Wiosna w tym roku przychodzi bardzo powoli. Niby już jest od dwóch tygodni, a nadal jest zimno i ponuro. Dziś temperatura wynosi 2 stopnie i wieje silny wiatr. Na szczęście nie pada. Od kilka dni nie mogę się zmusić do zrealizowania jakiejś nieco dłuższej rowerowej wycieczki, no ale wreszcie przełamuję się. Za cel wyznaczam sobie Serock, a właściwie kilka ciekawych miejsc w okolicy tego miasta. W samym Serocku byłem jesienią zeszłego roku i trasa była ciekawa, choć dobrze mi znana.
Ruszam dopiero około południa. Późno jak na taką trasę, ale zakładam zrobienie jej w czasie poniżej 6 godzin, więc powrót jeszcze przed zmrokiem. Niestety święta spowodowały, że lodówka świeci pustkami, więc zabieram jedną tabliczkę czekolady, która musi mi wystarczyć jako źródło energii. Ubieram się dość lekko i gdy wychodzę z domu i widzę padający śnieg mina nieco mi rzednie. No ale cóż, trzeba walczyć a nie użalać się nad sobą.
Ruszam na północ, mijam Ursynów, Służew, Stegny i Czerniaków. Wiatr wieje jakoś z zachodu, nie prosto w twarz, ale w sposób który dość mocno przeszkadza. Jak na razie mam spory zapas sił, ale wiem, że przy takiej pogodzie powrót może być dość wyczerpujący. Gdy docieram na puste o tej porze Bulwary Wiślane, wychodzi nawet słońce.
Mijam Żoliborz, skręcam na most Grota-Roweckiego. Tu zatrzymuję się na moment, fotografuję elektrociepłownię "Żerań" i dziką w tym miejscu Wisłę.
Dalsza trasa biegnie między rzeką a elektrociepłownią. Jest tu od zeszłego roku ścieżka rowerowa i nowa kładka nad wylotem portu. Pozwala to na jazdę w ciszy i spokoju, z dala od samochodów. W tym rejonie są duże poldery zalewowe, pewnie jako awaryjne zbiorniki wody dla elektrociepłowni w razie suszy.
Przecinam Tarchomin, jadę dość spory kawałek wzdłuż Modlińskiej, a później skręcam w stronę stacji kolejowej Płudy. Jest tam wygodny wiadukt, pozwalający bezproblemowo przedostać się na drugą stronę lini kolejowej. Dalej kończy się zabudowa i zaczynają lasy Zielonej Białołęki. Są tu spore wydmy, podobnie jak w Puszczy Kampinoskiej. Docieram do ulicy Płochocińskiej i kawałek jadę wzdłuż niej, ale potem odbijam na wschód. Mijam nowe osiedla Kobiałki i skręcam na północ, na Stanisławów Pierwszy. Tu docieram do drogi Marki-Legionowo i mostkiem przejeżdżam na drugą stronę Kanału Żerańskiego. A niech to! Tu przecież na jesieni brakowało jeszcze kawałka ścieżki rowerowej i było błoto. Tym razem o dziwko ścieżka jest, a nawet ciągnie się dalej na południe, w stronę Warszawy. Budowa jak widać postępuje. Jednak jak widziałem z poprzedniego mostu - do Kobiałki też brakuje jakiś 200 metrów.
Teraz wygodną ścieżką jadę dokładnie na północ, w kierunku Nieporętu. Docieram do miejsca, gdzie ona była już od dawna. I co? I znaki wyraźnie wskazują na objazd. Co za rowerowy bubel! Co za głupota! Co oni robią ze ścieżką, która była zbudowana i doskonale działała? Postanawiam jednak olać znaki i jechać dalej.
Tak jak przypuszczałem - nie ma żadnych robót ani przeszkód. Znaki postawiono tymczasowo i nikt do dziś ich nie usunął i wprowadzają w błąd. Jak dla mnie to jakaś paranoja. Blisko Nieporętu mijam moją ulubioną budowlę nad kanałem. To kładka dla pieszych z dziwacznie rozwiązanym podjazdem dla wózków czy rowerów. Kto to tak zaprojektował i dlaczego? To jest totalnie niefunkcjonalne, szczególnie, że po obu stronach kanału jest mnóstwo miejsca i można było zrobić łagodne zjazdy na wprost.
W Nieporęcie kieruję się na zachód, w stronę Zegrza. Jadę taką lokalną drogą wzdłuż ruchliwej trasy nr 631, ale szybko stwierdzam, że to głupi pomysł. Dziury, garby i piach. Lepiej już ruchliwą drogą, ale po gładkim poboczu. Docieram do ronda i kieruje się znów na północ, w stronę mostu na Narwi.
Po kilku kilometrach zatrzymuję się na moście i fotografuję Zalew. Widzę nawet człowieka pływającego na desce windsurfingowej! Przy 2 stopniach jest to dość rzadki widok. Zastanawia mnie tylko co będzie jak wpadnie do wody. W takiej temperaturze to jest zagrożenie życia, szczególnie daleko od brzegu. No ale może to ktoś bardzo doświadczony i wie, że może sobie na to pozwolić.
Podjeżdżam pod stromą skarpę na drugim brzegu. Kawałek jadę po lewej stronie drogi, ale wkrótce muszę jechać jakąś szutrówką i w końcu wracam znów do głównej drogi. Tu już jest po prawej stronie równoległa droga lokalna. Przejeżdżam wkrótce kładką na drugą stronę dwupasmówki i już znaną mi drogą cisnę aż do początków Serocka. Tu jednak nie kieruję się do miasta, a zjeżdżam wprost na wschód, w kierunku Zalewu. Droga jest stara i mocno zniszczona, ale w okolicy powstaje współczesne, nowoczesne osiedle willowe. Po prawej stronie jest stara posiadłość Radziwiłłów, ale nie ma szans bym tam wjechał na rowerze szosowym.
Zniszczony asfalt wkrótce zmienia się w brukową kostkę, a ja powoli zjeżdżam aż nad wodę. Jest tu przystań Yacht Klubu Polskiego, teren niby zamknięty, ale udaje się objechać płot i docieram w końcu w miejsce które chciałem zobaczyć. Nad plażą, na wysokiej skarpie są dwa opuszczone budynki całego kompleksu wypoczynkowego zakładów Polfa Tarchomin. Hotel zwany "Panorama" nie działa od wielu lat i został całkowicie rozkradziony i zdewastowany. Robię kilka zdjęć, zostawiam rower i wchodzę po schodach na były taras widokowy.
Jest to aktualnie obraz nędzy i rozpaczy. Dziwi mnie, że ośrodek wypoczynkowy położony w tak pięknym i bliskim Warszawy miejscu zbankrutował i nikt go nie uratował. Teraz to już kompletna ruina. Można tylko sobie wyobrażać jak to wyglądało w czasach świetności.
Wracam po rower i idę kawałek dalej, gdzie jest miejsce do wypoczynku nad wodą. Ławeczki, wiatki, miejsce na ognisko. Latem pewnie codziennie jest oblegane, ale teraz nie ma tu nikogo. Postanawiam zobaczyć jeszcze górną część kompleksu. Muszę wejść pod stromą i wysoką skarpę prowadząc rower, co powoduje, że szybko się rozgrzewam. Zalew stąd prezentuje się bardzo ładnie. Jest tu również jakiś współczesny hotel, ale i on teraz jest pusty - pandemiczne obostrzenia robią swoje.
Docieram do górnej części opuszczonego hotelu Polfy. Tu były chyba kuchnie, stołówki i jakieś sale bankietowe lub taneczne. Nie chcę zostawiać na długo roweru bez nadzoru, więc wchodzę tylko do pierwszej z sal, a pozostałe fotografuję z zewnątrz. Muszę kiedyś dotrzeć tu samochodem, by dokładnie zwiedzić obiekt, który pewnie wkrótce zostanie zburzony. Pora też napocząć awaryjną tabliczkę czekolady. Czuję że już spaliłem sporo kalorii i nie mam tyle siły ile miałem na początku.
Wracam asfaltową drogą do dwupasmówki. W okolicy jest jeszcze jedna atrakcja, którą chcę zobaczyć. Na najbliższej kładce znów przejeżdżam w stronę Zalewu i przez Jadwisin kieruję się znów na wschód. Asfalt się kończy, a zaczyna się znów skarpa i... no właśnie. Wąwóz Szaniawskiego. Szutrowa droga prowadzi w dół i choć teren jest malowniczy, to jestem nieco zawiedziony. Spodziewałem się wąwozu jak w okolicach Lublina czy Kazimierza. A ten jest bardzo płytki. Prawdę mówiąc to taki sam mam 3 km od domu, w Lesie Kabackim. Docieram na sam dół, gdzie jest klub żeglarski i kieruję się w prawo, do ruin posiadłości Szaniawskiego. Tu już kawałek leśną drogą i jestem. Jak mówi tabliczka posiadłość spłonęła w latach 70-tych. Obecnie są tu tylko jej fundamenty, stare piwnice i resztki bramy. Robię kilka zdjęć i wracam z powrotem do góry.
Pora wracać do Warszawy. Chcę jednak urozmaicić sobie nudną drogę. Gdy docieram do Zegrza, to nie kieruję się wprost na most, a odbijam na wschód, objeżdżając sporą jednostkę wojskową. Jest tu m.in. Dowództwo WOT i Centrum Szkolenia Łączności i Informatyki. Za jednostką jest strzelnica i osiedle domów, w których mieszkają żołnierze z rodzinami. Są tu też zupełnie nowe apartamentowce - położenie Zegrza jest bardzo ładne - nad Zalewem i na wysokim brzegu - więc nic dziwnego. Jadę w stronę mostu, robiąc jeszcze kilka zdjęć.
Za mostem zatrzymuję się zdziwiony. Jest tu... Zakład Górniczy! Co można wydobywać w Zalewie Zegrzyńskim? Ewentualnie piasek, ale żeby to nazywać górnictwem? Tak czy siak wygląda to na od lat nieczynne i opuszczone, a pordzewiałe barki straszą na brzegu. Znów kieruję się na Nieporęt, tym razem już trzymając się pobocza ruchliwej drogi. Skręcam w stronę Warszawy i kieruję się na ścieżkę rowerową.
Kolejne kilometry mijają szybko, choć cały czas wiejący wiatr skutecznie wysysa ze mnie coraz więcej sił. O ile wcześniej na liczniku było 28-30 km/h, to teraz już ciężko tyle utrzymać i moja średnia maleje. Docieram w końcu na zwykłe drogi Kobiałki i Szamocina, przecinam ulicę Płochocińską i przez wydmowe lasy kieruję się do stacji kolejowej Płudy. Wreszcie ulica Modlińska. Bateria w moim telefonie nie wytrzymuje zimna i odmawia współpracy. Mogę go tylko włączać na krótkie chwile, jak np. robienie zdjęć. Pozostaje mi zegarek, który rejestruje trasę.
Jadę teraz już jak najkrótszą drogą. Mijam elektrociepłownię Żerań. Jest skąpana w promieniach zachodzącego słońca. Z mostu Grota-Roweckiego widok na Wisłę jest również piękny.
Teraz już trasa wzdłuż Wisły. Na Bulwarach ludzi jest mało, ale za to sporo patroli policji, która sprawdza czy wszyscy mają maski. Niby chodzą, tylko patrzą, ale zauważam że jakimś młodym ludziom wypisują mandat. Robię ostatnie zdjęcia. Zjadam ostatnie kawałki czekolady. Do domu jeszcze dobre 15 km.
Mijam Czerniaków, Stegny, Służew i Ursynów. Wreszcie jestem pod domem. Wyszło
118 km trasy pokonane w 6,5 godziny, pierwsza wycieczka w tym roku powyżej 100
km. Pierwsza taka wycieczka od grudnia. Zima nie sprzyjała dłuższym trasom i
cieszę się, że dziś tyle przejechałem, choć też dość solidnie zmarzłem i
dotarłem do domu zmęczony. Ale to raczej z powodu beznadziejnego odżywiania
się - raptem tabliczką czekolady. Nie raz robiłem długie trasy czy to rowerowe
czy to piesze zupełnie na głodzie i znam reakcje swojego organizmu i wiem na co
mogę sobie pozwolić, ale wiem też że lepiej jednak jak odżywianie pokrywa
wydatki energetyczne. Oczywiście patrząc na czas to średnia jest jakaś śmieszna, ale zegarek wliczał w to również momenty, gdy przemieszczałem się piechotą i niemal w miejscu - w trakcie eksploracji obiektów do których dotarłem i robienia zdjęć. Dla dociekliwych dokładna mapka trasy dostępna tu.
Sama wycieczka była ciekawa jeśli chodzi o obiekty które chciałem zobaczyć.
Hotel "Panorama" okazał się bardzo ciekawym urbexem, a Wąwóz Szaniawskiego,
choć specjalnie nie zachwycił, to też był dość ciekawy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz