poniedziałek, 11 października 2021

Krótki wypad w Góry Świętokrzyskie

Po wczorajszej rowerowej wycieczce Białystok - Warszawa (czytaj tu) mam wolną niedzielę. Postanawiam namówić Flo na kilkugodzinny wypad, pozwalający skorzystać z uroków pięknej jesiennej pogody. Mając do wyboru kajaki na Zalewie Zegrzyńskim lub wejście na Łysicę - najwyższy szczyt Gór Świętokrzyskich, wybieramy tą drugą opcję. To półtorej godziny jazdy z Warszawy, nie jest więc to ani długa ani daleka podróż. Są to małe i niskie, ale jednak bądź co bądź góry, na ich najwyższym szczycie nie byłem ani ja ani Flo. Ponadto, jest to jeden ze szczytów Korony Gór Polski, więc warto go mieć odhaczonego, gdybyśmy się kiedyś zdecydowali na zaliczenie całości. Zresztą, mamy już na koncie co najmniej połowę szczytów Korony.

W Górach Świętokrzyskich byłem na wiosnę, robiąc rowerową pętlę wokoło Łysogór (czytaj tu). Pasmo to zaskoczyło mnie długimi i męczącymi podjazdami, a trasa która miała niewiele ponad 100 km okazała się naprawdę mocno wymagająca. Dała mi też pojęcie skąd najlepiej zacząć podejście na Łysicę. Można startować ze Świętej Katarzyny, bądź z Kakonina, ale pierwsza opcja jest krótsza, są tu też znacznie większe parkingi.

Ruszamy dopiero około 11. Trasa mija szybko, pogoda jest doskonała. Za Skarżyskiem skręcam na Ostrowiec Świętokrzyski i dalej przez Suchedniów i Bodzentyn docieram do Świętej Katarzyny. Na szczęście jest tu duży i w dodatku darmowy parking, na którym udaje nam się stanąć. Wejście na Łysicę to raptem godzina drogi, ale zdaję sobie sprawę, że w tak spacerowych górach czasy te są mocno na wyrost, obliczone na ludzi z dziećmi itp. więc bez wysiłku można wejść o wiele szybciej. 


Na początku szlaku jest budka z biletami do Świętokrzyskiego Parku Narodowego. Kawałek dalej jest też źródło św. Franciszka. Podejście jest bardzo łagodne, są to w dodatku w wielu miejscach drewniane schody. Tak jak podejrzewaliśmy, szlak jest spacerowy. 


Po kilkunastu minutach szlak skręca w lewo. Wchodzimy teraz już prosto w kierunku szczytu. Szczytu, którego kompletnie nie widać, bo wszystko porasta las. Jedynie mój zegarek z GPS pokazując mi wysokość stanowi jakieś źródło informacji. Już 550, już 600 m n.p.m. Wyłaniają się jakieś głazy. To ani chybi gołoborza na Łysicy. Kamienne rumowiska z których słyną te góry. Jeszcze kilka minut i jesteśmy.  

 

 

Szczyt leży na wysokości 614 m n.p.m. Widoków nie oferuje żadnych. To już lepiej było na Łysej Górze, na której byłem wiosną. Robimy sobie pamiątkowe zdjęcie, jemy coś i ruszamy w dół. Trasa jest banalna, choć na śliskich momentami kamieniach trzeba uważać. Szybko docieram na dół i schodzimy na parking. Cała wycieczka, łącznie z przerwą na górze zajęła nam 1,5 godziny, a przecież nie spieszyliśmy się. 



Ruszamy do Warszawy. Dzień jest przepiękny, widoczność znakomita. Aż żal, że Łysica nie oferowała żadnych widoków. Ruch na szczęście wielki nie jest i dość sprawnie docieramy do domu. Cały wyjazd to niecałe 7 godzin. Produktywne wykorzystanie wolnego dnia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz