piątek, 26 kwietnia 2019

Rowerowa wycieczka wokół Puszczy Kampinoskiej


Dziś mam wolny dzień, a pogoda jest bardzo dobra. Wiatr, który od kilku dni mocno utrudniał rowerowe eskapady nieco przycichł, choć nadal jest odczuwalny. Postanawiam zrealizować trasę, którą mam od jakiegoś czasu w głowie - objechać całą Puszczę Kampinoską dookoła. Objechać utwardzonymi drogami i nie wjeżdżać w kampinoskie piaski, bo jadę dziś na rowerze szosowym.

Ruszam o 9 rano. Jest już dość ciepło, a przecież zrobi się o wiele cieplej. Na razie jednak mam na sobie koszulkę z długim rękawem. Jadę na północ, przecinam Stegny i Czerniaków, kieruję się na wiślane bulwary, na rowerową "autostradę", którą można sprawnie pokonać całe miasto (poza weekendami, kiedy jest tam Armageddon). Tuż za mostem Świętokrzyskim, w miejscu gdzie miałem tą fatalną kolizję, która skończyła się na sali operacyjnej poskręcaniem mojej szczęki na śruby, zatrzymuję się na chwilę. Rozpamiętuję jeszcze raz tamtą sytuację. Można było tego uniknąć gdybym mniej ufał innym. To było dokładnie miesiąc temu. W sumie szybko wróciłem do formy i nie mam co narzekać ;). Pora też zdjąć tą długą koszulkę.



Ruszam dalej wzdłuż Wisły. Trwają przygotowania do niedzielnej defilady wojskowej, wszędzie kręcą się ludzie w mundurach, którzy rozstawiają sprzęt. Mijam Stare Miasto, Cytadelę i jadę dalej. Trochę zastanawiam się, jak rozwiązać problem dojazdu do Łomianek. Jest tam odcinek, gdzie w ogóle nie ma pobocza, nie ma żadnej ścieżki rowerowej a ruch na krajowej "siódemce" jest bardzo duży. Staram się zawsze unikać jazdy takimi trasami. To jednak raptem tylko kilometr, więc poradzę sobie nawet po nieutwardzonym poboczu, dlatego odrzucam myśl objechania Cmentarza Północnego, bo to nadkładanie kilometrów.

Dojeżdżam do wyjazdu z Warszawy. Rzeczywiście jazda tym odcinkiem jest bardzo nieprzyjemna i niebezpieczna, więc póki mogę jadę po piasku obok. Wkrótce robi się tak kopny, że mój rower kapituluje. Ale akurat trafiła się dziura w potoku samochodów, bo przytrzymały je światła. Wjeżdżam na jezdnię i cisnę mocno przez ostatnie 500 m do Łomianek, na szczęście zdążając przez zbliżającymi się w lusterku TIR-ami. Tu już zjeżdżam w drogę lokalną, więc jedzie się spokojnie. Jest nawet ścieżka rowerowa. Na najbliższym rondzie skręcam w lewo i przecinam "siódemkę". Po drugiej stronie jest taka lokalna równoległa droga, nią można względnie spokojnie jechać. Jedyne co przeszkadza to dziury w niektórych jej odcinkach i hałas samochodów. Szybko wyjeżdżam poza Łomianki.


Jeszcze kilka kilometrów na północ i mijam Czosnów. Teraz jeszcze kawałeczek i skręcam w lewo, w dobrą drogę w miejscowości Dębina. Droga ma szerokie pobocze przeznaczone dla rowerów, ma nową nawierzchnię i jedzie się bardzo dobrze, a co najważniejsze - szybko. Nie schodzę poniżej 30 km/h. Kawałek za Dębiną zatrzymuję się na moment i idę jakieś 50 m w las. Jest tu jednostka wojskowa gdzie na wzgórzu pracuje radar dozoru powietrznego, który stąd dobrze widać. W okolicy były też kiedyś dywizjony rakietowe WOPK systemu S-75. No i całkiem niedaleko jest kolejna jednostka wojskowa w Kazuniu - wojska inżynieryjne.




Ruszam dalej na zachód i wkrótce docieram do drogi nr 579, łączącej Nowy Dwór Mazowiecki z Błoniem. To alternatywny wariant powrotu do domu, jednak to tylko przecięcie Puszczy Kampinoskiej, a nie jej objechanie. Kieruję się dalej na zachód. Droga miejscami przecina naprawdę malownicze lasy.



Myliłby się jednak ten, kto uważa że wybrana przeze mnie trasa prowadzi lasami. Są owszem na niej dość krótkie leśne fragmenty, ale w większości to otwarta przestrzeń i małe miejscowości. A przy tym słońcu to dość dokuczliwe, czuję że mnie spiecze. Robi się jak dla mnie nieznośnie gorąco. Na szczęście wiatr jest w plecy, co pozwala mi momentami na rozwijanie prędkości prawie 40 km/h i utrzymywanie jej. Wiem jednak, że czeka mnie jeszcze naprawdę długa droga, więc specjalnie nie szarżuję. Liczyłem też, że zobaczę malowniczą w tym miejscu Wisłę. Niestety wiślany wał jest w pewnej odległości od szosy, nie ma jak do niego dojechać, a za nim widać kolejne drzewa, czyli sama Wisła musi być dalej. Droga którą jadę staje się coraz gorsza, w asfalcie pojawiają się dziury i koleiny, ale niezrażony tym cisnę dalej. W pewnym momencie droga skręca na północ, ale jest tu taka lokalna szosa, która oszczędzi mi kilku dodatkowych kilometrów. Miejscami asfalt jest już tak zniszczony, że drogę można uważać za szutrową.



Na szczęście po kilku minutach docieram znów do głównej drogi, w tym miejscu w ogóle odremontowanej, z doskonałą nawierzchnią. Jeszcze kilka kilometrów i dotrę do zachodniego krańca Puszczy Kampinoskiej. Na liczniku jest już 70 kilometrów, do domu więc pewnie drugie tyle.

Wkrótce droga rozwidla się, a ja skręcam na południe, na Sochaczew. Dopiero teraz odczuwam, że wiatr jest i to całkiem silny! Może nie tak obezwładniający jak dwa dni temu, ale jednak mocno ograniczający możliwości szybkiej i lekkiej jazdy. Po chwili wjeżdżam w las, gdzie na szczęście wiatr nieco słabnie.




Kilka kilometrów dalej docieram do zupełnie nowej asfaltówki biegnącej na wschód. Zerkam na mapę. Idealnie! Tylko nieco mnie niepokoi co dalej, bo dalej są już jakieś słabej jakości drogi. Oby to nie były szutrówki. Ale ryzyk-fizyk, wariantów jest kilka więc coś powinno być dla mnie odpowiednie.

Dobry asfalt tak jak przewidziałem kończy się po kilku kilometrach. Na południe prowadzi jakaś wąska, ale całkowicie pusta droga. Jedzie się fajnie, choć raz że wiatr daje popalić, a dwa, że upał powoduje że powoli kończy mi się pierwszy litr wody, który mam w bidonie. Na szczęście mam w plecaku dalsze półtora litra. Zaczynam też odczuwać delikatny głód.



W swoim dalszym przebiegu droga prowadzi przez podmokłe, bagienne tereny, zupełnie jak nad Biebrzą. Zatrzymuję się na mostku nad zarośniętym kanałem. Chwila na rozprostowanie kości, na zjedzenie banana i na uzupełnienie bidonu wodą z plecaka. Nad głową na wysokości kilku kilometrów przelatuje mi LOT-owski Dreamliner wracający z USA. W zeszłym roku gdy wracałem z Oslo leciałem właśnie nad tymi terenami i pamiętam ogrom lasów. Gdzie te lasy???




Ruszam dalej, ale zgodnie z przewidywaniami - dalsza droga na wschód to piaszczysta szutrówka. Na szczęście na zachód jest droga asfaltowa. Znów oddalam się od domu, ale trwa to niezbyt długo, bo znów skręcam na południe. Asfalt położony jest tu na sześciokątnej kostce i jedzie się słabo, drgania nie pozwalają na większą prędkość. Wiatr też nie pozwala - jadę góra 20-25 km/h, mordując się strasznie. Wreszcie jednak pojawia się przyzwoita droga na zachód.

Droga po kilku kilometrach robi się mniej przyzwoita, asfalt jest chropowaty i dziurawy, w dodatku wiatr mnie już wkurza. Do Warszawy dobre 60 km i zapowiada się, że lekko nie będzie. W dodatku są to całkiem odczuwalne wzniesienia. Na szczęście po pewnym czasie docieram do drogi nr 580, łączącej Żelazową Wolę z Warszawą. Wreszcie normalny, równy asfalt! Niestety ruch samochodowy też wyraźnie większy.

Teraz już nie muszę nawigować, drogę znam dobrze. Wystarczy, że będę się jej trzymał i dotrę na Bemowo. Wiatr ogranicza moją prędkość do 20-22 km/h, a jazda kosztuje sporo sił. Zerkam na zegarek... liczyłem, że będę w domu na 15, ale wydaje się to nierealne. Gdy docieram do Kampinosu na liczniku pokazuje się 100 km. Robię króciutki postój na rozprostowanie kości.



Pora jednak nie obijać się, tylko cisnąc dalej. Na stacji benzynowej kupuję butelkę zimnej coli. Ciężko się nią napić, bo strasznie "zalepia", ale orzeźwia, ochładza i jednak daje energetycznego kopa z powodu swojej zawartości cukru ;)

Do Warszawy jest jednak spory kawałek w gęstniejącym ruchu. Mijam wreszcie Leszno, gdzie dociera droga nr 579  Nowego Dworu Mazowieckiego, którą dziś przecinałem. W miejscowości jest całkiem ładny kościół.



Cisnę i cisnę, wiatr osłabia coraz bardziej, słońce również. A czasu mam coraz mniej, teraz już widzę, że w domu będę kilka minut po 16. Ile jeszcze? Mijam Zaborów, Borzęcin, Zielonki i Blizne. Ufff! Wreszcie Bemowo! Do domu jednak nadal dobre 20 km i oczywiście pod wiatr! Czasu coraz mniej, teraz czuję już że 16:30 będzie realną godziną dotarcia.

Skręcam na południe, w stronę Ursusa. Wiatr, słońce, kolejne światła na których muszę stanąć. Z Ursusa do Ursynowa nie ma prostej i łatwej trasy rowerowej, trzeba nieco kluczyć uliczkami, miejscami tak dziurawymi, że jadę na stojąco. Wreszcie Okęcie, objeżdżam lotnisko i ulicą Poleczki docieram na Ursynów. W domu jestem o 16:43. 7,5 h jazdy, razem 156 km, z czego połowa pod wiatr. Całość na jednym bananie ;) A teraz muszę wyjść od razu z domu, więc ekspresowy prysznic. Nie mam nawet czasu czegoś zjeść, więc wyenergetyzowanie jest wyraźnie odczuwalne. Moja awaryjna czekolada która miałem w plecaku... przybrała formę płynną i uległa działaniu grawitacji ;)



Podsumowując - trasa ogólnie całkiem fajna, ale warunki spowodowały, że była dość męcząca, mimo że przecież nie jest jakaś ekstremalnie długa. Mimo, że objechałem jeden z największych kompleksów leśnych w pobliżu Warszawy, to większość trasy przebiegała w odkrytym terenie. A palące słońce nie ułatwiało zadania.


Na zakończenie mapka mojej wycieczki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz