Piątek przed Wielkanocą jest dla mnie dniem wolnym, czego nie będę mógł
powiedzieć o świętach. Postanawiam wykorzystać względnie dobrą pogodę i wybrać
się na dłuższą rowerową wycieczkę po wschodnich okolicach Warszawy. Ostatnio najdłuższe trasy robiłem po Górnym Śląsku (czytaj tu), choć i po Warszawie zdarzały mi się rzędu 80 km. Dziś będzie ponad 100 km.
Rano niestety nieco pada, ale to nie będzie wielkim problemem, może nawet dobrze, że nie ma słońca, bo już od wczoraj jest bardzo ciepło. Ruszam kilka minut po 10 rano. Kieruję się z Ursynowa na Most Południowy. Wisła na tym odcinku zawsze wygląda bardzo ciekawie.
Mijam Wał Miedzeszyński i jadąc dalej wzdłuż obwodnicy docieram do ul. Patriotów. Skręcam na południe i koło stacji kolejowej w Falenicy na wschód. Jest tu ciekawy, opuszczony chyba budynek kina.
Wkrótce docieram do niewielkiego jeziorka w Aleksandrowie, nazwanym szumnie Morskim Okiem. Jeziorko jak jeziorko, ale moją uwagę przykuwa pień drzewa, do pewnej wysokości cały obłożony kapslami, głównie z butelek po piwie.
Kieruję się dalej na wschód i po niedługim czasie kończy się asfalt i zaczyna droga szutrowa. Przecinam malownicze lasy i po kilku kilometrach docieram do drogi ekspresowej S17. Tuż przed nią jest dawny poniemiecki bunkier obserwacyjny.
Przejeżdżam na drugą stronę S17 i lokalnymi drogami jadę cały czas na wschód, na Duchnów i Wielgolas Brzeziński. Chmury zanikają i wychodzi palące słońce. Nie jest to dla mnie komfortowe, już wiem, że będzie trzeba dużo pić i żałuję, że nie wziąłem kramu z filtrem. Docieram w końcu do dawnej krajowej drogi nr 2 i po przedostaniu się na jej drugą stronę, co wcale nie jest oczywiste z powodu barierek, jadę na północ, do miejscowości Cisie. W końcu autostrada A2, przecinam ją wiaduktem i kieruję się na drogę techniczną biegnącą wzdłuż niej. Asfalt jest bardzo dobry, ale o dziwo jest tu spory ruch samochodów i trzeba uważać, bo jest dość wąsko. Po niezbyt długim czasie skręcam na północ, w kierunku miejscowości Pustelnik. Przy drodze jest ciekawy obiekt, na którym już kiedyś byłem, ale chcę go znów zobaczyć. Tu również jest duży ruch samochodów, ale i tak jest o wiele ładniej i ciszej niż przy autostradzie.
Po kilku kilometrach docieram do obranego miejsca. To tzw. "góry Chobockie", które obejmują szereg dość wysokich śródlądowych wydm, podobnych jakie są wzdłuż całej Wisły i dawnej granicy lądolodu z epoki lodowcowej, jak np. w Kampinoskim Parku Narodowym. Podchodzę na szczyt górki z której rozciąga się ciekawy widok, zupełnie nie przypominający mazowieckiej równiny.
Po krótkim odpoczynku wracam kawałek i skręcam na wschód, w stronę Cyganki. Krajobraz jest sielski, jedzie się przyjemnie, mijając pola i lasy. Słońce na szczęście na moment chowa się za chmurami. Przecinam linię kolejową, jeszcze kawałek na wschód i w końcu skręt na południe. Jestem na wysokości Mińska Mazowieckiego, teraz trzeba w spokojnym miejscu przedostać się na drugą stronę autostrady. Jest to miejscowość Królewiec, gdzie są pozostałości dawnego cmentarza.
Kieruję się na wschód i południe i wjeżdżam do miasta. Na szczęście przecinam je w poprzek głównej drogi nr 2, która jest jak zwykle zupełnie zakorkowana, jak 15 lat temu, gdy nie było alternatywy w postaci autostrady. Bocznymi uliczkami kieruję się na zachód, ale w końcu i tak muszę jechać wzdłuż ruchliwej ul. Warszawskiej.
Na wyjeździe z Mińska zatrzymuję się na stacji benzynowej, gdzie kupuję dwie butelki coli. Coś słodkiego i orzeźwiającego, nieco pomaga, bo sama woda przestała mi wystarczać. Nie jadę jakoś szybko, sił mam dużo, ale upał robi swoje. Ruszam na zachód wzdłuż drogi nr 2, ale po chwili skręcam na północ, bo przy autostradzie A2 są lepiej nadające się do jazdy drogi techniczne. Jakiś czas podążam taką drogą, w końcu docierając do miejsca, gdzie skręcałem w stronę wydm. Teraz jednak dalej w stronę Warszawy.
Po pewnym czasie odbijam na Halinów, by nieco urozmaicić nudną już wycieczkę. W miejscowości są malownicze stawy, ale niestety wstęp jest płatny i tylko dla wędkarzy. Trudno, jadę dalej w kierunku Sulejówka.
W Sulejówku muszę przedostać się na drugą stronę torów kolejowych, a jedynym sensownym miejscem gdzie to można zrobić jest stacja PKP. Potem lokalnymi drogami na Zakręt, znów przecinam drogę nr 2. Dalej całkiem ładnie, są tu wygodne ścieżki rowerowe. Dojeżdżam w końcu do miejscowości Majdan, gdzie kieruję się na kładkę ponad drogą S17. Teraz ostatni odcinek na Ursynów, jakieś 20 km. Tutaj niestety spory kawałek to ubity, ale mocno dziurawy szuter.
Znów jestem w Falenicy, bez większych przygód jadę Mostem Południowym, przez Wilanów i Ursynów docieram do siebie. Oczywiście, teraz słońce zachodzi za chmury. Wycieczkę kończę dystansem 110 km. Była całkiem fajna, gdyby nie słońce to w ogóle byłoby super. Nie czuję większego zmęczenia, trasę pokonałem dość rekreacyjnie, a wiatru dziś nie było.
Załączam mapkę trasy.