czwartek, 5 lipca 2018

Rowerowa wycieczka przez Puszczę Kampinoską

Dziś znów trafia się względnie wolny dzień. Do tego pogoda dopisuje, choć zapowiadane są upały. Postanawiam trochę rozruszać się na rowerze. Gdy wyruszam po 10 rano jest już wyraźnie ciepło, a ja po pewnym czasie orientuję się, że zabrałem tylko plecak gdzie mam 2 l camelbaga, nie wziąłem natomiast ze sobą dwóch bidonów. Może ta ilość wody mi starczy, najwyżej coś dokupię.

Dziś kieruję się na północ, mam zamiar dojechać do Nowego Dworu Mazowieckiego i do Twierdzy Modlin. Zobaczymy jak będzie, bo jadę pod wiatr, ale wiatr ten nie chłodzi. Jest... gorący. Mijam Stegny, Sielce, wzdłuż wiślanych brzegów przecinam centrum Warszawy i w końcu dojeżdżam na Młociny. O rany, ale pogoda. Nie dość że upał, to jeszcze męczące słońce. Na dodatek kończy się tu wygodna ścieżka rowerowa. Aby uniknąć jazdy poboczem ruchliwej drogi wylotowej, skręcam w bok, do Lasu Młocińskiego.



W ciszy i spokoju dojeżdżam do Łomianek. Tu znów pojawia się fajna i wygodna ścieżka rowerowa. Tu również jest wspaniałe usprawnienie na taką pogodę - brama, pod którą rozpylana jest wodna mgła. Bardzo przyjemnie jest przejść pod nią i ochłodzić się.



W pobliskim sklepie dokupuje butelkę wody. Dalej na północny zachód przez Łomianki, Dziekanów Leśny, Dziekanów Nowy, Dziekanów Polski... sporo tych Dziekanowów :) Upał niemiłosierny, a ja jadę na zupełnie odkrytej przestrzeni, zaczyna to już powoli męczyć. Do mostu nad Wisłą jeszcze kilka kilometrów, ale postanawiam zmienić plany. Skręcam na południe i przecinam ruchliwą "siódemkę". To Palmiry, miejscowość na skraju Puszczy Kampinoskiej, znana głównie z czasów wojennych. W pobliskich lasach Niemcy dokonywali masowych egzekucji i wąska asfaltowa droga którą podążam prowadzi właśnie na miejsce straceń, gdzie jest cmentarz i mauzoleum. Wjeżdżam w końcu w las, robi się zdecydowanie przyjemniej. Wita mnie tablica KPN. Dalsza droga jest zupełnie pusta.





Po kilku kilometrach docieram wreszcie do cmentarza. Kilka zdjęć, chwilka odpoczynku. Zerkam na zegarek - trzeba powoli przyjmować kierunek powrotny. Idę jeszcze nad brzeg pobliskiego bagna, gdzie stercza kikuty uschniętych brzóz.




Dalszy odcinek zupełnie nie nadaje się na rower szosowy czy miejski. Potrzeba roweru terenowego, ale na szczęście na takim jadę.

 
Asfalt się skończył, droga to kocie łby, a jej pobocza to kopny piach. W dodatku pod górę. Na szczęście ten najgorszy odcinek to góra 3 kilometry, ale nie jedzie się tędy przyjemnie. Dalej droga mimo że szutrowa i dziurawa - nadaje się już do szybszej jazdy. W końcu dojeżdżam do Truskawia.

O rany, jak lekko jedzie się po asfalcie! Pedałuję żwawo, na szczęście wiatr jest lekko w plecy. W Laskach jest remont drogi, ale na rowerze da się przejechać bez trudu. Docieram wreszcie do Mościsk, do granic Warszawy. Skręcam w lewo, drogą która doprowadzi mnie na Bemowo. Ruch samochodów jest duży, jedzie się niezbyt przyjemnie. Błogosławię lusterko rowerowe.

Wreszcie Bemowo - teraz już przez osiedla docieram do ulicy Powązkowskiej i wzdłuż niej do Ronda Radosława. Dalej kolejne kilometry do Wisły i powrót na Ursynów tak jak przyjechałem. Ufff!!! 90 km w takim upale dało mi się we znaki. To nic przyjemnego, dla mnie stanowczo za gorąco. Z pewnością jednak się rozruszałem :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz