Ostatnie kilka dni spędziliśmy w Trójmieście i okolicach. Listopadowe święta i ciężka atmosfera z nimi związana nie są tym co szczególnie lubimy. Postanowiliśmy się więc wybrać nad morze, by kilka dni oderwać się od codziennych zajęć.
Znaleźliśmy bardzo fajny motel w Gdańsku-Oliwie, dosłownie kilka kroków od słynnej katedry oliwskiej. Dzielnica jest miła, spokojna, można jednocześnie być w dużym mieście i odpoczywać. Wieczorem po przyjeździe tylko obchodzimy najbliższą okolicę i szybko kładziemy się spać.
Rano jedziemy w okolice Starego Miasta, parkujemy gdzieś i idziemy na dłuższy spacer. Obowiązkowo Długi Targ, o tej porze roku niesamowicie pusty. Gdzie podziali się wszyscy turyści?
Potem przechodzimy nad Motławę i do słynnego Żurawia.
Obok jest ciekawe miejsce, które postanawiamy zwiedzić. To oddział Muzeum Morskiego. Nie sądziłem że będzie tu tak fajnie i ciekawie! Nie jest to muzeum starego typu, z nudnymi zdjęciami i przedmiotami na wystawach. Wszystkiego można dotknąć, poruszyć, są tu modele którymi można sterować. Bardzo podoba mi się na przykład basen, gdzie pływają zdalnie sterowane łódki żaglowe. Z jednej strony basenu jest zespół wentylatorów, które generują "wiatr". Łódki mają ster i możliwość zmiany ustawienia żagla. To doskonały model, by zrozumieć na czym polega ostrzenie, odpadanie, jak sterować na kursach pełnych a jak na ostrych. Obok jest podobny basen, gdzie jest do wyboru kilka jednostek z silnikami - od małych holowników, po duży statek. Zabawa przednia. Jest też dźwig potowy, którym należy rozładować zdalnie statek. Okazuje się to całkiem trudne :) Są "szalupy ratunkowe", do których mogą wsiąść dzieci i można w taki sposób wyjaśniać im jak wszystko działa. Jest cały symulator kutra i jednostki podwodnej, chyba batyskafu! Muzeum jest świetne i można je każdemu gorąco polecić.
Po wyjściu łapiemy się na rejs statkiem Białej Floty w stronę Westerplatte. Cena jest jakaś śmieszna, bo jest poza sezonem. A będzie to rozrywka i dla nas i dla Flo. Płyniemy Martwą Wisłą, najpierw przy nowo wybudowanych kamieniczkach, a potem już przez coraz bardziej przemysłowe i zapuszczone tereny portu i stoczni. Mimo problemów z jakimi boryka się Stocznia Gdańska, nadal widać prowadzone tu prace przy ogromnych statkach, na jednym z nich są na linach uwieszone całe ekipy spawaczy. Czyli chyba nie jest tak źle, mają jakieś zlecenia. Są tu też gotowe do transportu wielkie zbiorniki na gaz. Pływające doki, jakieś ogromne statki i nieco mniejsze holowniki. Nie widziałem w życiu zbyt wielu statków z tak bliska i robi to na mnie spore wrażenie. Przy torze wodnym są też jakieś stare i dość zapuszczone, ala mające klimat budynki elewatorów.
Po prawej stronie wyłaniają się mury i bastiony twierdzy Wisłoujście. To bardzo ciekawa budowla obronna, żałuję że nie możemy wejść na jej teren.
Wyłania się wreszcie sam półwysep Westerplatte i stojący na nim, widoczny zewsząd pomnik upamiętniający bohaterską obronę tej placówki. Nasz prom robi pętlę i zawraca. Na dłuższa chwilę przybija do nabrzeża i mamy nieco czasu by przejść się po okolicy. Nigdy w sumie tu nie byłem i jest coś ciekawego w tym naznaczonym historią miejscu.
Potem gwizdki, trzeba wracać na pokład. I powrotna droga do centrum miasta, gdzie w końcu wysiadamy przy ratuszu. Zdecydowanie było warto popłynąć na taki krótki rejs.
Znów wychodzimy na wąskie uliczki gdańskiej starówki. Lubię je, to jedna z ładniejszych i bardziej klimatycznych starówek w Polsce. Idziemy znów przez Długi Targ, potem pod pomnik Neptuna. I jeszcze dłuższy czas kręcimy się po pięknych zaułkach.
Wieczorem jedziemy jeszcze na plaże do Jelitkowa. Bywałem w tej okolicy kilkukrotnie służbowo z pracy, więc znam okoliczne przejścia. Na plaży niemal nie ma ludzi, zero przypadkowych turystów, niemal sami mieszkańcy Trójmiasta. Jest przytulnie i klimatycznie. Morze jesienią bardzo mi się podoba. Flo bawi się w piasku, zbiera jakieś muszelki. Fotografuję ptaki. Jest naprawdę wspaniale. Wracamy w końcu do naszego hotelu.
Rano ruszamy na zwiedzanie Gdyni. Najpierw jedziemy na północny kraniec miasta, mijamy lotnisko w Babich Dołach i docieramy do pobliskiego osiedla. Zostawiamy tu samochód i schodzimy z wysokiego klifu na plażę. To miejsce w niektórych kręgach bardzo popularne, ale dla większości turystów całkowicie nieznane. Hitlerowska torpedownia Torpedowaffenplatz Hexengrund. Budynek stoi w pewnej odległości od brzegu i jest niezłą gratką dla eksploratorów, choć by doń dotrzeć trzeba kawałek popłynąć. Jest to niezwykle klimatyczny obiekt i nic dziwnego że przyciąga fotografów.
Podobna torpedownia, Torpedo Versuchsanstalt Oxhöft, zwana "Formozą", jest w lepszym stanie i znajduje się kawałek dalej, na Oksywiu. Jest to jednak w bazie Marynarki Wojennej i nie można jej zwiedzić.
Wracamy na górę wysokiego brzegu, skąd robię jeszcze klika zdjęć ciekawego obiektu.
Pora jechać dalej, do centrum Gdyni. Objeżdżamy największy w Polsce port i docieramy w okolice Skweru Kościuszki. Mijamy niszczyciel "Błyskawica" i "Dar Pomorza" i docieramy do budynku Akwarium.
Niemal bez żadnej kolejki wchodzimy do środka. W wakacje jest to nie do pomyślenia, bo są tu tłumy turystów. Są tu bardzo ciekawe ekspozycje, ogromna ilość eksponatów i skondensowanej wiedzy. Jest na przykład plastyczna mama dna Bałtyku. Są oczywiście wielkie akwaria, gdzie pływają dziesiątki ryb i to jest najciekawsze. Niektóre z nich to takie morskie potwory, że strach podchodzić ;)
Wychodzimy z budynku Akwarium, mijamy przycumowane statki. Oprócz "Daru Pomorza" stoi tu "Dar Młodzieży". Oba żaglowce ładnie się prezentują. Jest oczywiście "Błyskawica". Nieco dalej współczesny symbol Gdyni, czyli wielki apartamentowiec. Widoki z niego są niewątpliwie piękne, ale według mnie psuje on nieco klimat tego miejsca.
Teraz idziemy przez moją ulubioną dzielnicę Gdyni, czyli Wzgórze Św. Maksymiliana. To willowa, pięknie położona okolica, a zaraz za nią jest Kępa Redłowska - również piękne miejsce, znakomite na spacery. Z nabrzeża pięknie widać miejsca w których niedawno byliśmy. Zatoka też pięknie się stąd prezentuje. Widać nawet port w Gdańsku. Sama plaża, choć jesteśmy tak naprawdę w samym środku Trójmiasta - jest dzika i nieco odludna.
Jacyś ludzie kąpią się w morzu. W listopadzie! Wariaci, nigdy nie mogłem pojąc co ludzie widzą w morsowaniu. Na horyzoncie majaczy Mierzeja Helska, a właściwie korony drzew wystające znad horyzontu. Nieco dalej od brzegu jest drogowskaz, pokazujący odległości od innych portów świata. Idziemy pod górę, tam gdzie są podstawy potężnych dział, strzegących niegdyś Gdyni. Jak na morskie wybrzeże są tu zaskakująco duże różnice wysokości i podejścia niemal jak w górach. W końcu wracamy do samochodu i jedziemy do Oliwy.
Wieczorem idziemy jeszcze na spacer do katedry, która okazuje się bardzo ładna, szczególnie jej organy.
Kolejnego dnia rano wymeldowujemy się i jedziemy jeszcze raz do Jelitkowa, przejść się po plaży. Na Przymorzu zatrzymujemy się przy najdłuższym z "falowców". To najdłuższy budynek w Polsce, na 860 metrów! Wzdłuż niego są trzy przystanki tramwajowe :) Jest to swojego rodzaju ciekawostka, ale chyba nie chciałbym mieszkać w takim molochu.
Dłuższą chwilę spędzamy na plaży, a później ruszamy na północ.
Mijamy Gdynię, Redę, Puck i Władysławowo. Zatrzymujemy się dopiero na Rozewiu. To najdalej na północ wysunięty skrawek Polski. Oglądamy latarnię morską, schodzimy długimi schodkami z wysokiego klifu na plażę. Jest ona dość wąska, a w dodatku prowadzone są tu prace wzmacniające sam klif przed działaniem fal. Wieje dziś porządnie, fala jest naprawdę duża. W sumie tego oczekiwaliśmy od jesieni nad Bałtykiem. Podoba nam się to, ale łatwo zmarznąć. Wracamy wreszcie do samochodu.
Jedziemy jeszcze dalej na zachód, mijamy Karwię i Żarnowiec. Jedziemy na południe wzdłuż jeziora Żarnowieckiego do wsi Kartoszyno. Tu zatrzymujemy się. To właśnie tu powstawała i była już całkiem zaawansowana pierwsza polska elektrownia jądrowa "Żarnowiec". Gdy budowę przerwano na skutek nacisków społecznych, cały obiekt popadł szybko w ruinę. Pozostały budynki dla załogi i część obiektów samej elektrowni, w tym fundamenty samych reaktorów jądrowych i ich hal. Całość jest ogrodzona i choć niby można wejść, bo nie widać nikogo kto pilnuje, to jednak poprzestajemy na kilku fotografiach. Flo jest zbyt mała, by z nią chodzić po jakiś opuszczonych ruinach.
Jest tu jednak obiekt energetyczny, który zbudowano do końca i który doskonale sobie radzi, wytwarzając prąd. To elektrownia szczytowo-pompowa "Żarnowiec". Miała współpracować z elektrownią jądrową, ale w efekcie jest osamotniona. Nad jeziorem Żarnowieckim jest jej główny budynek, gdzie są wodne turbiny i generatory. Obok jest pokaźne wzgórze, gdzie jest jej górny zbiornik połączony z dolnym potężnymi rurami. W nocy, gdy prądu w sieci jest nadmiar, pompy tłoczą wodę z dołu do góry, napełniając górny zbiornik. Rano elektrownia jest gotowa do pracy. Gdy zapotrzebowanie na prąd w sieci wzrasta, otwierane są zawory, i woda płynie rurami w dół, poruszając turbiny i wytwarzając prąd. Taka elektrownia oczywiście globalnie zużywa więcej prądu niż wytwarza, ale jest to jak najbardziej uzasadnione ekonomicznie.
Po obejrzeniu jej dolnego budynku podjeżdżamy na górę, gdzie jest wieża widokowa. Ma dobre 40 metrów wysokości, widać z niej z pewnością morze. Teraz jednak jest zamknięta, więc ja podchodzę jeszcze na wysoki wał obramowujący górny zbiornik elektrowni. Madzia i Flo czekają na mnie niżej. Fotografuję wielkie sztuczne jezioro na szczycie wzgórza i wracamy do samochodu.
Gdy wracamy do Wejherowa, zauważamy ze w pobliżu jest ferma strusi. Flo od razu każe nam tam jechać, więc nie mamy wyjścia ;) ferma okazuje się całkiem fajna i dla nas. Można obejrzeć strusie zupełnie z bliska, kupić ich jaja i obejrzeć też inne zwierzęta w mini-zoo. Dla dzieci to spora atrakcja.
Potem już tylko długi powrót do Warszawy. Okazuje się, że polskie morze jesienią bywa bardzo klimatyczne i cudownie puste. Wykapać i plażować się nie da, ale na spacery i plenery fotograficzne, a także odpoczynek od miejskiego zgiełku - jak znalazł.
Zdjęcia Ma Violavia i Maciej Łuczkiewicz.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
-
Ostatnie kilka dni spędziłem na Litwie. Celem wyjazdu było zwiedzenie Ignalińskiej Elektrowni Jądrowej. Jest to może dość nietypowy ...
-
Wyprawa do Skandynawii w 2018 roku to kolejny mój wyjazd w te piękne rejony. Od kilku lat właśnie tam odnajduję spokój i piękną przyrodę....
-
Czerwiec tego roku jest bardzo upalny. Mimo że jeżdżę ostatnio sporo na rowerze, to nie przekraczam zazwyczaj trzech godzin, bo później s...
-
Ten rok jeśli chodzi o wakacyjne wypady jest zdecydowanie skandynawski. Byłem już na objazdowej trasie po Norwegii (czytaj tu ), ale ma...
-
Tegoroczny czerwiec mogę określić miesiącem dłuższych rowerowych tras. Dość wyjątkowym zbiegiem okoliczności niemal w każdy weekend mam woln...
-
Lipiec był dla mnie pod kątem rowerowym niemal straconym miesiącem. Jazdy było tyle co nic. Najpierw dwa wyjazdy urlopowe (czytaj tu ),...
-
Lipcowy wyjazd do Norwegii planuję już od kilku miesięcy i od początku w głowie miałem dość ogólny zarys trasy. Tym razem nie chcę jecha...
-
Jak co roku w sierpniu, biorę udział w niełatwym i ciekawym przygodowym przedsięwzięciu znanym jako Bieg Katorżnika. Nazwa jest niewinn...
-
Początek czerwca 2018 roku spędzam w zupełnie odmiennym miejscu i klimacie. Od kilku lat najbardziej pociąga mnie surowa północ i tym ...
-
Wyjazd na Białoruś planowałem na wiosnę tego roku. Jednak w międzyczasie miałem wypadek i operację, która poskładała moją twarz do kupy. ...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz