środa, 13 maja 2020

Rowerowa wycieczka przez zachodnie okolice Warszawy


Mam dziś wolny dzień w pracy, więc postanawiam wykorzystać go na małą wycieczkę rowerową. To będzie miła odmiana po weekendowych kajakach. Pogoda po upalnym weekendzie uległa znacznemu pogorszeniu, wczoraj rano padał nawet śnieg! Dziś co prawda nic nie pada, ale jest dość chłodno. O ile wiatr nie będzie zbyt uciążliwy, są to jak dla mnie wymarzone warunki na rower.

Moim dzisiejszym celem jest przejazd przez tereny Kampinoskiego Parku Narodowego i przez miejscowości położone na zachód od Warszawy. Innymi słowy chcę zrobić wielką pętlę po terenach powiatu Warszawskiego Zachodniego. Jako, że rano musiałem załatwić kilka spraw, to na wycieczkę wyruszam dopiero około południa. Zabieram trochę wody, jakąś kanapkę, połówkę czekolady i na wszelki wypadek kurtkę i długie spodnie. Już pierwsze metry jazdy pod zimny wiatr powodują, że zakładam kurtkę na siebie.

Jadę z początku na północ. Mijam Ursynów i Stegny, a potem jadę rowerową ścieżką wzdłuż Czerniakowskiej. Docieram na wiślane bulwary, teraz dziwnie puste. Gdy zatrzymuję się by zrobić jakieś zdjęcie wychodzi słońce i robi się mi od razu gorąco. Wiem jednak, że jak słońce zajdzie, a wiatr dmuchnie mocniej, to od razu zmarznę, więc przezornie nie zdejmuję kurtki.


Mijam Stare Miasto i Cytadelę, kieruję się cały czas wzdłuż Wisły. Niestety cały czas pod odczuwalny wiatr, który ogranicza mnie do 25 km/h. Szybsza jazda kosztuje zbyt wiele wysiłku. Mijam w końcu Most Północny. Jeszcze kawałek asfaltem i zjeżdżam w twardą szutrową drogę w Lesie Młocińskim. To znacznie bezpieczniejszy wariant dotarcia do Łomianek, niż jazda poboczem bardzo ruchliwej "siódemki". A właściwie prawym pasem, bo tam nie ma pobocza... 


Po dłuższej chwili wyjeżdżam na ulice Łomianek. Czeka mnie jeszcze kilkanaście kilometrów pod wiatr. Kieruję się w prawo, w stronę Wisły, a potem jadę mało uczęszczaną lokalną drogą przez Kiełpin, Dziekanów, Łomną aż do Czosnowa. Biegnie ona równolegle do "siódemki", ale panuje na niej cisza i spokój.


W końcu w Czosnowie skręcam w lewo. Teraz wiatr uderza we mnie z prawej. Od razu rośnie moja prędkość. Nie trwa to jednak długo. Gdy przecinam "siódemkę", znów kieruję się na zachód i znów jadę pod wiatr. Pociesza mnie jedynie myśl, że będę wracał do domu z wiatrem w plecy. Mijam Kaliszki, Małocice i docieram w końcu do Sowiej Woli. Jak dotąd jest to niemal ciągły teren zabudowany. Przecinam ruchliwą drogę nr 579 z Nowego Dworu Mazowieckiego do Błonia. W zeszłym roku jechałem nią kilka razy i choć przecina ona Kampinoski Park Narodowy niemal środkiem, to prawie w ogóle nie przecina ona lasów. Jest też bardzo ruchliwa i mało przyjemna dla rowerzysty. Ja kieruję się dalej na zachód. Od tego miejsca asfalt jest już o wiele gorszy, jakby nie remontowany od dziesiątek lat.


Krajobraz zmienia się szybko. Znika zwarta zabudowa. Znika jakikolwiek większy ruch. Po prawej stronie ciągnie się gęsty las, porastający wysoką na dobre 20 metrów wydmę. I wydma ta ciągnie się cały czas wzdłuż drogi, przez wiele kilometrów. Aż mnie kusi by skręcić choć na chwilę w las, no ale rower szosowy nie nadaje się na kampinoskie piachy. Robię więc tylko kilka zdjęć. 



Przy drodze często pojawiają się małe kapliczki albo krzyże. Pojawiają się też miejsca pamięci. Kampinoskie lasy były areną walk, działań partyzantów, ale także miejscem wielu masowych egzekucji. Tereny te to spory kawałek historii. Wszystko tu wygląda jakoś inaczej, trochę jakbym trafił do innego świata. Małe i zniszczone przystanki PKS, jakieś pojedyncze domki, szutry i resztki asfaltu. Miejsce jest klimatyczne, a ja cieszę się, że przemierzam tak malowniczą trasę




W miejscowości Górki skręcam na południe i oddalam się od lasu. Teraz przecinam rozległe tereny bagien. Są tu jakieś kanały, są torfowiska, są też zupełne mokradła ciągnące się po obu stronach drogi. Słychać nawet trzciniaki i widać spacerujące bociany. Mijam też bardzo ciekawą kapliczkę, czy raczej miejsce do plenerowego odprawiania mszy.




Kawałek dalej asfalt się kończy. Mam jeszcze dobre 8 km do Kampinosu, no ale co robić? Szutrowa nawierzchnia jest twarda i dość równa, więc mimo, że na rowerze szosowym, to jednak bez większych problemów daję radę ją pokonać. Teren jest pagórkowaty, podejrzewam, że przecinam pasmo śródlądowych wydm. Raz po raz jest podjazd lub zjazd. Jednak już po kilku kilometrach, wraz z granicą gminy Kampinos zaczyna się doskonała, nowa nawierzchnia. Wokoło młody las, a potem znów bagniste tereny. Jedzie się bardzo przyjemnie i wkrótce docieram do samej miejscowości. To 70 km, mniej więcej połowa mojej trasy, więc postanawiam się posilić jedyną kanapką.






Dalej asfalt nie jest tak nowy, ale jedzie się nieźle. Wieje cały czas z boku, co jakoś specjalnie nie utrudnia jazdy i umożliwia uzyskanie sensownej prędkości. Przecinam ruchliwą drogę nr 580 i kieruję się na południe przez miejscowość Podkampinos. W tym rejonie wiele dróg zostało świeżo wyremontowanych, jedzie się znakomicie. Gdy skręcam na wschód, w stronę Warszawy, wiatr uderza mnie w plecy i bez żadnego wysiłku utrzymuję prędkość 30-35 km/h. Szkoda tylko, że okoliczne tereny nie są już tak ładne jak w obszarze Kampinoskiego Parku Narodowego.


Lokalnymi drogami docieram w końcu do Błonia. To niewielkie miasteczko jest jednak, jak głosi tabliczka "stolicą polskiej logistyki". Ciekawe. Pewnie są tu jakieś wielkie magazyny i hale. Kieruję się do centrum, przecinam kolejną ruchliwą drogę nr 92. Wjeżdżam w starszą część Błonia. Na sympatycznym rynku zatrzymuję się przez chwilę, by zrobić kilka zdjęć i zerknąć w telefon jak mam jechać dalej.




Moja dalsza trasa prowadzi na południowy wschód, w stronę Brwinowa. Jest tu nawet ścieżka rowerowa, ale po kilku kilometrach kończy się, więc znów wracam na szosę. Mijam Rokitno, gdzie jest jakiś spory i całkiem fajny kościół. Kolejne kilometry mało uczęszczanej drogi wprowadzają mnie na wiadukt nad autostradą A2. Z prawej strony widać MOP "Brwinów", a z lewej niezbyt odległy komin byłej elektrociepłowni "Pruszków II" i wieżowce w centrum Warszawy wyłaniające się na horyzoncie.


Brwinów okazuje się uroczym miasteczkiem. Jest tu niska zabudowa, a niewielki rynek równie ciekawy jak w Błoniu. Jest tu nawet fotoplastykon, gdzie można obserwować trójwymiarowe fotografie. Kawałek dalej przejeżdżam tunelem pod linią kolejową i docieram na rondo Wacława Kowalskiego. Na pobliskim budyneczku jest mural przedstawiający patrona ronda, najbardziej chyba znanego z roli Kazimierza Pawlaka z "Samych swoich".






Jadąc dalej na południowy wschód przecinam tory kolejki WKD i wjeżdżam do miejscowości Otrębusy. Też jest urocza, choć nie tak jak Brwinów. Za miasteczkiem zaczynają się Lasy Nadarzyńskie i choć ruch samochodów jest duży, to jedzie się tędy mimo wszystko przyjemnie. Przypominam sobie, że w okolicy jest ciekawy obiekt, który warto zobaczyć. Kieruję się leśną drogą na Ośrodek dla Uchodźców. Ośrodek zlokalizowany jest w miejscu byłej jednostki wojskowej - JW 1140, czyli 3. Dywizjonu Rakietowego. Była to jednostka przeciwlotnicza Wojsk Obrony Powietrznej Kraju. Wokół Warszawy stworzono pierścień dywizjonów przeciwlotniczych wyposażonych w rakiety S-75.  Każdy taki dywizjon to nie tylko koszary, to również bunkier na którym zlokalizowano radar, oraz sześć stanowisk startowych dla rakiet. Obecnie koszary są ogrodzone i zajmuje je właśnie Ośrodek dla Uchodźców, ale można dotrzeć do bunkra dowodzenia, który jest dalej.


Skręcam w szutrową leśną drogę. Objeżdżam sam ośrodek. W końcu w lesie pojawia się stara betonowa nawierzchnia, nieomylny znak, że był to teren wojskowy. Zerkam w mapkę w telefonie - tak to tutaj. Gdzie jednak jest bunkier? Zawsze radar był usytuowany centralnie, na sztucznym pagórku. Pagórek jest, choć porośnięty młodym lasem. Obchodzę go wokoło. Nie ma jednak wejścia do bunkra. Albo został zasypany, albo w jakiś inny sposób zniszczony, a na samym pagórku zasadzono drzewka. Nic nie zostało. Jestem trochę zawiedziony, bo od dawna chciałem tu dotrzeć i gdy wreszcie się udało, to nic już nie zastałem.


A tak wygląda analogiczna była jednostka S-75, ale zachowana w nieco lepszym stanie. Zdjęcia przedstawiające bunkier na którym usytuowano radar wykonałem na terenie Ukrainy.



Wracam do asfaltówki i kieruję się w stronę Nadarzyna. Tu nieco zastanawiam się jak jechać dalej. Czy drogą wprost na Sękocin i Magdalenkę, czy może nieco bardziej na południe? Stwierdzam, że drugi wariant będzie spokojniejszy i z mniejszym ruchem. Przejeżdżam pod nową ekspresówką, która przejęła ruch z dawnej "katowickiej".


W Kajetanach skręcam w lewo na Łazy. Przecinam tereny pełne jakiś stawów. Ogólnie jest tu malowniczo, ale wszędzie powstają nowe osiedla, zapewne wkrótce tereny te zostaną włączone w granice administracyjne Warszawy. Jest tu ścieżka rowerowa, która jednak po kilku kilometrach się kończy. Docieram w końcu trasy "krakowskiej" w Łazach. Ruch jest tu bardzo duży, ale na szczęście są światła. Za skrzyżowaniem przystaję jeszcze na moment i fotografuję maszt RCTN Raszyn, który jest najwyższym obiektem w okolicy Warszawy, licząc 335 metrów. Wybudowano do w 1949 roku, więc ponad 70 lat temu!


W Łazach skręcam na północ, w kierunku Magdalenki. Są tu imponujące wille, niekiedy całe pałace. Mimo, że mieszkają to raczej bogaci ludzie, a cała gmina też do biednych nie należy, to asfalt na drodze pozostawia wiele do życzenia. Dziury i nierówności. Dojeżdżam w końcu do drogi nr 721 i kieruję się nią w stronę Piaseczna. Ruch jak zwykle jest tu bardzo duży, ciągną kolumny TIR-ów. Zdrowy rozsądek wymusza jazdę chodnikiem, który chyba pełni też rolę ścieżki rowerowej. Jest z kostki, nierówny i nieprzyjemny. Ale jednak pozwala na jazdę bez ryzyka potrącenia przez samochód.


W Lesznowoli skręcam w nową, równoległą drogę. Cisza, spokój i doskonały asfalt. Kieruję się na północ, w stronę Nowej Woli i Zgorzały. W końcu docieram do ulicy Puławskiej w Pyrach. Tu jest już wygodna ścieżka rowerowa. Przecinam jeszcze północną część Lasu Kabackiego i po kilku minutach docieram do domu.


Ciekawa i atrakcyjna trasa zajęła mi prawie 7 godzin. Pokonałem 136,5 km, co oznacza, że była to najdłuższa wycieczka rowerowa w tym roku. Mimo, że zaczynałem pod wiatr, to potem jechało się z wiatrem w plecy, więc szło bardzo lekko. W sumie nie czuję większego zmęczenia, mógłbym coś zjeść i zrobić drugie tyle. W moim przypadku na komfort dłuższej jazdy największy wpływ ma temperatura. Nie może być wyższa niż 20 stopni, a dziś było góra 15, więc jechało się całkiem przyjemnie. Gdyby kogoś interesował szczegółowy zapis mojej trasy, to tutaj można go pobrać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz