niedziela, 9 stycznia 2022

Krótka wycieczka do Kazimierza Dolnego i Puław

Razem z Madzią mamy dziś częściowo wolną sobotę. Częściowo, bo o 16 muszę być w pracy. Postanawiamy jednak wykorzystać światło dnia i udać się gdzieś poza Warszawę, by zobaczyć coś ciekawego, pospacerować. Już wczoraj rzuciłem pomysł - Kazimierz Dolny i wąwozy lessowe, co Madzi przypadło do gustu. Nastawiam budzik przed 7 rano, tak by o 8 ruszyć w drogę.

Na szczęście nowa Południowa Obwodnica Warszawy pozwala w kilka minut dotrzeć do trasy S17, którą jedzie się bezproblemowo i wręcz idealnie. Ruch jest bardzo mały, pogoda rewelacyjna. Po godzinie i kilku minutach docieramy do Żyrzyna, gdzie skręcam w lokalną drogę do Puław. Przecinamy centrum miasta, kierując się wzdłuż Wisły na Kazimierz. Tu już zaczynamy nawigować na pierwszy cel wycieczki, czyli wąwóz Korzeniowy Dół. W Bochotnicy skręcamy w lewo, potem w Skowieszynku w wąską drogę prowadzącą na tzw. Góry - część Kazimierza położoną na wyżynie, pomiędzy biegnącymi z obu stron dolinkami. Gdy docieramy na miejsce... okazuje się, że droga do wąwozu jest, ale jest tam zakaz ruchu. W dodatku nie ma tu gdzie zostawić samochodu choćby na poboczu - jest zbyt wąsko. Zatrzymuję się i analizuję mapę. No tak, parking jest na dole, na drugim końcu wąwozu, na tzw. Dołach. By tam dotrzeć muszę się cofnąć i pojechać równoległą drogą w dolince... lub pojechać prosto, dotrzeć do samego Kazimierza i dolinką dojechać na parking od drugiej strony. Oba te warianty są podobne odległościowo, więc wybieram jazdę do przodu, przez miasteczko. 

Kawałek dalej zaczyna się... zjazd w dół wąwozem. Droga zmienia się w kocie łby, po obu stronach piętrzą się strome ściany. Ale to już właśnie Kazimierz - wyłania się baszta zamku. Jeszcze chwila i wyjeżdżamy na pusty zupełnie rynek. Kierujemy się w lewo, w stronę parkingu przy dolnym wylocie wąwozu Korzeniowy Dół. Po kilku kilometrach jazdy docieramy na miejsce. Parkingi są dwa, ale jeden z nich jest zamknięty, a drugi niby płatny, ale chyba w sezonie, bo teraz nie ma na nim nikogo. Zostawiamy samochód, bierzemy plecak i ruszamy na spacer. Po chwili docieramy do wlotu wąwozu i ruszamy nim w górę.

Wrażenie jest niesamowite. Droga pnie się może niezbyt stromo, ale wąwóz jest wąski, jego ściany pionowe, a wprost z tych ścian wyrastają drzewa, tak że doskonale widać ich złożone systemy korzeniowe. Bywałem w wąwozach lessowych Zamojszczyzny, ale ten tutaj jest niezwykły i w takim jeszcze nie byłem. Naprawdę robi duże wrażenie, szczególnie w tym ostrym, porannym słońcu. Robimy sporo zdjęć.





Wąwóz kończy się po kilkuset metrach. Mieliśmy szczęście, bo o tej porze nie było w nim nikogo poza nami, co pozwoliło nacieszyć się w spokoju jego pięknem. Przed nami jeszcze nieco podejścia i zabudowania, które widzieliśmy już niedawno, przejeżdżając koło nich. Postanawiamy urozmaicić wycieczkę, bo jak wynika z mapy - wąwozów w okolicy jest cała masa. Przechodzimy na przełaj do sąsiedniego i schodzimy ostrożnie w dół po jego stromych zboczach.


Ten wąwóz jest już zupełnie inny. Jest o wiele rozleglejszy i głębszy, a ponadto ma sporo bocznych odnóg. Tak właśnie jak wąwozy na Roztoczu. Ściany nie są pionowe - to po prostu wysokie i strome, ale jednak zbocza. Poruszamy się w dół, znów robiąc kilka zdjęć.




Wkrótce okazuje się, że poruszaliśmy się jedynie odnogą jeszcze większego wąwozu, którego dnem biegnie droga. Zmieniamy kierunek i znów rozpoczynamy podejście. Mijamy kapliczkę. Po dłuższej chwili dochodzimy wreszcie do drogi na Górach, którą już dziś jechaliśmy. Skręcamy w lewo, w stronę Kazimierza.



Czeka nas teraz kilka kilometrów marszu. Pogoda jest przecudna, choć jest dość zimno. Okazuje się, że co i rusz w jedną lub drugą stronę zaczyna się jakiś głęboko wcięty wąwóz. Krajobraz jest niesamowity, choć okolica jest dość gęsto zabudowana i większość wąwozów stanowi własność prywatną. W końcu docieramy do stromo prowadzących w dół kocich łbów. To już okolice zamku w Kazimierzu.


Postanawiamy wejść na górującą nad okolicą basztę. Kilka chwil stromego podejścia i... okazuje się, że budka widoczna z daleka, to nie jest punkt sprzedaży biletów, a jedynie punkt ich kontroli... Sprzedaż biletów jest na zamku. No cóż, w takim razie schodzimy na zamek.


Kupujemy dwa bilety po 10 zł i zwiedzamy ruiny. W sumie mało jest tu do zwiedzania. Są niewielkie pomieszczenia z maleńkimi ekspozycjami. Atrakcją są same ruiny, ale i tak nie wszędzie można wejść. Docieramy na punkt widokowy i robimy kilka zdjęć.




Wracamy znów pod górę w stronę baszty. Tym razem nie będzie już problemów z wejściem. Poza tym, że jest już nieco ludzi i ciężko się mijać na wąskich drabinkach. Jednak po chwili jesteśmy na jej szczycie. Widok jest naprawdę piękny. Widać kazimierski fragment Małopolskiego Przełomu Wisły, widać położone na drugim brzegu ruiny zamku w Janowcu, widać całe miasteczko i sam zamek, widać w końcu odległe o kilkanaście kilometrów Puławy i górujące nad nimi kominy Zakładów Azotowych. Wokół słońca tworzy się wyraźne halo, co zapowiada zmianę dobrej jeszcze pogody. Pojawia się coraz więcej chmur.







Schodzimy na dół i ruszamy już do samego miasteczka. Docieramy na rynek. Jakże dziś jest pusty! W sezonie letnim to modne miejsce jest bardzo zatłoczone, niemal jak rynek w Krakowie. Wiele osób twierdzi, że Kazimierz to właśnie taka miniaturka Krakowa. Jak dla mnie, to jednak przesada. Owszem, miasteczko jest malowniczo położone, ma w sobie to coś, ale jest tak malutkie, że jest to dosłownie kilka wzgórz i uliczek. Nawet nie próbowałbym tego porównywać do Krakowa. Nigdy nie rozumiałem fenomenu tego miejsca i tłumów które tu ciągną latem. Dziś na szczęście jest pusto, więc jednak pewien urok się odczuwa.



Chwilę spacerujemy po rynku, wchodzimy jeszcze w jakieś boczne uliczki. W dawniejszych czasach mieszkało tu wielu Żydów, teraz jest nawet maleńka synagoga. Madzia wchodzi tam na dłuższą chwilę, a potem jeszcze do sklepu z antykami. Robi mi się zimno. Marsz się skończył, a wiatr i mróz robią swoje.


Na szczęście w końcu ruszamy w stronę parkingu gdzie zostawiliśmy samochód. Przekonuję Madzię by już odpuścić sobie kolejne uliczki czy pójście nad Wisłę. Chcę zatrzymać się jeszcze w Puławach i zobaczyć Park Czartoryskich, którego jakoś dotąd nigdy nie widziałem. A że robi się coraz później i czas zaczyna nas gonić, to wizyty w Kazimierzu nie ma co przedłużać. Szybkim krokiem ruszamy przed siebie. Po kilku minutach rozgrzewam się. Okolica jest równie malownicza co na Górach, choć są to Doły ;) Teren i nawet budownictwo rzeczywiście przypominają okolice podgórskie.


Po dobrych 30 minutach marszu docieramy do samochodu. O dziwo - pusty rano parking teraz jest w pełni zastawiony. Nie tylko my skorzystaliśmy z pięknego dnia. Wsiadamy i ruszamy do Słowieszynka i Bochotnicy. Droga też jest niemal górska - wije się i najpierw stromo podjeżdża, by potem stromo zjeżdżać w dolinę. Wreszcie wzdłuż wiślanych wałów kierujemy się do Puław. Po kilkunastu minutach wjeżdżamy do miasta i docieramy na parking przy parku. Spacer nie będzie długi, bo czasu już nie pozostało zbyt wiele.

Park okazuje się dość zwyczajny, może dlatego, że nie ma liści na drzewach. Z pewnością jednak niezwyczajny jest pałac Czartoryskich. Przypomina mi wyglądem i układem ten w Wilanowie. Bardzo mi się tu podoba i warto było tu dotrzeć.


Przed pałacem spaceruje tez mnóstwo pawi. Zauważamy też, że w klatce niedaleko jest... paw albinos! to chyba rzadkość. Tabliczka głosi, że to "gwiazda" pałacowego stada tych ptaków. Dlaczego jednak siedzi w klatce, zamiast chodzić wraz z innymi? Wydaje nam się, że znamy odpowiedź - na głowie ptaka są ślady po dziobach. Pewnie jako "odmieniec" nie jest mile widziany w stadzie. Jakże takie zachowania przypominają czasem zachowania ludzi... Obchodzimy cały park dookoła, robimy jeszcze zdjęcia zamkniętej świątyni Sybilli. Robi się zimno. Pora wracać do samochodu.




Ruszamy już do Warszawy. Przejeżdżamy znów przez centrum Puław i docieramy do ekspresówki S17. Pogoda rzeczywiście się popsuła - przyszły chmury i wyraźnie spada ciśnienie, bo oboje nas ogarnia senność. Ratujemy się kawą z termosu. Do Warszawy jest około 120 km, ale doskonała droga pozwala je pokonać dosłownie w ciągu godziny. Nowy most i obwodnica również pozwalają błyskawicznie dotrzeć do domu. Teraz szybki obiad i do pracy.

Wypad okazał się bardzo udany. Zobaczyliśmy kilka fantastycznych miejsc, wyrwaliśmy się z Warszawy choćby na parę godzin. Przeszliśmy ponad 10 km w dość urozmaiconym terenie, nie było tłumów, zobaczyliśmy ciekawostki zarówno przyrodnicze jak i architektoniczne. Było warto!

Kazimierski Park Krajobrazowy i w ogóle cała ta okolica jest godna polecenia i muszę poznać ją lepiej. Tereny wydają się doskonałe na rower górski. Co prawda byłem tu już raz rowerem szosowym, ale trasa rozpoczęła się w Warszawie i zakończyła w Warszawie, zajmując mi cały dzień i przekraczając dystans 280 km. Nie miałem ani sił ani czasu, by rejon poznawać (czytaj tu). Muszę po prostu zapakować rower do samochodu, dotrzeć tu na miejsce i zjeździć całą okolicę, zapuszczając się właśnie w te niesamowite wąwozy.


Na koniec mapka ze strony Geoportalu, na której przy ukazaniu rzeźby terenu widać dokładnie ile tych wąwozów w okolicy występuje i jak skomplikowana jest ich struktura. Czerwoną kropką zaznaczyłem sam Kazimierz Dolny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz