sobota, 20 kwietnia 2019

Wiosenny spływ kajakowy na szlaku Krutyni


Kilka dni temu w głowie pojawiła mi się myśl, by wykorzystać piękną pogodę i wybrać się gdzieś na mały spływ kajakowy. W pobliżu Warszawy można popłynąć Jeziorką, Pilicą, Świdrem czy Wkrą. Można nawet Wisłą. Ale to typowe nizinne rzeki, które płyną przez mało malownicze pola i łąki. Nie ma na nich jakiś większych atrakcji.

Na tzw. bliskie Mazury jest raptem około 200 km, co oznacza 2-2,5 h jazdy samochodem. Szczególnie po otwarciu trasy ekspresowej do Białegostoku czas dojazdu uległ skróceniu. Postanawiam wykorzystać wolny dzień i wraz z Flo wybrać się na kilkugodzinną kajakową przygodę na dobrze mi znanym szlaku Krutyni. Byłem tam ostatnio... niemal 20 lat temu. Opisy spływów sprzed lat można znaleźć tutaj i tutaj. Mogło się wiele zmienić, ale raczej na plus - jest teraz wiele firm organizujących spływy i wypożyczających kajaki, co powoduje, że jakość usług jest naprawdę przyzwoita, a wybór duży.

Wstaję dopiero o 8 rano. Niestety pracowałem w nocy i położyłem się spać ok. 4. Jestem więc po 4 godzinach snu, ale jakoś udaje mi się rozruszać. Gorzej, że muszę przejechać przez Warszawę w godzinach porannego szczytu. Idzie nadspodziewanie dobrze, jedynie dłuższą chwilę zajmuje przejazd przez Rembertów i Zielonkę. W końcu wjeżdżam na ekspresówkę S8. Niby szło dobrze, ale trwało to niemal godzinę i jest prawie 10 rano. Liczyłem że ok. 11 będę na miejscu... no niestety nie ma na to żadnych szans. W sumie nie wiem jak ja to planowałem, bo dystans okazuje się spory, ponadto w Ostrołęce z powodu remontu mostu jest spory korek. A potem jeszcze dwa razy ruch wahadłowy... W Myszyńcu zatrzymuję się jeszcze by wziąć nieco gotówki z bankomatu. Sam już się na siebie złoszczę, że tak późno wyjechałem i teraz będziemy musieli się mocno spinać, by spływ zakończyć około 16. Mijamy Rozogi i dalej już w pięknych lasach Puszczy Piskiej docieramy do Starych Kiełbonek. Jeszcze kilka kilometrów. Mijamy Zgon i po dłuższej chwili wreszcie jesteśmy w Krutyni, gdzie jadę prosto do wypożyczalni, z którą wcześniej kontaktowałem się telefonicznie. Już mało pamiętam samą miejscowość, ale widać że żyje ona po prostu z kajakarzy - wszędzie są wypożyczalnie i firmy organizujące spływy. Pierwotnie chciałem płynąć z Krutyni do Ukty lub jeziora Bełdany, ale teraz zmieniam plan. Sensowniej będzie zacząć spływ w Zgonie nad jeziorem Mokrym i dopłynąć tu na miejsce. To kilkanaście kilometrów, powinniśmy zdążyć akurat na 16, czyli godzinę o której wypożyczalnia kończy dziś pracę.

Płacę za nasz kajak, panowie z obsługi ładują go na przyczepę, a my wsiadamy do małego busa. Kilka kilometrów jazdy do miejscowości Zgon, dokładnie tą drogą co tu przyjechaliśmy. Ta dziwna nazwa nie pochodzi od czyjejś śmierci, a od spędzania bydła :) Docieramy nad południowy brzeg największego jeziora na szlaku Krutyni - jeziora Mokrego. To również jedno z najgłębszych mazurskich jezior - ma 51 m głębokości. W ogóle Krutynia nie jest w większości biegu typową rzeką, a właściwie ciągiem jezior, połączonych krótkimi strugami. Dopiero za jeziorem Mokrym przybiera postać rzeki i tak już dopływa do jeziora Bełdany, leżącego już na szlaku Wielkich Jezior Mazurskich.



Przebieramy się, pakujemy nasze rzeczy do kajaka i ruszamy. Czeka nas dobre 7,5 km wiosłowania. Trzymam się względnie blisko prawego brzegu jeziora, bo wieje dość silny wiatr i im bliżej środka, tym większa fala i rozbryzgi. Flo radzi sobie doskonale, nie marudzi i trzyma równy rytm i tempo. Super! Nie spodziewałem się że będzie jej tak dobrze szło. Rozmawiamy o różnych wodnych ptakach, wszędzie widać perkozy i kaczki, a nawet kilka kormoranów. Wiosłujemy i wiosłujemy, a przeciwległy brzeg zdaje się w ogóle nie przybliżać...




W końcu jednak nasz wysiłek staje się wyraźnie widoczny. Brzeg za nami został w oddali, a ten przed nami jest już coraz bliżej. Już ponad 5 km przewiosłowane. Może to już tu wypływa Krutynia? To miało być w jakiejś zatoczce. Jednak nie, to tylko jakieś pole biwakowe, aktualnie puste. W ogóle na całym jeziorze nie ma żywego ducha, jest tylko nasz kajak. Wspaniałe uczucie bycia samemu w tak pięknym miejscu. Latem są tu tłumy kajakarzy. Nad naszymi głowami krąży czapla, robię jej kilka zdjęć.


Momentami mój zegarek z GPS głupieje, w sumie nie wiem czemu. Pokazuje jakieś absurdalne prędkości, rzędu 300-500 km/h. Co ciekawe, odległość pokazuje właściwie. Aż mu robię w końcu zdjęcie, bo to rzadkość by ktokolwiek tak szybko płynął kajakiem i miał to udokumentowane ;)



W końcu odnajdujemy wypływ Krutyni. Jest to zatoczka na północnym końcu jeziora, ponad 7 km od początku naszej wycieczki. Wiatr na szczęście nieco cichnie, a my przepływamy pod mostkiem i zatrzymujemy się koło jazu. Czeka nas przenoska, na szczęście bardzo krótka. Kajak swoje waży, a Flo nie ma tyle siły by unieść go na dystansie dłuższym niż kilka kroków. Przeciągamy go jednak na drugą stronę i wodujemy. To jezioro Krutyńskie, będące w zasadzie rozlewiskiem rzeki a nie typowym jeziorem. Tabliczki informują, że jest tu rezerwat i nie można wychodzić z kajaków.





Teraz czeka nas kilka kilometrów przez niezwykle malownicze rozlewiska. To połączone ze sobą kolejne jeziorka, gdzie jednak wiatr jest odczuwalny a słaby prąd rzeki jeszcze nie pomaga.



Wreszcie kończy się jezioro Krutyńskie i zaczyna już typowa rzeka. Typowa, ale jakże piękna! Krutynia w tym odcinku płynie przełomem pomiędzy niewysokimi wzgórzami porośniętymi sosnowymi borami.  Całość jest niezwykle malownicza. Na brzegu co rusz widać tablice informacyjne o tym odcinku i otaczającym go rezerwacie. Rzeka tu jest bardzo płytka, ale nurt jest w miarę wartki przez co płynie się zupełnie bez wysiłku.




W pewnym momencie mijamy "wyspę" złożoną głównie z wodnej roślinności. Na jej środku siedzi... łabędzica na jajach w gnieździe. Gdy przepływamy obok rusza za nami dorodny samiec, mający ewidentnie bojowe nastawienie. Goni nas, syczy i napusza się. Jest coraz bliżej, więc uderzam piórem wiosła o wodę, nieco go ochlapując. W łabędziu wzbudza to jeszcze większą agresję, bo z pasją uderza w kajak jednym ze skrzydeł. Ewidentnie broni swojej rodziny i terytorium, ale nawet się do nich nie zbliżyliśmy. Moja kolejna interwencja wiosłem nie jest potrzebna, bo łabędź w końcu daje za wygraną. Trochę śmiejemy się z nieoczekiwanej przygody.

Wkrótce zaczynają się pierwsze zabudowania miejscowości Krutyń. Umówiliśmy się, ze mamy dopłynąć do centrum i za mostem wyjść na brzeg i zadzwonić. Mijamy stanicę PTTK i kilka pól namiotowych.



W końcu docieramy do mostu, gdzie rzeczywiście jest piaszczysty brzeg. Tu kończymy nasz spływ. Dzwonię do wypożyczalni i dosłownie po krótkiej chwili przyjeżdża busik z przyczepą, na którą ładujemy kajak. To kilkaset metrów od siedziby firmy i miejsca gdzie zostawiliśmy samochód. Przepłynęliśmy 12 km, z czego większość pod wiatr na jeziorze. To bardzo malowniczy odcinek szlaku Krutyni, bo jest na nim zarówno jezioro jak i piękny odcinek rzeki, a także krótka przenoska. Spływ zajął nam 2,5 godziny i rzeczywiście skończyliśmy go niemal punktualnie o 16. Bardzo nam się podobał, było zupełnie dziko, samotnie i przy pięknej pogodzie. Wprost idealne warunki.

Przebieramy się, pakujemy do samochodu i ruszamy w drogę powrotną. Po raz trzeci tego dnia przejeżdżamy przez Zgon. A potem piękna droga przez mazurskie lasy, niemal jak drogi w Finlandii.


Na chwilę zatrzymuje się w Spychowie. To właśnie to Spychowo, gdzie mieszkał słynny Jurand ze Spychowa, jedna z głównych postaci "Krzyżaków" Henryka Sienkiewicza. Gdy byłem tu dawno temu, to w grodzie Juranda było do dostania wspaniałe wino owocowe marki... a jakże "Jurand". Z wąsatym olbrzymem z mieczem na etykiecie. Jak ono wtedy smakowało! Jak zresztą każdy "alpagi łyk i dyskusje po świt" w latach młodości. Było też kilka gatunków piwa "Jurand". Nawet niezłego.

Dziś zechciałem zakupić butelkę któregoś trunku z czasów młodzieńczych. Niestety. Po wizycie w czterech sklepach okazuje się, że nigdzie tego nie mają Ani piwa ani wina. Jakiś cholerny Harnaś tylko, ale gdzie mu tam do Juranda! Skandal po prostu! Jurand w grobie się przewraca!


Potem już powrotna droga do Warszawy. Przez Myszyniec, Ostrołękę i Ostrów Mazowiecką. Jesteśmy w domu przed 20. Wycieczka i spływ okazały się bardzo udane, był to wspaniały relaks, a dla mnie powrót myślami do czasów gdy sporo pływałem na kajakach. Muszę częściej organizować takie wyjazdy, może nawet kilkudniowe! Możliwości sprzętowo-transporotwe są o wiele lepsze niż 20 lat temu, a jeziora i rzeki nic nie utraciły ze swojego piękna.

1 komentarz:

  1. Piękna wycieczka i super zdjęcia. Aż zachciało mi się wyskoczyć gdzieś "w dzikość" choć na parę chwil.

    OdpowiedzUsuń