Rozpoczyna się długi, majówkowy weekend. Sobotę mam całkowicie wolną, więc korzystając z dobrze zapowiadającej się pogody planuję jakąś kilkugodzinną rowerową trasę w okolicach Warszawy, tak by uniknąć jazdy czy to pociągiem czy samochodem i związanych z tym tłumów. Plany są elastyczne, ale mam w głowie pojechanie w okolice Wołomina, a potem zwrot na południe, by przez okolice Mińska Mazowieckiego dojechać do Otwocka i wrócić do domu. Trasa akurat na około 100 km.
Ruszam o 10:30 razem z koleżanką z facebookowej warszawskiej grupy rowerowej. Ma nowy rower, chce go potestować na takiej wycieczce, ale obawia się, bo nigdy jeszcze nie pokonała 100 km, a dziś dodatkowo jest silny wiatr. Jednak mój plan ma kilka wariantów "ucieczkowych" pozwalających skrócić trasę. Nie ma więc jakiegoś strasznego ciśnienia na dystans maksymalny. Ja też mam nowe elementy w rowerze. Wczoraj zmieniłem łańcuch, bo stary wykazywał już wyciągnięcie. Okazało się jednak, że na niskich przełożeniach, jak ostrzej docisnę, to łańcuch już czasem przeskakuje po kasecie. No cóż, kiedyś musiał nastąpić jej kres, pokonała już 30 tysięcy km. Udało mi się szybko kupić nową kasetę, zmieniłem ją i dziś mam 2/3 napędu nowe. Kaseta czyściutka, świeci się w słońcu.Z Natolina jedziemy niemal pustymi ulicami wzdłuż Stegien i Trasy Siekierkowskiej. Na moście krótki postój na fotografowanie pięknie widocznego stąd centrum Warszawy.
Jedziemy dalej, mijając Gocław i docierając do ulicy Marsa. Pokonujemy wiaduktem tory kolejowe i kierujemy się do Rembertowa. Tu kolejne tory kolejowe pokonujemy podziemiami stacji kolejowej. Dalej jedziemy wzdłuż płotu Akademii Sztuki Wojennej i lokalnymi drogami kierujemy się na Zielonkę. Tu zaczynamy rozmawiać, czy by nie zmienić jednak planów trasy. Zamiast jechać na Wołomin i potem na południe, może jednak dotrzeć nad Zalew Zegrzyński? Zawsze jakiś ładny widokowo cel. Dochodzimy do wniosku, że to dobry pomysł. Tunelem pokonujemy koleją linię kolejową w Zielonce, przejeżdżamy dokładnie tak, jak zrobiłem to trzy tygodnie temu (czytaj tu) przez Kobyłkę. Teraz jednak droga jest w remoncie i jest tu ruch wahadłowy. W Kobyłce odbijamy na Nadmę i wiaduktem przejeżdżamy nad trasą S8. O rany, wszystko stoi! Czyżby był aż taki ruch na Mazury? Możliwe jednak, że był jakiś wypadek, bo i na lokalnych drogach w Nadmie, w stronę Radzymina jest bardzo dużo samochodów i jedzie się w tym ścisku tak sobie.
Skręcamy wreszcie na północ i robi się luźniej. Nad głowami krąży jakieś wielkie ptaszysko. Z początku myślę że to czapla, ale chwilę się przyglądam i nie mam już wątpliwości. To bielik! Ogromna rozpiętość skrzydeł, charakterystyczna sylwetka drapieżnika i biała głowa. Niestety orzeł szybko wzbija się coraz wyżej, nie ma sensu robić mu zdjęć smartfonem. To już druga moja obserwacja bielika tak blisko Warszawy (patrz tu). Przecinamy dawną drogę nr 8 i jedziemy tak jak jechałem niedawno. Postanawiam zmienić jednak trasę, by nie kopiować jej 1:1. Skręcamy w Cegielni w stronę Radzymina. Dwa lata temu były tu szutry, teraz jest nowy asfalt. Dojeżdżamy do lini kolejowej i drogi prowadzącej do Białobrzegów. Jest tu jakaś wielka rozlewnia coca-coli. Też jakaś nowa rzecz, nie przypominam jej sobie. Na szczęście tu jest wygodna ścieżka rowerowa wzdłuż drogi.
Teraz mamy wiatr w plecy, jedzie się bez najmniejszego wysiłku, utrzymując komfortowe 25 km/h. Ruch samochodowy zwiększa się, ale nas to nie dotyczy. Mijamy z lewej strony Fort Beniaminów. Obecnie zrujnowany, ale i tak stanowiący ciekawostkę z czasów carskich.
Wkrótce okazuje się, że jadące samochody stają w wielkim korku. Co więcej, korek jest nawet na betonowej leśnej drodze, którą poprzednim razem przyjechałem z Dąbkowizny. Co się dzieje wobec tego nad samym zalewem! Muszą być tysiące ludzi. Szkoda trochę, no ale majówka, czemu się dziwić? Docieramy do Białobrzegów, mijamy jednostkę wojskową i przed pomnikiem internowanych oficerów Legionów Polskich robimy małą przerwę.
Tu wielkie zaskoczenie, bo nikt nie skręca w stronę Białobrzegów i Ryni. Wszyscy kierują się na Nieporęt! Jako to? Przecież tu jest takie samo dojście do wody, też jest dużo atrakcji. No ale nie martwi nas to jakoś. Kierujemy się na północ i potem nad wodę, nową ścieżką rowerową. Uff jesteśmy! Nie jest może tak czarownie jak było trzy tygodnie temu przy zachodzie słońca, ale zaskakuje niemal zupełna pustka. Nie ma ludzi! Owszem, na zalewie pływa mnóstwo żaglówek, ale tu jest spokój. Po chwili odpoczynku ruszamy nową ścieżką rowerową na południe.
Zatrzymujemy się przy dawnej przystani. Tu kolejna przerwa i sesja fotograficzna. Na wodzie odbywają się chyba jakieś zawody "Optymistów", albo jakieś szkółki żeglarskie rozpoczęły sezon.
Wracamy do ścieżki rowerowej przy głównej, straszliwie zakorkowanej drodze. Docieramy do portu w Nieporęcie, gdzie postanawiamy zrobić nieco dłuższą przerwę. Jest tu restauracja z dość bogatym menu. Rezygnujemy jednak z grillowanych specjałów, zadowalamy się żurkiem. Pora ruszać w drogę powrotną do domu.
Mijamy zawalone samochodami rondo w Nieporęcie. O dziwo, wszyscy jadą na zachód, w stronę Zegrza. To już mało zrozumiałe, ludzie jadą z Radzymina, przez Białobrzegi, Nieporęt i dalej na zachód. Może jednak na S8 był jakiś karambol i zdążający na Mazury tak to omijają? My w każdym razie jedziemy kawałek w stronę Marek i odbijamy na południe, w lokalne drogi. Wolę jechać wschodnią stroną Kanału Królewskiego, by uniknąć większej ilości rowerzystów na ścieżce rowerowej. Tu jednak nie jest zupełnie pusto. Samochody mijają nas raz po raz, są już jacyś szosowcy. W dodatku jedziemy zupełnie pod wiatr i zaczyna się dość męczący etap. Kierunek wiatru nie pozostawia złudzeń - będzie dawał w twarz już do końca. W Kobiałce przejeżdżamy mostkiem nad kanałem i kierujemy się w stronę Białołęki Dworskiej.
Lokalne drogi znów są puste. Przecinamy lasy, wiaduktem pokonujemy tory kolejowe w Płudach. Teraz już ulica Modlińska i jazda na południe wzdłuż niej. Mijamy Żerań, kierujemy się wzdłuż Jagiellońskiej, przy dawnej FSO. Mijamy warszawskie ZOO, Pragę i docieramy do Stadionu Narodowego. Wolimy tą stronę Wisły niż zatłoczone Bulwary. Jedzie się nieźle, mimo wiatru. Krótki postój robimy na Moście Łazienkowskim.
Teraz już bez przerw - mijamy Czerniaków, Stegny, Ursynów. Na Natolinie przekraczamy 100 km, żegnamy się. Ja swoją trasę kończę dystansem 101,5 km. Jak na kilkugodzinną wycieczkę - dystans w sam raz. Koleżanka może być dumna, bo nie dość że pobiła swój rekord, to w dodatku w dużej mierze pod odczuwalny wiatr.
Załączam mapkę trasy. W dużej mierze pokrywa się z moją niedawną wycieczką w ten rejon, ale jednak sporo się różni. Ruch samochodowy miejscami z niewytłumaczalnych powodów był spory, ale rowerzystów i spacerowiczów było niespodziewanie mało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz