wtorek, 5 listopada 2024

Rowerowa wycieczka do Warki

Dziś mam wolny dzień. Jest pięknie, słonecznie, wszystko jest złote i czerwone. Co prawda nie jest najcieplej, ale w sumie mamy już listopad. Zresztą, dla mnie temperatura kilku stopni to najlepsze warunki na rowerowe czy biegowe aktywności. Gdzie by tu się wybrać na kilkugodzinną wycieczkę? Po głowie chodzi mi Garwolin, ale tam i z powrotem to jest około 120 km, a jest już niemal godzina 10. Troszkę późno, musi być coś nieco krótszego.

Decyzję podejmuję właściwie już po wyjściu. Niedawno był to kierunek północny, pojechałem nad Zalew Zegrzyński (czytaj tu). Dziś pojadę dokładnie na południe, takim zawsze ciekawym celem jest położona nad Pilicą Warka. Miasteczko dość urocze, a trasy jest kilka wariantów. Dziś wybieram taki o mniejszym ruchu, ale niezłych asfaltach, by nacieszyć się samą jazdą.

Jadę przez Powsin, wzdłuż Lasu Kabackiego, a potem przebijam się przez zatłoczone centrum Konstancina. Kieruję się na południe, w stronę Baniochy. Ta droga ma szerokie pobocze, wyznaczone dla rowerzystów, co mocno podnosi bezpieczeństwo, bo ruch jest tu zawsze bardzo duży. Nieco wieje w twarz, ale bez większego wysiłku i szybko docieram do drogi nr 79 i przecinam ją, kierując się na Dobiesz. Jeszcze niedawno drogi w tych okolicach były w remoncie i kładziono nową nawierzchnię. Jedzie się bardzo przyjemnie. 

W Sobikowie odbijam na zachód, a kilka kilometrów dalej, w Julianowie, skręcam na południe. Droga jest tu mało ruchliwa, kolory jesieni powodują, że jedzie się nadzwyczaj przyjemnie. W Sułkowicach przejeżdżam na drugą stronę torów kolejowych i pokonując wiadukt ponad drogą nr 50 docieram do Chynowa. Dziwię się nieco, bo w centrum miejscowości jest jakiś mały bazarek i ludzie handlują wprost z samochodów. Rozumiem, w weekend. Ale we wtorek?


W Chynowie skręcam już w stronę Warki, do której pozostało kilkanaście kilometrów. Droga nieco wspina się w górę, otaczają mnie jabłkowe sady. Choć obecnie już po zbiorach, nie ma tego charakterystycznego zapachu owoców. Znów przecinam linię kolejową, zostało jeszcze kilka kilometrów. Pojawiają się duże hale, mijam tabliczkę z napisem "Warka" a chwilę potem, po prawej browar, dzięki któremu miasto to zna cała Polska. Po lewej niezbyt urodziwe bloki, gdzie zapewne są mieszkania służbowe dla pracowników. Do centrum miasta jeszcze jakieś trzy kilometry.



W centrum widać że też nieco poprawiła się infrastruktura drogowa, położono nowe asfalty, są chyba lepsze ścieżki rowerowe niż były. Docieram na ładny rynek, obecnie zupełnie pusty. Zupełnie inny obraz niż w środku lata. Szybko przegryzam coś z plecaka, pije kilka łyków wody i zastanawiam się jak wracać. Myślałem, by pojechać wprost na Górę Kalwarię, ale to ruchliwa i mało bezpieczna droga ze sporymi zjazdami i podjazdami. Prościej będzie wrócić tak jak tu dotarłem.





Mijam znów zabudowania browaru, przy przejeździe kolejowym w Michalczewie robię mały postój by coś przegryźć. Teraz jedzie się szybciej i przyjemniej, wieje nieco z tyłu. Mijam Chynów i Sułkowice, skręcam na północ.


Postanawiam nie jechać identycznie na tym odcinku, a skierować się na Czarny Las. Droga to nowiutki asfalt, wiodący przepięknym lasem. Cóż z tego, jak po kilkuset metrach słyszę syk i zauważam, że w przednim kole szybko schodzi ciśnienie. Cholera... jestem 30 km od domu, mam co prawda dwie zapasowe dętki, ale nie lubię takich sytuacji. Wymiana idzie mi sprawnie, dopompowuję ręczną pompką do takiego ciśnienia, by na oko było twardo, choć wiem, że to dalekie od optymalnego. Ale jeśli gdzieś jest też uszkodzona opona, to bezpieczniej będzie jechać na obniżonym ciśnieniu, tylko nieco wolniej. Większa szansa, że dojadę bez kolejnego kapcia.




Z początku powoli, niejako "wsłuchując się" w rower, ale potem już coraz śmielej kieruję się na Dobiesz. Czeka mnie kawałek leśnej szutrówki, ale opona nie robi żadnych niespodzianek. Przyspieszam więc, docierając do Baniochy. Ruch teraz jest ogromny, tworzą się korki. Na szczęście jest tu to pobocze dla rowerów. 

Słońce chyli się ku zachodowi. Konstancin jest niemiłosiernie zakorkowany, w dodatku zamykają się szlabany na przejeździe kolejowym i przetacza się powoli bardzo długi pociąg towarowy. Wreszcie dalej, tak jak rano - przez Powsin i Kabaty. Pod blokiem jestem o godzinie 16. Wyszło równo 100 km jazdy.

Wycieczka okazała się bardzo ładna i przyjemna, choć wracałem ta samą trasą to nie żałuję, bo była ona raczej mało ruchliwa. Szkoda tylko, że chwilę straciłem na walkę z dętką, ale zdarza się, to zawsze jakaś dodatkowa przygoda.


Załączam mapkę trasy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz