środa, 23 maja 2018

Rowerowa wycieczka wzdłuż wiślanych brzegów

Dziś był piękny dzień, w dodatku miałem wolne :)

Postanowiłem skorzystać i zrobić sobie małą przejażdżkę rowerową po okolicy. Ruszam dopiero koło 11, ale mam w zapasie nieco czasu. Tak naprawdę to nie wiem jeszcze gdzie by tu pojechać. Coś mi w głowie kołatały Anińskie lasy, albo okolice Zielonki i Wołomina. Jadę z Ursynowa przez Miasteczko Wilanów, potem w kierunku Sadyby. Dochodzę jednak do wniosku, że przyjemniej będzie pojechać gdzieś od razu pod miasto, a nie przebijać się przez nie. Zmieniam więc kierunek na południowy, mijam Wilanów i w Powsinie skręcam w stronę Wisły.

Warszawa się kończy, zaczyna się Okrzeszyn. Drogi w tym rejonie, ogólnie znane jako "Gassy" są bardzo puste jeśli chodzi o ruch samochodowy. Właściwie nie ma tu samochodów, ale za to jest piękna przyroda.


Mijam mostek na Jeziorce przy jej ujściu do Wisły, potem Ciszycę i dojeżdżam do Gassów. Tu skręcam w kilkukilometrowy prosty odcinek drogi, uwielbiany przez kolarzy.


Mija mnie wielu ludzi na szosówkach, raz nawet cała grupa z trenerem. Skręcam w lewo, obok hangarów gdzie stoją awionetki. Dziś jest tu jakaś konferencja, jak wynika z plakatów - Policyjnej Awiacji w Europie. Obok parkuje więc dużo samochodów, dość niespotykany widok jak na tą pustą okolicę.

Dojeżdżam do wsi Cieciszew, potem do Kawęczyna. Tu znów odbijam w stronę Wisły i jadę wzdłuż niej na południe. Samej rzeki nie widać, zasłania ją wał przeciwpowodziowy. Mijam Podłęcze i w końcu docieram do wiaduktu kolejowego. To już Góra Kalwaria, wiem, że jadąc dalej dotrę do centrum miasteczka, choć czeka mnie podjazd pod stromą i solidną górę, którą w tym miejscu tworzy wiślana skarpa. Ja jednak skręcam w polną drogę wzdłuż kolejowego nasypu i kieruję się w stronę rzeki. Po kilkuset metrach docieram do mostu kolejowego. To charakterystyczna budowla, widoczna zazwyczaj z mostu drogowego, który znajduje się kilka kilometrów na południe. Robię kilka zdjęć. Okazuje się, że po moście można od biedy przejść, choć miejsca po bokach nie jest zbyt wiele i gdyby jechał akurat pociąg mogłoby być ciasno. Kusi mnie by przeprawić się z rowerem, szczególnie że widzę kilka osób odpoczywających na kamiennych podporach. Stwierdzam jednak że pokonam Wisłę w inny sposób.





Cofam się do drogi asfaltowej. Teraz mam do wyboru - dojechać jeszcze kawałek do centrum Góry Kalwarii, zrobić tam jakieś mini zakupy żywnościowe i przejechać Wisłę mostem drogowym. Przypominam sobie jednak, że przecież na tym moście panuje wielki ruch TIR-ów, a nie ma tam żadnej drogi dla rowerów lub pieszych. To mało przyjemne jechać jezdnią w takim ruchu. Rezygnuję z tego pomysłu. Alternatywna trasa to powrót do Gassów i przepłynięcie na drugą stronę samochodowym promem. To mi pasuje o wiele bardziej.

Kawałek dalej jest fajne starorzecze, gdzie zatrzymuję się na chwilę, przelewam do bidonu wodę z butelki z plecaka. Jem batonika i banana. Podpływa do mnie łabędź który tylko czeka aż coś mu rzucę. Nie mam nic :) W trzcinach ćwierkają w charakterystyczny sposób trzciniaki. Okoliczne drzewa noszą ślady bobrowych zębów, jedno jest nawet w całości przegryzione. Pokrzepiony porcją cukru ruszam z powrotem. Gdy docieram do Cieciszewa robię malutkie zakupy w lokalnym sklepie. I dalsza jazda w stronę Gassów. W końcu znów mijam hangary lotnicze i dojeżdżam nad samą Wisłę, do promu. Stoi tu długa kolejka samochodów, aż się dziwię że ludziom chce się tyle czekać. No ale ja z rowerem czekać nie muszę, wchodzę od razu. Płacę 5 zł i po kilku minutach jestem po drugiej stronie rzeki.




Kilka razy tędy jechałem, wracając do Warszawy główną drogą nr 801. To niezwykle ruchliwa trasa z kiepskimi poboczami i jest nieprzyjemna i niebezpieczna dla rowerzystów. Zerkam na mapę w telefonie i postanawiam przeciąć tą drogę i jechać lokalnymi uliczkami przez Karczew, Otwock i Józefów.

Miejscami pojawia się tu ścieżka rowerowa, zresztą dobrej jakości. Dalej jednak okazuje się, że jest ona w budowie i znów trzeba jechać jezdnią. Zerkam znów na mapę i odbijam bardziej na wschód. Teraz jadę już małymi uliczkami. Bokiem mijam centrum Otwocka, zielone tereny Świdra, przejeżdżam mostkiem nad rzeką Świder.



Potem w Józefowie pojawia się ciąg pieszo-rowerowy, ale moje tempo wyraźnie spada. Co i rusz sa jakieś wyjazdy, idą piesi, są przejścia na światłach. A na ulicy obok ogromny ruch. Gdy kończy się Józefów i zaczyna się Warszawa - kończy się też dobra nawierzchnia. Teraz jadę po starych i popękanych płytach chodnikowych. W końcu, przy stacji kolejowej Miedzeszyn skręcam w lewo w ulicę Przewodową, którą ze znacznie większą prędkością szybko docieram do Wału Miedzeszyńskiego. Tu chwila przerwy, uzupełnienie płynów i cheeseburger w McDonaldzie. Teraz jest już ścieżka rowerowa, prowadząca wzdłuż Wisły, na samej koronie wału.




Jadę coraz szybciej, bo muszę być w domu o godzinie 17, a pozostało mi około godziny. Docieram wreszcie do Trasy Siekierkowskiej i wjeżdżam na most. Tu zatrzymuję się na chwilkę i robię kilka zdjęć.




Potem już szybko docieram do Czerniakowskiej i skręcam w lewo, na południe. Docieram do Wilanowa, przecinam Miasteczko Wilanów. Na podjeździe pod skarpę przed Ursynowem przy zmianie biegów spada mi łańcuch i klinuje się między zębatkami i ramą. W żadną stronę nie mogę ruszyć zaklinowanego ogniwa. Ręce mam oczywiście czarne od smaru, a w domu muszę być w ciągu 10 minut! Przydaje się klucz, który zawsze wożę ze sobą. Szybkimi ruchami luzuję śrubę trzymającą tylne koło w ramie, mogę wreszcie wyjąć zaklinowany łańcuch. Dokręcam koło i pełnym gazem ruszam do domu. Uff! Zdążyłem.

Łącznie przejechałem dziś 92 km, więc jak na wycieczkę rowerową nie jest to może dużo, ale też nie jest to mało. Słońce spiekło mnie dość mocno, ale wycieczka była bardzo urozmaicona i podobała mi się. Gdyby jeszcze po prawej stronie Wisły nie było tylu samochodów...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz