sobota, 18 października 2025

Jesienne Jesioniki

Jestem u Ewy na cały weekend i rzucam pomysłem, byśmy wyskoczyli na całą sobotę do naszych południowych sąsiadów, na Słowację lub do Czech. Prognoza pogody mówi jednak, że Słowacja raczej odpada, bo będzie deszczowo i taki wypad nie da żadnej satysfakcji. Ewunia wynajduje jakieś ciekawostki w Czechach, w okolicach Opawy i na zachód od niej. Głównym celem ma być leżąca w Sudetach, w paśmie Wysokiego Jesionika miejscowość Karlova Studánka, będąca dawną osadą górniczą, a potem uzdrowiskiem.

Ruszamy w trójkę, z jednym z synów Ewy, dość późno, około 8. Pogoda rzeczywiście zapowiada się nieźle, choć dość mocno wieje. Mijamy Pszczynę, Pawłowice, Jastrzębie-Zdrój i wyjeżdżamy na autostradę A1, kierując się na Ostrawę. W mieście skręcamy na drogę ekspresową nr 11, w kierunku Opawy. Jedzie się nieźle, choć już minęły dwie godziny od wyjazdu, pora na jakąś przerwę. Ewunia kieruje mnie do miasteczka Raduň, leżącego na południe od Opawy. Tam zatrzymujemy się. Jest tu ciekawa budowla, coś w rodzaju nieźle odrestaurowanego zamku lub pałacu. Robimy spacer wokół obiektu, fotografujemy go z kilku stron.



Pora jechać dalej, ale kolejny odcinek jest krótki, maksymalnie kilkanaście kilometrów. To miasteczko Hradec nad Moravicí, gdzie podjeżdżamy stromo na wzgórze, na którym mieści się kolejny zamek, a właściwie cały kompleks obronno-pałacowy. Płacę w parkomacie za godzinę, tyle powinno nam wystarczyć na obejście wszystkiego ciekawego.



Za bramą, niemal barbakanem, jest kasa, gdzie kupuję bilety na zwiedzanie wnętrza zamku z przewodnikiem. Ale jak wejść? Wszystkie drzwi są pozamykane. Dopiero teraz zauważam, że na biletach jest napisane, że zwiedzanie jest o godzinie 11, czyli za kilkanaście minut i trwa ponad godzinę. Pytanie czy da się urwać od takiej grupy... dla pewności wracam do samochodu i płacę za dodatkową godzinę. Grupa zbiera się i wchodzimy do wnętrza. Oprowadza oczywiście czeska przewodniczka i całość jest w języku czeskim. Po chwili na przyzwyczajenie się, rozumiemy w zasadzie wszystko o czym pani mówi, choć momentami uśmiechamy się pod nosem, bo oczywiście dla nas język ten jest zabawny. Pesky a koticzki, italianske cymbaly czy kneżna czytajuca swoju korezpondencju w negliżu powodują, że czasem ciężko się opanować. Zwiedzanie jest ciekawe, ale dość statyczne, jest to w dużej mierze opowiadanie o historii zamku i jego właścicieli.






Po wyjściu wracamy do samochodu i jedziemy do pobliskiego marketu, kupić sobie coś do przegryzienia. Naszym kolejnym celem są dwa ciekawe młyny wiatrowe. Pierwszy sprawia nam pewien problem, bo nawigacja próbuje nas do niego doprowadzić... chodnikiem, zupełnie ignorując istniejącą normalną drogę dojazdową. Po dłuższej chwili trafiamy na miejsce. Wiatrak jest kompletny, ciekawy, nawet możliwy do zwiedzania latem. 


Kolejny wiatrak, położony w sumie niedaleko, okazuje się niewypałem. Nie ma gdzie się zatrzymać, droga nie ma nawet pobocza. Wiatrakowi brakuje skrzydeł i w dodatku jest na czyimś terenie. Odpuszczamy i jedziemy dalej na zachód, w stronę coraz wyraźniej rysujących się czeskich Sudetów. Droga pokonuje kilka niewielkich pasm wzgórz, wspinając się licznymi serpentynami. Mijamy miasto Bruntál. Naszym celem jest teraz upatrzona przez Ewę restauracja, gdzie dają podobno zachwalany smażony ser. Docieramy w końcu do podnóży Jesioników, widać że okolica żyje z turystyki i narciarzy. 



Knajpa okazuje się całkiem w porządku, ja jednak w ostatniej chwili zmieniam zdanie i zamiast sera biorę sobie zupę czosnkową i ziemniaczane knedle ze skwarkami. No i o ile zupa jest naprawdę dobra, to już knedle suche i takie sobie, a w dodatku całość jest w dużej ilości słodkiej kapusty. Pasuje to średnio i ciężko mi to zjeść, choć byłem naprawdę głodny.


Po obiedzie podjeżdżamy jeszcze kilka kilometrów i docieramy do celu wypadu, czyli Karlovej Studánki. Miasteczko jest urocze, ale malutkie. Są tu dwa płatne parkingi, ale płacić można wyłącznie gotówką, więc musimy jeszcze zahaczyć o bankomat. Dwie godziny wystarczą na dokładne obejrzenie całości.

Ludzi na szczęście jest mało, spacerując powoli i robiąc zdjęcia obchodzimy całość w nieco ponad godzinę. Jest tu kilka hoteli, dom muzyczny, mała cerkiew przerobiona na salkę zdrojową, są tu kompleksy basenowe i kościół. Taka Krynica Górska w miniaturze. W sezonie pewnie zatłoczona, teraz bardzo klimatyczna. Jest jednak już blisko zachodu słońca, wieje przeszywający, zimny wiatr, a położenie na wysokości ponad 800 m n.p.m. powoduje że jest nam bardzo zimno. Wracamy do samochodu. 







Zjeżdżamy w drugą stronę, do miasteczka Vrbno pod Pradědem. Teraz już na wschód, w stronę Opawy i Ostrawy. Zatrzymuję się jeszcze gdzieś, by sfotografować pasmo Wielkiego Jesionika z charakterystycznym Pradziadem, który jest ich najwyższym, liczącym 1491 m n.p.m. szczytem.



Mijamy znów Bruntál, ale na Opawę jedziemy już głównymi drogami, bo już robi się ciemno i nie ma czego oglądać. Mijamy to całkiem spore miasto i po jakiś 30 minutach dojeżdżamy do Ostrawy. Od tej strony jest zamknięty wjazd na autostradę, więc muszę odrobinę pokombinować, ale po chwili jesteśmy na A1 w stronę polskiej granicy. Jednak pojedziemy nieco inaczej, bo zjeżdżamy jeszcze na Bohumin, by w tamtejszym markecie kupić trochę czeskich specjałów niedostępnych w Polsce. Wracamy na autostradę i przez Żory i Pszczynę docieramy do domu

Wycieczka zajęła 12 godzin i okazała się całkiem udana jak na niemal spontaniczny, jednodniowy wypad. Zobaczyliśmy ciekawe miejsca, odhaczyliśmy coś z czeskiej listy. Pogoda dopisała, a to najważniejsze. Jesioniki jesienią prezentowały się pięknie i muszę w te góry wrócić na jakąś pieszą lub rowerową wycieczkę

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz