niedziela, 4 września 2022

Wrześniowy spływ kajakowy na dolnej Pilicy

Pilica to jedna z dłuższych polskich rzek, stanowiąca ładny i ciekawy szlak kajakowy. Przekonałem się o jej urodzie szczególnie w tym roku, zarówno podczas wycieczki rowerowej (czytaj tu) jak i spływu kajakowego na odcinku Przybyszew - Warka (czytaj tu). Ten czerwcowy spływ podsunął mi pomysł, by takimi jednodniowymi wypadami pokonać całą środkową i dolną Pilicę, a nawet fragment Wisły. Kolejnym etapem z tego planu jest fragment z Domaniewic do Przybyszewa. Namawiam znajomych, z którymi wtedy płynąłem. To już znane nam miejsce, znana nam wypożyczalnia, całość oddalona o godzinę jazdy z Warszawy. W sam raz na niedzielny wypad, a ładnie połączy się z pokonanym wtedy odcinkiem rzeki. 

Jest nas łącznie 6 osób, umawiamy się w Przybyszewie, na parkingu pod kościołem. Spotykamy się już gdzieś w czasie jazdy na drodze S7 i razem podążamy na miejsce zbiórki. Jest 7:45, poranek jest chłodny i rześki. Letnie upały odeszły w niepamięć. O 8 zjawia się pan z wypożyczalni pilicowo.pl, pakujemy się do busa i ruszamy w górę rzeki, do Domaniewic. To prawie 40 km jazdy. Pan jest bardzo rozmowny, opowiada wiele o rożnych kajakowych trasach. W końcu docieramy na miejsce, kajaki sprawnie lądują na trawie nad rzeką. Smarujemy się kremem z filtrem, bo pogoda zapowiada się na bardzo słoneczną.


Pakujemy nasze rzeczy, spychamy kajaki na wodę. Nurt rzeki jest wartki, płynie się szybko i lekko, nawet nie wkładając zbyt wiele sił w wiosłowanie. Tereny wokoło to łąki i lasy, miejscowości bezpośrednio przylegających do rzeki w zasadzie nie ma. Trzeba też przyznać, że nie ma tu jakiś większych meandrów, jest na to zbyt duży spadek terenu. Na rzece są za to dziesiątki wysp i wysepek, co pozwala obierać różne warianty. Należy jednak uważać, bo są tu liczne przykosy, które niemal całkowicie przegradzają nurt. Gdy wpłynie się na taką mieliznę, to mocno wiosłując da radę pokonać jej krawędź. Ale moment odpuszczenia, kajak utyka i trzeba z niego wyjść, by go przepchnąć. A nawet na tak spokojnej rzece jak Pilica, przykosa jest dość zdradliwym miejscem. Już dobre dwa metry od krawędzi dno przestaje być twarde i stopy zapadają się w piasku. Gdyby dojść na samą krawędź, można polecieć w dół, a bywa że jest tam 2-3 m głębokości. Najlepiej takie mielizny opływać, ale trzeba płynąć po rzece zygzakiem, zresztą z poziomu wody słabo je czasem widać i tak czy siak trzeba z nimi powalczyć.




Mijamy po pewnym czasie Nowe Miasto nad Pilicą. Znane mi z rowerowych wycieczek miejsce. Zawsze wydawało mi się, że miasto jest tuż nad rzeką. Ale z poziomu rzeki wygląda to inaczej. Jest tu jakaś wypożyczalnia kajaków i most drogowy, ale fakt ze mijamy miasto widać w zasadzie tylko po większej ilości wędkarzy i po odległej o kilkaset metrów wieży kościoła. Poza tym rzeka jest dzika i nie ma nad nią żadnych zabudowań. Kawałek za Nowym Miastem robimy sobie krótką przerwę - znajdujemy piaszczyste wyjście na brzeg, rozprostowujemy kości, jemy coś i chwilkę odpoczywamy. 




Dalszy odcinek rzeki jest mocniej zalesiony i nieco bardziej meandrujący. To okolice Gostomli i Ulasek Gostomskich. Moi Rodzice dawno temu mieli w Ulaskach działkę, ale byłem na niej tylko kilka razy i choć próbuję w pamięci odszukać widziane wtedy miejsca, to nic mi ich nie przypomina. Pamięć jest jednak ulotna. Okolica jest ładna, tu już są zabudowania nad samą rzeką. Tu również zaczyna się rezerwat przyrody "Tomczyce". Na brzegu widzimy kilka razy podchodzące do wody sarny, a koleżanka robi nawet zdjęcie... wodnego żółwia! Nigdy nie widziałem w Polsce żółwia w naturalnym środowisku i niestety teraz też nie jest mi dane. Zanim dopływamy z Flo naszym kajakiem, żółw wskakuje do wody i chowa się w trzcinach. Pozostaje zadowolić się zdjęciem. Wkrótce zbliżamy się do mostu w Tomczycach, a za miejscowością wynajdujemy miejsce na kolejny postój i posiłek.





Po kilkunastu minutach ruszamy dalej. Teraz Pilica rozlewa się znów szeroko i nie meandruje. Znów pojawiają się uciążliwe mielizny i choć większości udaje się nam uniknąć, to jednak raz czy drugi trzeba wyjść z kajaka. Na horyzoncie na moment ukazują się dwie wieże charakterystycznego kościoła w Przybyszewie. To jeszcze dobre 10 km wiosłowania. Na brzegach co i rusz widać wędkarzy.



Rzeka znów usiana jest licznymi wyspami, nawet momentami zerkam w mapę w telefonie, by wybierać optymalny kierunek, bo tak to cięzko stwierdzić którędy krócej. Flo momentami podsypia w kajaku. Znudziło się jej już wiosłowanie, aby ją zagadywać opowiedziałem ze szczegółami cały przebieg działań wojennych II wojny światowej... teraz tematy mi się skończyły, a słońce i wiatr spowodowały, że w końcu zasnęła. No cóż, nie mam co liczyć na pomoc w wiosłowaniu, więc posuwanie się do przodu kosztuje mnie więcej sił, niż załogi pozostałych dwóch kajaków. Jednak z tym nurtem płynie się całkiem nieźle. Mijamy jakiś mostek, widać już kościół w Przybyszewie w całkiem niedużej odległości.


Do mety miało być 35,5 km. Jednak na sportowym zegarku mija już taki dystans, a celu, którym jest mostek w samym Przybyszewie nadal nie ma. Są kolejne wyspy. Ile jeszcze? Wreszcie jest mostek i tu musimy ustawić się z prawej strony wyspy, bo tam jest miejsce gdzie można podjechać samochodem z przyczepą na kajaki. Dobijamy do brzegu. Pokonany dystans okazał się dłuższy o dwa kilometry i wynosi 37,5 km. Sporo jak na jeden, niepełny dzień. 


Wypakowujemy się, dzwonimy po pana z wypożyczalni. Po kilkunastu minutach przyjeżdża, ładujemy kajaki na przyczepę i po chwili jesteśmy przy naszych samochodach. Tu sobie dziękujemy i żegnamy się. Ja z Flo musimy podjechać jeszcze pod Żabią Wolę, gdzie Flo była na obozie w sierpniu i gdzie zostawiła śpiwór. W czasie jazdy czuję, że zarówno wiosłowanie głównie w pojedynkę, jak dość intensywny wiatr i słońce dały mi się we znaki. Jestem zmęczony i cięzko się skupić. Odbierazmy zgubę i docieramy do domu. Teraz mały odpoczynek, obiad i muszę jechać do pracy.

Cała trasa, wraz z przerwami, zajęła nam 7 godzin. To przeciętne tempo, bo gdyby płynąć bez przerw, bez wychodzenia na brzeg i utykania na mieliznach, to dałoby radę zrobić ją w 5 godzin. No ale aż tak nam się nie spieszyło. Pogoda okazała się bardzo ładna, a wiatr znacząco nie przeszkadzał. Wrzesień to jednak lepszy czas na takie eskapady, niż upalny czerwiec. W dodatku na całej trasie spotkaliśmy... trzy inne kajaki. Rzeka była zupełnie pusta, właściwie wyłącznie dla nas. To niewątpliwie dodało uroku temu wypadowi.



Załączam mapkę zarówno tego spływu, jak i połączonej trasy dwóch pokonanych fragmentów Pilicy. To razem już ponad 70 km na tej rzece. Pozostaje pokonać jeszcze fragment Warka - Magnuszew i Spała - Domaniewice, a także, jeśli czas powoli, to środkowy bieg rzeki na trasie Sulejów - Spała. Samą Pilicę śmiało mogę polecić każdemu. Wspaniała rzeka na spływy jedno i kilkudniowe. Czysta, ładna, z szybkim nurtem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz