Mijam Wilanów, Sadybę, Czerniaków. Jadę rowerową ścieżką w stronę Bulwarów Wiślanych. Nieco obawiam się tłumu ludzi, bo to w końcu piękna niedziela. Okazuje się jednak, że ludzi jest niewielu, widocznie sporo osób wyjechało poza miasto wykorzystując długi weekend. Na Wiśle na wysokości Starego Miasta są rozgrywane... regaty żeglarskie w klasie Omega. Pierwszy raz w życiu widzę regaty na wąskiej rzece :)
Ruszam dalej, mijam Cytadelę i Żoliborz. Ruch rowerów zmniejsza się niemal do zera, ja w końcu docieram do Młocin. Tu kończy się ścieżka rowerowa, a w Lesie Młocińskim drogi są zbyt piaszczyste bym tamtędy jechał. To mnie zmusza do poruszania się ruchliwą "siódemką", która w dodatku nie ma tu pobocza. Krótki odcinek do Łomianek jest dość nieprzyjemny, z ulgą zjeżdżam w boczną drogę.
Przecinam centrum Łomianek, planuję jechać asfaltową drogą w stronę Kazunia. Jednak jakoś źle zjeżdżam i w efekcie trafiam na lokalną asfaltówkę biegnącą tuż przy "siódemce". Zawsze jeździłem drugą stroną, ale skoro asfalt jest i to całkiem niezły, to postanawiam jechać tędy dalej. Po kilku kilometrach asfalt jednak kończy się i zaczyna się polna droga. Muszę przedostać się na drugą stronę ruchliwej dwupasmówki, co trwa kilka minut, bo wyczekuję odpowiednio dużej dziury w potoku samochodów.
Teraz znaną już mi lokalną drogą docieram do Czosnowa. Po kilku dalszych kilometrach skręcam w lewo, w stronę Dębiny. Wreszcie cisza, dwupasmówka pozostaje za plecami. Droga jest gładka, równa, ma nawet wyznaczone pobocze dla rowerów. Mijam jednostkę wojskową i radar dozoru powietrznego. Droga na tym odcinku wiedzie przez lasy Puszczy Kampinoskiej i jest całkiem ładna. Wkrótce docieram do drogi nr 579 łączącej Nowy Dwór Mazowiecki z Błoniem. Skręcam w lewo, kierując się na południe.
Droga według mapy przecina duże kompleksy leśne Kampinoskiego Parku Narodowego. Liczę, że trafię na jakieś urokliwe miejsca, że zrobię sporo zdjęć. Rzeczywistość jest jednak inna. Droga wiedzie raczej polami i mija liczne miejscowości. Lasów jest tu bardzo mało. W jednym z nich na moment zatrzymuje się by rozprostować kości.
Mimo kolejnych kilometrów krajobraz się nie zmienia, co wywołuje u mnie poczucie rozczarowania. Miały być piękne lasy, a są pola i łąki. I duży ruch, trzeba się skupiać i ciągle zerkać w lusterko. Droga nie zachwyca, widoków tu nie ma za specjalnych. Zaczynam wręcz żałować, że tu się wybrałem, zamiast w jakieś ładniejsze i spokojniejsze miejsce.
Mijam w końcu miejscowość Julinek. Pamiętam że lata temu była tu Szkoła Cyrkowa, nawet za dziecięcych lat byłem w niej z jakąś wycieczką. Miejscowość okazuje się mikroskopijna, właściwie jedynymi zabudowaniami przy drodze są budynki hotelu. Widocznie budynki Szkoły Cyrkowej są gdzieś dalej, choć zastanawiam się gdzie, bo nic tu nie widać. Droga wreszcie wjeżdża w las.
Dosłownie kilometr jazdy i docieram do Leszna. Tu jest całkiem ładny kościół, gdy stoję na światłach nawet mam czas by zrobić mu zdjęcie.
Zawsze wydawało mi się że Leszno jest tuż pod Warszawą, ale wiem, że to złudzenie i jeszcze wiele kilometrów przede mną. Aby uniknąć jazdy ruchliwą drogą przez Babice ruszam dalej na południe, w stronę Błonia. Kawałek za Lesznem skręcam w lewo, w mniej ruchliwą drogę. Widoków żadnych - pola dookoła.
Do Warszawy pozostało dobre 20 km, a potem jeszcze kawałek przez samo miasto. Droga ma nową nawierzchnię, a ruch tu jest niewielki. Niepokoją mnie tabliczki informujące o przebudowie drogi, o konieczności objazdu itp. Co prawda data jest sprzed roku, no ale po coś te tabliczki są, prawda? Z drugiej strony... rok mają przebudowywać kawałek drogi? Okazuje się, że tabliczki wiszą bez sensu, bo remont jest dawno skończony i do samej Warszawy nie ma żadnych przeszkód. Dopiero w granicach miasta, gdy kieruję się na najbliższy wiadukt nad trasą S8... muszę kawałek przejechać po szutrze. Na wiadukcie jest normalny asfalt, na drodze dojazdowej go nie ma... wspaniałe rozwiązanie. Za wiaduktem asfalt na szczęście jest, ale dziurawy i marnej jakości. Docieram w końcu do ulicy Połczyńskiej w okolicach Jelonek.
Zamiast kierować się na Ursus jadę jednak w stronę centrum miasta. To nieco dalej, ale jest tu komfortowa ścieżka rowerowa z gładziutkim asfaltem. A wiem, że za Ursusem musiałbym jechać przez dziurawe uliczki Okęcia, co na rowerze szosowym do przyjemnych doznań nie należy. Mijam warszawską gazownię, mijam Plac Zawiszy, mijam filtry i przez Pole Mokotowskie i Górny Mokotów docieram na Ursynów i w końcu do domu. Teraz szybki obiad i pora iść do pracy.
Trasa zajęła mi 4 h 45 min, a przejechałem 113 km. Niestety okazała się mało atrakcyjna, choć przecież wiodła na długim odcinku niemal przez serce Kampinoskiego Parku Narodowego. W dodatku duży ruch samochodów nie pozwalał skupiać się na ewentualnych widokach, których zresztą wiele nie było. Jak dla mnie - trasa jednorazowa, nie mam zamiaru jej powtarzać. Jedyne co ją ratowało to bardzo ładna pogoda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz