest 15, pora wracać by zdążyć do domu przed zmrokiem. Na szczęście układ dróg w Ryni pozwala na zrobienie pętli i nie będę musiał znów jechać po kocich łbach.

Skręcam na wschód, potem na południe. Docieram do miejsca gdzie odbiłem do Ryni. Teraz, z wiatrem w plecy jedzie się wręcz doskonale. Prędkość wzrasta do 33-35 km/h i wreszcie mogę zsunąć buffa z twarzy. Docieram wkrótce do Białobrzegów, gdzie fotografuję pomnik ku pamięci żołnierzy Józefa Piłsudskiego i bardzo malowniczą dolinkę małej rzeczki.



Pora już nie zatrzymywać się, tylko jechać do domu. Jak mam wracać? Przez Warszawę, tak jak przyjechałem? Czy może przez Marki, Zielonkę i Rembertów? Wybieram pierwszy wariant. Dziś nie ma ruchu, a tak będzie chyba ciut bliżej. Zależy mi by zdążyć przez zmrokiem, bo nie wziąłem ze sobą lampek na rower, nie sadziłem że zmarnuję tyle czasu.

W Nieporęcie skręcam w kierunku Marek, ale potem na tą samą drogę, którą tu dotarłem. Teraz idzie po prostu rewelacyjnie, nie zwalniam poniżej 30 km/h. Dopiero na Białołęce wybieram nieco inny wariant. Zamiast kierować się dziurawymi drogami i na Most Grota, kieruję się dobrą ścieżką rowerową przez Tarchomin na Most Północny. Tu mała pauza i jeszcze jedno zdjęcie.


Dalsza trasa wzdłuż Wisły idzie doskonale, choć już powoli odczuwam te kilka godzin na zimnym wietrze. Na szczęście wiatr jest w plecy, a pogoda wyraźnie się poprawia. Jeszcze jakieś zdjęcia i cisnę dalej.


Mijam Czerniaków, Stegny, Ursynów i wreszcie docieram do domu. Wycieczka okazała się całkiem udana. Pokonałem 109 km, więc nieco dalej niż miałbym dziś przebiec. Oczywiście wysiłek jest nieporównywalnie mniejszy, a czas o wiele krótszy. Zajęło mi to 5 godzin. Taka weekendowa przejażdżka, aczkolwiek jest to najdłuższa trasa pokonana od początku roku.


Załączam na koniec mapkę mojej wycieczki. Wolałbym ten dystans przebiec, ale w obecnej sytuacji w Polsce i na świecie - pokonanie tego rowerem było chyba lepszym rozwiązaniem.