sobota, 11 sierpnia 2018

XIV Bieg Katorżnika w Lublińcu

Dziś pokonałem kolejny Bieg Katorżnika. Impreza "ekstremalna", która z samym bieganiem ma niewiele wspólnego. Jest to jednak chyba najbardziej kultowy bieg przeszkodowy w Polsce, a dziś była jego 14 edycja. Impreza cieszy się tak wielką popularnością, że gdy rozpoczynają się zapisy, jakoś w lutym, to... wolnych miejsc nie ma już po 5 minutach! A miejsc startowych jest ok. 1000! Na trasie występuje minimalna ilość sztucznych przeszkód w postaci mostków i betonowych rur, wszystko inne zapewnia sama natura.

Bieg wymyślili żołnierze z Jednostki Wojskowej Komandosów z Lublińca. Wymyślili przypadkiem, gdy w czasie jednego ze swoich treningów musieli biegać w wodzie i błocie. Któryś z nich powiedział "ale to była katorga" i wpadli na pomysł by realizować to w formie imprezy dla wszystkich. To był strzał w dziesiątkę. 14 lat temu nie było prawie żadnych tego typu biegów i taka formuła przyjęła się świetnie.

Warto podkreślić, że Katorżnik nie jest właściwie biegiem, bo na trasie liczącej 10-13 km (zależnie od roku) biegu jest ok. 10-15%, a i tak jest to bieg przez leśne chaszcze i wiatrołomy. Cała reszta dystansu to przedzieranie się przez przeszkody wodno-błotne - jezioro, trzcinowiska, bagna, rowy melioracyjne wypełnione błotem itp. W czarnej mazi poruszamy się często po szyję, więc nie ma fizycznie możliwości biegania. Ponadto pod powierzchnią jest ogromna ilość naturalnych przeszkód jak pnie drzew, kołki, murki, kamienie, dołki itp. W takich warunkach każdy gwałtowny krok może skutkować poważną kontuzją. Najczęściej jednak kończy się na bolesnym uderzeniem w piszczel, albo unurzaniu się w błocie razem z głową. Co roku zdarzają się jednak poważniejsze kontuzje zawodników.

Okolice Lublińca, położone w pięknych sosnowych borach są wręcz wymarzone na taki bieg. Skąd natura zgromadziła w tym obszarze taką ilość różnorodnych naturalnych przeszkód? Nie wiem, ale ciężko aż uwierzyć ile może być rodzajów bagna i błota :P

Trasa nie jest fizycznie w stanie naraz pomieścić taką ilość ludzi, więc starty odbywają się co godzina w ok. 150 osobowych grupach. Kobiety które są tu w mniejszości mają swoją własną godzinę startu. Stąd też nie ma jednego zwycięzcy, tylko są zwycięzcy swoich grup. Są tez liczne biegi towarzyszące - dla dzieci, dla seniorów, jak też ekstremalna Ucieczka Zakładników, gdzie uczestnicy są całą noc intensywnie "przesłuchiwani" przez żołnierzy JWK, co pozwala nieco zasmakować tego co sami muszą przeżywać w ramach kursu SERE, a następnie "pozwala" im się uciec. Biegną całą trasę w parach, skuci kajdankami... Współpraca i wspieranie się pełnią tu kluczową rolę :)

Byłem na miejscu o 11, bo z Warszawy wiozłem dwie osoby, które startowały wcześniej. Mój start to godzina 14, miałem okazję poobserwować poprzednie starty, zjeść coś, a nawet zdrzemnąć się ;)






Dzisiejszy bieg był nieco krótszy niż zeszłoroczny, gdzie było aż 13,5 km i pokonanie trasy zajęło mi ok 4 h. Tyle co trasa biegu maratońskiego! Dziś było to ok 10,5 km i było też sporo jeziora i trzcinowisk, gdzie można poruszać się nieco sprawniej niż w rowach melioracyjnych pełnych pni lub w zasysającym błocku.

Zawsze start wygląda podobnie - 150 chłopa grupowo wskakuje do jeziora i pokonują nim ok. 1,5 km, a potem przechodzą do rowów melioracyjnych. Tym razem trzymałem się tu w ścisłej czołówce, wiedząc że później już nie będzie wielkich możliwości wyprzedania. Różnica temperatury jest bardzo wyraźna. Jezioro jest względnie ciepłe, a w rowach jest co najmniej 10 stopni mniej. W tym roku było dużo trzcinowisk, gdzie przy braku doświadczenia można stracić bardzo dużo sił. Wiedząc już jak się sprawnie poruszać w takim terenie nie miałem jakiś większych problemów. Tempo najbardziej spada w rowach z błotem. To już walka, ciągłe uderzanie o podwodne przeszkody, niespodziewane zanurzenia się w tym syfie i nużący, trwający w nieskończoność marsz. Było też kilka odcinków gdzie dało radę normalnie biec, najdłuższy miał z 500 m! Potem znów fragment przez jezioro i pod rozpadającym się ze starości pomostem, a potem znów w błotnistym lesie. Wreszcie meta przed którą kilka przeszkód sztucznych.


Ukończyłem Katorżnika w 2 h 35 min. co jest moim najlepszym wynikiem, ale nie można tego porównywać, bo co roku trasa jest inna, poza tym nawet na tych samych odcinkach co roku natura coś sama zmienia. Dobiegłem na 90 miejscu, czyli gdzieś w połowie stawki, co też jest całkiem dobrym wynikiem. Najlepsi byli ode mnie szybsi o ok. godzinę, ale ja byłem o ok. 1,5 godziny szybszy od końcówki. Bieg był jednak wyraźnie lżejszy od edycji zeszłorocznej. Co ciekawe, po raz pierwszy nie mam nawet większego siniaka, a po pierwszej edycji miałem kilka nieładnie zakażonych ran na skórze. Moje doświadczenie jak widać wzrasta :P

Na taki bieg bierze się najgorsze ciuchy i najlepiej stare buty, które można po tym po prostu wywalić. Ja po raz kolejny stosuję najzwyklejsze trampki za 20 zł, których nie szkoda wyrzucać. Ubranie idzie doprać, ale to kwestia kilku prań! Samego siebie z bagiennego smrodu zgniłego mułu też idzie domyć... po kilku dniach :P Na razie wszędzie czuję wyraźny zapach bajora i wodnika szuwarka :P I mój standard - zapalenie spojówek od brudnego mułu który dostał mi się do oczu i nie było ich jak przemyć i wypłukać. Co roku to samo...

 
Medal na Katorżniku też jest wyjątkowy, bo jest to ważąca 2-3 kg podkowa na łańcuchu :) Trzeba solidnego haka by kilka takich medali gdzieś sobie powiesić :P




Ukończenie Biegu Katorżnika, Biegu o Nóż Komandosa, Maratonu Komandosa i Setki Komandosa w jednym roku pozwala zdobyć piękne i cenne trofeum Superszlema Lublinieckiego. Mam już takie dwa, więc w tym roku trzeba zdobyć trzecie :) Pozostał mi Bieg o Nóż i Maraton, ale to na jesieni.

Polecam każdemu start w tym przedsięwzięciu. Atmosfera tworzona przez żołnierzy JWK i klubu WKB Meta, świetna trasa, ludzie spotkani na trasie (np. taki gen. Roman Polko), zmierzenie się z różnorakimi trudnościami powodują, że bieg ten jest wyjątkowy, zostaje w pamięci i chce się wracać.

A wracając podjechałem sobie na zachód słońca nad największą dziurą w ziemi w Europie, czyli KWB Bełchatów. Kilkunastokilometrowy, głęboki na 200 m dół, gdzie widać pokłady węgla brunatnego robi wielkie wrażenie. Szkoda tylko że nie miałem normalnego aparatu i zdjęcia robiłem telefonem, bo dużo straciły... A potem jeszcze jakaś ultra-ulewa pod Łodzią, gdzie po autostradzie dało radę jechać w porywach do 80 km/h z powodu ściany wody :)



 
Acha - na trasie oczywiście nie miałem żadnego telefonu z oczywistych powodów, więc nie mam żadnych zdjęć z trasy. Jak coś będę miał od organizatorów to dodam. Wrzucam pochodzące z internetu zdjęcie z innej edycji, tak dla wyobrażenia sobie co tam się przeżywa.
 

1 komentarz: