niedziela, 31 maja 2020

Rowerowa wycieczka do Płocka i rowerowe podsumowanie maja

 
Dziś mam wolny cały dzień i nie muszę w zasadzie nic robić ani załatwiać. Postanawiam wykorzystać go na dłuższą rowerową wycieczkę, którą planowałem od pewnego czasu. Co prawda całą noc lał deszcz, co stawiało ją pod znakiem zapytania, ale rano rozpogodziło się, więc wstaję o 6 i przygotowuję się na większą ilość czasu na siodełku. Biorę plecak, pakuję tam zapasową butelkę wody, dwie czekolady, bułkę i banana. Do tego "długi" zestaw ubraniowy i rękawiczki.

Moim celem jest Płock - miasto odległe o ponad 100 km od Warszawy. Analizowałem którędy najlepiej jechać i doszedłem do wniosku, że optymalny wariant prowadzi wzdłuż lewego brzegu Wisły. Trasa będzie się na dość długim odcinku pokrywać z dwiema innymi, które przejechałem w tym miesiącu. Nie muszę więc nawigować w żaden sposób. W ogóle cała trasa nawigacyjnie nie przedstawia trudności, większość dróg w tych rejonach jest mi znana.

Kilka minut po 7 wyruszam z domu. Na szczęście jest chłodno i pochmurnie, choć dość wietrznie. Nie wyobrażam sobie pokonywania takiej trasy w upale. O tej godzinie Warszawa sprawia wrażenie uśpionej, nie tylko nie mijam rowerzystów, ale w ogóle samochodów na ulicach jest bardzo mało. Bez żadnych przeszkód docieram na Czerniaków i potem wzdłuż Wisły kieruję się na północ. Nawet zwykle oblegane przez ludzi Bulwary Wiślane są jak na razie puste.


Jadę pod wiatr, co w sumie jest pozytywem. Namęczę się teraz, ale w drodze powrotnej, gdy będę już zmęczony, będzie mi łatwiej. Wiatr jednak stawia poważny opór, ciężko mi jechać szybciej niż 22 km/h, ponadto nie chcę zbytnio z nim walczyć by nie "wystrzelać się" z energii zbyt wcześnie.

Mijam Stare Miasto, Żoliborz, Bielany. W końcu wygodna ścieżka rowerowa kończy się i muszę pokonać szutrową drogę w Lesie Młocińskim. Jestem sam, nie ma nikogo na polanie, gdzie zazwyczaj ludzie grillują i palą ogniska. Przecinam las i wyjeżdżam na uliczki Łomianek. Tu również jest zupełnie pusto. Kieruję się na Dziekanów Leśny, gdzie na krótką chwilę przystaję, by zdjąć rękawiczki i zrobić zdjęcia tabliczkom z nazwami ulic. Każda ma jakiś zabawny obrazek kojarzący się z patronem.



Wygodnym i względnie mało popękanym asfaltem pokonuję kolejne kilometry przez Dziekanów, Łomną, Pieńków i Cząstków. Wreszcie w Czosnowie skręcam w lewo, przecinając krajową "siódemkę". O dziwo i tu praktycznie nie ma żadnego ruchu!

Kawałek jadę wzdłuż dwupasmówki, ale wkrótce skręcam w lewo do Dębiny. Jak dotąd trasa całkowicie pokrywa się z tą sprzed tygodnia, gdy dotarłem wraz z koleżanką do Małej Wsi przy Drodze. Wtedy ta miejscowość była naszym celem, dziś jest tylko kolejnym punktem na znacznie dłuższej trasie. Przed Kazuniem wjeżdżam w lasy Puszczy Kampinoskiej. Bardzo lubię tą okolicę, bywałem tu już nie raz.


Skręcam w końcu w lewo w drogę nr 575. Po kilku kilometrach mijam tabliczkę, przy której niedawno fotografowałem swój rower. Ale wtedy było tu sporo trenujących kolarzy, a teraz nie ma nikogo, jestem zupełnie sam. Ruchu samochodowego w zasadzie też nie ma. Po małej przerwie na drobny posiłek złożony z banana i kilku łyków wody ruszam dalej na zachód. Jedzie się bardzo przyjemnie, wiatr wieje z prawej strony, ale jakoś mocno nie przeszkadza.



Kolejne kilometry mijają względnie szybko. W pewnym momencie droga wiedzie w pobliżu wiślanego wału. Nawet zastanawiam się czy nie podjechać na niego, ale jednak rozsądek bierze górę - nie ma potrzeby wydłużać dodatkowo i tak długiej wycieczki. Mijam Śladów, gdzie w zeszłym roku odbiłem na południe, okrążając Puszczę Kampinoską. Teraz kieruję się dalej przed siebie. W końcu docieram do miejscowości Kamion, gdzie droga prowadzi mostkiem nad Bzurą. To chyba ostatni kilometr rzeki, która zaraz uchodzi do Wisły.


Na mostku zdejmuję też kurtkę i przypinam ją do plecaka. Uff... zrobiło się już mocno ciepło, dobrze było się jej pozbyć. Teraz jedzie się o wiele przyjemniej. Przecinam ruchliwą drogę nr 50 i jadę dalej w kierunku zachodnim. Drogi tu są już wąskie i bez wymalowanych pasów, ale mają nowy asfalt i jedzie się nimi znakomicie. Aż żałuję, że tak dobre drogi i to jeszcze w tak ładnym otoczeniu są tak daleko od Warszawy.


Do Płocka zostało ponad 40 km. Szacuję, że będę na miejscu około godziny 13. Jak nie będę specjalnie marudził, to całość wycieczki zamknie się w 12 godzinach. Jak na razie jadę z wiatrem, który wieje z prawej strony, ale w plecy. To pozwala bez wysiłku utrzymywać prędkość zbliżoną do 30 km/h. Trzymam się wiślanych wałów, mijam kolejne miejscowości, kolejne lasy i łąki. Wreszcie zbliżam się do Dobrzykowa - miejscowości leżącej niedaleko Płocka.


Docieram w końcu znów do drogi nr 575. Tu już panuje na niej spory ruch i te ostatnie kilometry nie są już tak przyjemne. Wreszcie tablica powitalna miasta. Krótka przerwa, kilka zdjęć.


Dalej jest już ścieżka rowerowa. Gdy docieram do ronda i drogi wyprowadzającej na nowy most w Płocku, ścieżka... urywa się. No jasne, po co zrobić ją dalej? Potem jednak znów się pojawia, ale raz jest po jednej, a raz po drugiej stronie drogi. Nie wiem w jakim celu, bo droga wiedzie przez niezabudowany teren. Przecinam południową dzielnicę Płocka, czyli Radziwie. Nosi ona ślady przemysłowej przeszłości, bo co i rusz widać jakiś ceglany budynek dawnej fabryki i stare kominy. W końcu docieram na stary most, którym mam przeprawić się na drugą stronę Wisły.


Drugi brzeg jest wysoką na kilkadziesiąt metrów skarpą. To zresztą charakterystyczny element dla całego środkowego biegu Wisły - od północy ciągnie się wysoczyzna Ciechanowska i Płocka i brzegi są bardzo wyniesione. Most nie jest poziomo, muszę podjeżdżać i to całkiem stromo. Na środku jeszcze mały przystanek i kilka zdjęć szeroko rozlanej Wisły i samego Płocka. Most pokonywałem w tym samym kierunku niecały miesiąc temu, gdy objeżdżałem wokoło Zalew Włocławski.



Potem jeszcze strome schody i docieram na sam szczyt skarpy. Kieruję się w lewo, na uliczki starego miasta. Mimo, że Płock może poszczycić się naprawdę bogatą historią, mimo że pełnił nawet funkcję stolicy Polski, mimo że to najstarsze miasto Mazowsza... to starówka jest mała i w sumie niezbyt atrakcyjna. Najciekawsze są budowle sakralne na Wzgórzu Tumskim. Ja omijam katedrę i kieruję się wprost na Rynek, gdzie króciutka przerwa i kilka zdjęć.




Pora wracać. Moje obliczenia okazały się prawidłowe i jest kilka minut po godzinie 13. Jak jednak mam wracać? Zastanawiam się, czy nie skorzystać z tej samej drogi, którą tu dotarłem. Puste i równe asfalty kuszą by nimi jechać. Ale w końcu decyduję się na inny wariant. Pojadę prawym brzegiem Wisły. Tam jest dość ruchliwa droga nr 62, no ale dojadę nią tylko do Wyszogrodu i wrócę na drugą stronę Wisły. W ten sposób trasa będzie bardziej zróżnicowana. Kieruję się na wschód, przecinając płockie dzielnice mieszkaniowe. Na jakiejś stacji benzynowej uzupełniam zapas wody w bidonie i butelce.


Mijam jeszcze duże centrum handlowe i miasto się kończy. Droga którą wiele razy pokonywałem samochodem okazuje się jednak ruchliwa, asfalt jest dość nierówny, nie ma poboczy, a na dodatek jadę pod wiatr. Może nie prosto pod wiatr, ale jest on odczuwalny i męczący. Na szczęście ruch nieco się rozrzedza, a kolejne kilometry drogi są bardzo malownicze - prowadzą przez spore kompleksy leśne.


Las dobrze osłania od wiatru. Udaje mi się utrzymywać 27-28 km/h. Jednak gdy las kończy się, bardzo silny wiatr spowalnia mnie do 20 km/h i nie mogę z tym nic zrobić. Już ponad 150 km za mną, już nie mam takiego zapasu mocy jak rano. W dodatku chropowaty asfalt powoduje spore wibracje, od których zaczynają mnie już boleć nadgarstki. Z ulgą skręcam wreszcie w Wyszogrodzie w prawo, w stronę mostu nad Wisłą. Na tym odcinku wiatr jest w plecy, jedzie się bez żadnego wysiłku.


Most w Wyszogrodzie jest dość nową konstrukcją. Niedawno był tu jeszcze most drewniany, jednak został on uszkodzony przez kry lodowe i w końcu rozebrany. Nowy most jest bardzo długi, bo oprócz głównego koryta Wisły są tu jeszcze starorzecza, wyspy i ujście Bzury. Rzeka ma kilka ramion, niczym Amazonka.



Za mostem docieram do skrzyżowania, które już dziś pokonywałem. Skręcam w lewo. Niestety znów jest pod wiatr, choć jednak słabszy niż na wcześniejszym odcinku. Nie ma tu też ruchu, więc wreszcie mogę jechać bez nerwowego sprawdzana lusterka co kilka sekund.


Do Kazunia jest 30 km. Potem jeszcze niemal 50 km do domu. Zaczyna mnie ogarniać zmęczenie, ciężko mi już walczyć z wiatrem, więc jadę wolniej niż rano.  Postanawiam nieco urozmaicić ten odcinek i odbijam w prawo, na równoległą lokalną drogę. Niestety jest du znacznie bardziej zniszczona nawierzchnia i nie jedzie się komfortowo. W końcu docieram do miejscowości Nowy Wilków, gdzie skręcam na południe.

 
Byłem ciekaw tej drogi, bo niedawno też jechałem w okolicy i widziałem nowy asfalt. Rzeczywiście droga w stronę miejscowości Górki, która w tym miejscu musi przeciąć kampinoskie lasy, jest nowiutka i równa jak stół.



Odcinek przez Puszczę Kampinoską jest piękny i cieszę się ze wybrałem ten wariant. Droga przecina szereg wydm, a to że niemal nikogo tu nie ma przysparza jej uroku.


Po kilku kilometrach docieram do Górek. To właśnie tędy jechałem niedawno. Dalszą trasę znam na pamięć. Jednak nierówny asfalt i zmęczenie robią swoje. Jedzie mi się coraz ciężej i mam już  problem z rozwinięciem większej prędkości niż 22 km/h, a wiatr mi w tym tez nie pomaga.


Wreszcie docieram do Sowiej Woli. Jeszcze z 10 km i dotrę do Czosnowa. A wtedy skręcę na południe i wreszcie będę miał wiatr w plecy. Nie mogę się już doczekać tego momentu. Mozolnie, kilometr za kilometrem pokonuję ten odcinek, przecinam "siódemkę" i wreszcie mam to na co tak długo czekałem!


Teraz na liczniku jest ponad 200 km, a do domu nadal daleko. Woda w bidonie kończy się, ale nie chcę już szukać miejsca gdzie bym ją mógł uzupełnić. Wytrzymam. Zmęczenie wielogodzinną jazdą daje się jednak odczuć już na każdym wyboju - po prostu już bolą dłonie i siedzenie, a dziury w jezdni są całkiem spore. Wreszcie Łomianki i Las Młociński. No i wreszcie równy asfalt nadwiślańskiej ścieżki rowerowej. Niby do domu to tylko kawałek, godzina jazdy, ale kilometry wloką się. Most Północny, Most Grota, Most Gdański. Wreszcie centrum miasta.


Na Wiślanych Bulwarach są tłumy ludzi. Pełno rowerzystów, użytkowników hulajnóg, pieszych i rolkarzy. Trzeba jechać wolno i naprawdę bardzo uważać. Mimo to jest to najszybsza trasa rowerowa północ-południe. Nie ma tu żadnych świateł i skrzyżowań.

Mijam w końcu największe zagęszczenie ludzi, mijam Czerniaków, Stegny, Ursynów i docieram do domu. Przejechałem 265 km w 12,5 h. Oczywiście - była to wycieczka turystyczna, a nie walka ze średnią. Zatrzymywałem się, robiłem masę zdjęć, a to bardzo taką średnią obniża. Z całej wycieczki wyszła ona ledwie 21 km/h, ale już z czystej jazdy ponad 24 km/h, co biorąc pod uwagę pokonany dystans - jest całkiem w porządku.


Wycieczka do Płocka okazała się naprawdę bardzo malownicza i udana. Dopisała pogoda, na przeważającej większości trasy byłem sam, co tylko dodało jej uroku. No i widziałem sporo ciekawych miejsc. Była to również najdłuższa wycieczka od początku tego roku.


Mapka pokazuje schemat trasy. Gdyby kogoś interesował szczegółowy ślad to jest on dostępny tu.

Gdybym miał podsumować pod względem rowerowym maj, to był to chyba najaktywniejszy miesiąc w tym roku. Pokonałem 1000 km, w dodatku było kilka wycieczek, które przekroczyły 100 km. Jestem zadowolony i wiem, że w czerwcu też nie będę próżnował. Mam już plany na kolejne dłuższe trasy z Warszawy i kilka w innych miejscach Polski, a jak granice zostaną otwarte - również na Słowacji.


Mapka tradycyjnie pokazuje wszystkie przejażdżki, które przekroczyły 30 km.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz