czwartek, 12 lipca 2018

Rowerowa wycieczka do zamku Książąt Mazowieckich w Czersku i podsumowanie ostatniego miesiąca

Dziś pogoda nie rozpieszcza. W nocy padało, rano też, a około 11 robi się słonecznie, ale wszędzie są widoczne chmury, co zwiastuje ewentualne pogorszenie pogody w godzinach popołudniowych. Postanawiam jednak wykorzystać wolny dzień i gdzieś pojechać na rowerze.

Ruszam z Ursynowa w kierunku południowym, przecinam Las Kabacki. Drogi są tu mokre, sporo błota, nie mogę więc jechać ani lekko ani szybko. W końcu jednak wyjeżdżam na asfalt po drugiej stronie lasu i kieruję się w stronę Konstancina. Przecinam malownicze leśne uliczki tego uroczego miasteczka i w końcu wyjeżdżam już poza nim na drogę prowadzącą do Góry Kalwarii. Jedzie się nią nieprzyjemnie - brak pobocza, a co i rusz wyprzedza jakiś samochód lub ciężarówka, czasem dosłownie na centymetry. W Słomczynie z ulgą skręcam w lewo. Zjeżdżam w dół z wiślanej skarpy, osiągam ponad 40 km/h nie dotykając pedałów :) Dalej jakąś szutrówką i kolejną drogą asfaltową na południe. Mijam miejscowość Cieciszew, potem Dębówkę. Drogi są tu cudownie puste, nie ma żadnych samochodów.


Jadę coraz dalej na południe, mijam wiadukt z torami kolejowymi tuż przed Górą Kalwarią. Teraz kilkaset metrów naprawdę stromego podjazdu pod górę. Uff! Wreszcie docieram na uliczki miasta. Na szczęście mijam niejako bokiem zakorkowane centrum. Kościół, ryneczek, dalej byłe osiedle wojskowe. W Górze Kalwarii stacjonowała kiedyś spora ilość wojska, jeszcze od czasów przedwojennych. Były tu głównie jednostki kawalerii i artylerii, do dziś przed bramą byłych koszar stoją dwie haubice. Same koszary niedawno przebudowano na hotel.





Przecinam bardzo ruchliwą drogę łączącą Grójec z Mińskiem Mazowieckim i jadę kawałek dalej na południe. Okazuje się, że teraz jest tu wielki plac budowy - powstaje obwodnica miasta, która z pewnością rozwiąże problem wiecznych korków. Starą drogę zlikwidowano na pewnym odcinku i jest tu tymczasowy objazd. Gdy go mijam postanawiam odbić w lewo, gdzie na wysokim brzegu wiślanej skarpy stoi widoczny już stąd zamek w Czersku. To pamiętająca czasy Książąt Mazowieckich budowla. Docieram wreszcie na mały parking i przez teren kościoła pod sam zamek. Okazuje się że by wejść na jego teren trzeba uiścić opłatę w kasie. Bez sensu, zwiedzać go nie zamierzam, robię tylko kilka zdjęć.


Wracam na parking i próbuję objechać zamek od południa. Tu jest tylko wąska ścieżka, która ostro sprowadza w dół. Prowadzi gdzieś donikąd, więc zjechawszy spory już kawałek zawracam. Teraz ostro w górę po kamieniach, prawdziwe MTB ;) Wracam co Czerska i ruszam jeszcze dalej na południe, a końcu znów docierając do ruchliwej drogi prowadzącej w stronę Kozienic. Czasu mam dużo, kusi mnie by pojechać przynajmniej do Pilicy, a najlepiej aż do Kozienic. To jednak kolejne 45 km w jedną stronę, razem cała wycieczka miałaby ponad 150 km. Zaczynam rozważania. Musiałbym jechać poboczem ruchliwej drogi, uważając na samochody. W hałasie i stresie. Do tego od strony południowej chmury wypiętrzają się coraz mocniej a niebo zaczyna ciemnieć. Zanosi się na burzę, może więc lepiej nie odjeżdżać jeszcze dalej od domu? Wyciągam telefon i szacuję. Do Pilicy stąd mam dobre 20 km, tam i z powrotem to 2 godziny jazdy. Postanawiam jechać gdzieś na zachód, byle uciec od głównej drogi.

Miejscowość w której odbijam nosi ciekawą nazwę Karolina. Nie ma tu już asfaltu, jedzie się żwirową drogą. Spada moja prędkość, a rośnie wydatek energetyczny. Potem droga staje się typową leśną szutrówką. Skręcam w stronę Góry Kalwarii. Droga i lasy są niewątpliwie bardzo urocze.



Po kilku kilometrach docieram do budowanej obwodnicy. Musze przeciąć plac budowy, na szczęście udaje mi się bez problemów. Potem jeszcze kawałek i wyjeżdżam gdzieś po zachodniej stronie Góry Kalwarii. Przecinam miasto z boku, jakimiś lokalnymi osiedlowymi drogami, docieram wreszcie do bardzo ruchliwej drogi łączącej Górę Kalwarię z Piasecznem. Z początku ma szerokie pobocza i nawet jakiś chodnik, ale potem pozostaje tylko żwirowe pobocze. Mogę jechać dalej aż do Piaseczna, ale nie widzę w tym nic przyjemnego. Hałas, pył, samochody. Odbijam w jakąż żwirową drogę i po jakiś 2 kilometrach docieram do drogi łączącej Górę Kalwarię z Konstancinem. Nią też jadę tylko kawałeczek i skręcam w prawo. Ostro zjeżdżam ze skarpy i docieram wreszcie do drogi w pobliży Wisły, którą już dziś jechałem.


Jadę na północ, w stronę Warszawy. Niebo chmurzy się i ciemnieje coraz mocniej i ze wszystkich stron. Nie ma co kombinować i wydłużać wycieczkę. Postanawiam ją tylko nieco urozmaicić i jadę nieco polnymi drogami, równoległymi do głównej asfaltówki. Spotykam tu sad, w którym drzewa aż uginają się od wiśni. Co ciekawe, żadne szpaki tego nie wydziobały. Zrywam kilka owoców - są bardzo słodkie jak na wiśnie.


Potem znów mijam Cieciszew i jadę na Gassy. To mekka kolarzy, mija mnie kilku ludzi na szosowych rowerach. Są tu lotnicze hangary i polowe lądowisko. Na nim właśnie kołuje na start... wirnikowiec. Hybryda śmigłowca i samolotu. Ma wirnik, ale do tego ma pchające śmigło z tyłu. Z zaciekawieniem obserwuję start tej maszyny, choć przez moment zastanawiam się co by było gdyby nie zdołała wznieść się w górę... a ja stoję dokładnie w osi pasa.



Potem ruszam w stronę Konstancina, znów podjeżdżam na wiślaną skarpę. Mijam centrum miasteczka, przecinam malowniczy Park Zdrojowy. Konstancin to w końcu uzdrowisko. Są tu tężnie, ale jak się okazuje wstęp do nich jest płatny. Trudno, ale w sumie i tam bym tam nie wchodził.


Mijam park, przejeżdżam mostem nad Jeziorką. To już droga którą jechałem dziś na początku wycieczki. Przecinam znów Las Kabacki i wreszcie docieram do domu. Dosłownie 10 minut później zaczyna się ulewa. Tym razem mi się udało :)


Przejechałem 70 km w zróżnicowanym terenie. Zarówno po asfaltach, jaki i piaszczystych drogach leśnych. Wycieczka malownicza, ale mam pewien niedosyt. Gdyby nie pogoda, to pewnie pojechałbym aż do Pilicy lub nawet dalej, a sama wycieczka byłaby jeszcze ciekawsza :)

Podsumowując rowerowo ostatni miesiąc po powrocie ze Svalbardu - nie ma szału mówiąc krótko. Miałem bardzo dużo pracy, więc wycieczek powyżej 25 km było tylko kilka. Najdłuższe miały po 90 km. Ale zawsze to coś ciekawego.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz