czwartek, 8 czerwca 2023

Rowerowe Tour de Mazury II

Kilka lat temu przejechałem jednodniową rowerową trasę wokoło całej krainy Wielkich Jezior Mazurskich (czytaj tu). Była bardzo ładna i ciekawa, choć z racji długości rzędu 230 km, biegła w dużej mierze głównymi drogami rejonu, co dość mocno ograniczało widoki na jeziora i możliwość odwiedzenia ciekawych miejsc. W tym roku chcę zrobić wariant krótszy, obejmujący południową i środkową część krainy, ale uwzględniający drogi boczne i lokalne, a nawet odcinki szutrowe, tak by jednak trasa była bardziej widokowa. Wolne w pracy biorę na dzień, kiedy i tak większość ludzi ma wolne, czyli w Boże Ciało. Ma to zaletę taką, że jadąc rano samochodem raczej nie natknę się na większy ruch, bo wszyscy co jadą na długi weekend albo zrobili to w środę wieczorem, albo pojadą w czwartek, ale w późniejszych godzinach. To ponadto święto, więc ruch ciężarówek będzie znikomy. Wada oczywista - na Mazurach będzie pełno ludzi i o samotności mogę zapomnieć. 

Ruszam kilka minut po godzinie 5, przez ulice Warszawy udaje się przejechać ekspresowo. Trasa S8 jest niemal pusta, jedzie się szybko i przyjemnie. Mijam Wyszków, skręcam na Długosiodło i niezłymi drogami dojeżdżam do Ostrołęki. Potem Kadzidło, Myszyniec, Rozogi i skręcam w stronę jeziora Nidzkiego. Docieram na leśny parking przy leśniczówce Pranie. Pora złożyć rower, przegryźć coś i ubrać się na wycieczkę. Trzeba niestety uganiać się od komarów, których jest tu pełno. Wyprowadzam rower na asfaltową drogę i ruszam na południe, w stronę Karwicy. Droga prowadzi przez wysokopienne lasy Puszczy Piskiej i jest wprost cudowna. Mijam dużą zorganizowaną wycieczkę rowerową, za którą jedzie samochód z przyczepką na rowery. Niemal jak spływ kajakowy. Jak widać taka turystyka wyraźnie się rozwija.



Mijam Karwicę i skręcam w lewo, w stronę Hejdyku. Asfalt ma tu gorszą jakość, jest nierówny i popękany. Na szczęście ten odcinek nie jest zbyt długi i wkrótce znów robi się gładko. Mimo że są to słabo zaludnione tereny, a wsie przypominają dawne podlaskie osady, to ruch samochodowy jest spory. Pewnie ludzie jadą na msze w związku z Bożym Ciałem. Ale może i na długi weekend, bo sporo rejestracji nie jest lokalnych. Za Turoślą droga znów zbliża się do rynny jeziora Nidzkiego, ale brzeg jest tu wysoki. W znanym mi miejscu zatrzymuję się i docieram do punktu widokowego na samo jezioro. Komary tną, więc nie mam jednak ciśnienia by zostawać tu dłużej.

Kilka kilometrów dalej mijam rondo koło Wiartla, a za nim zaczyna się porządna ścieżka rowerowa, będąca fragmentem projektu Mazurskiej Pętli Rowerowej. Zauważam na północnym niebie pierwszą piętrzącą się chmurę. Nie wygląda jakoś groźnie, ale często z takich nijakich chmurek budowały się burzowe cumulonimbusy. Po dłuższej chwili docieram na uliczki Pisza.


Miasto pokonuję nieco bokiem, omijając centrum. Teraz kieruję się już całkowicie na północ, podobnie jak w czasie zimowej wycieczki wokoło jeziora Śniardwy (czytaj tu). Nawet chcę część trasy pokonać tak samo, ze względu na jej urodę i oddalenie od głównych dróg. Kawałek jadę ruchliwą drogą nr 63, przecinam kanał Jegliński, ale już po kilku kilometrach w Szczechach Wielkich skręcam w lewo, ku jezioru Śniardwy. Znów robi się spokojnie, a wkrótce zaczyna się dobra ścieżka rowerowa należąca do projektu MPR. Co ciekawe nie ma tu asfaltu dla samochodów, a ścieżka rowerowa jest.



Ścieżka na chwilę zanika w miejscowości Kwik, ale po chwili znów się pojawia. Tu już zaczyna się morenowy teren, zamykający Śniardwy od wschodu i są całkiem spore podjazdy. Po chwili wyłania się ogromna tafla jeziora. Blisko wody pora na małą przerwę i zjedzenie czegoś. 


Dalszy odcinek jest dość uciążliwy, choć asfalt jest doskonały. Są za to roje muszek, które w czasie jazdy dostają się do ust, nosa, oczu... to męczy i rozprasza. No i przed samymi Nowymi Gutami brakuje może 100 m asfaltu i jest szuter. Dlaczego nie dokończono ścieżki? Pewnie to już teren wsi i finansowanie jest z innego budżetu. W Nowych Gutach krótka przerwa na podziwianie widoków w Marinie Śniardwy.


Dalsza trasa wiedzie dość krętą ale gładką i wygodną drogą do Okartowa. Tam zmiana kierunku na wschodni, w stronę Orzysza, drogą nr 16. Do miasta jest kilka kilometrów, a później mam zamiar jechać na północ w stronę miejscowości Cierzpięty. Teoretycznie już tu mógłbym ściąć kawałek lokalnymi drogami ale... no właśnie, boję się że piękna asfaltówka skończy się po kilkuset metrach i będzie trzeba jechać po górkach szutrem. Na szosowym rowerze to nic przyjemnego, choć da radę. A i tak wiem, że na północ za Cierzpiętami czeka mnie kilka kilometrów szutrami. Jadę więc do Orzysza, gdzie podobnie jak w Piszu - mijam miasto bokiem, niemal od razu z niego wyjeżdżając. Na lokalnej drodze ruch niemal ustaje, jest całkiem pusto. Pojawia się coraz więcej podjazdów i zjazdów. Najlepsze jednak przede mną. Za miejscowością Góra teren staje się iście górski. Są tu niemal serpentyny na odcinku kilku kilometrów i podjazdy naprawdę dają w kość. Zjazdy za to, choć bardzo szybkie, to są zbyt krótkie by odpocząć. Wreszcie jednak Cierzpięty. Jakieś bloki byłego PGR-u i piękny widok na początek położonego w głębokiej rynnie jeziora Buwełno - jednego z najgłębszych na Mazurach.


Ruszam drogą na Miłki, do których według znaków jest 11 km. Asfalt kończy się tuż za miejscowością i zaczyna szuter. Ale nie taki równy, bezproblemowy dla roweru szosowego. To taki najgorszy szuter, męczący nawet na MTB. Kamienista droga ubita specjalną maszyną, które robi gęstą "tarkę", na której co kilka centymetrów jest nierówność. W dodatku żwir jest gruby i trzeba uważać na opony. W dodatku po bokach jest piach, gdzie koła roweru grzęzną. Prędkość spada do kilku km/h. A w dodatku jest gorąco, gryzą komary, jestem odwodniony i głodny. Wreszcie przerwa. Pora też znów użyć kremu z filtrem.


Dalej szuter jest jeszcze gorszy, jest lekko pod górę i nie widząc sensu w jeździe postanawiam kawałek pchać rower. Znów z górki i da radę jechać, ale potem znów pod górkę i znów pchanie. Rowerzyści jadący z przeciwka, obładowani sakwami, mówią że do asfaltu zostało 500 m. Super! Ja za to przekazuje im informację, że dla nich jakieś 6 km tej dziadowskiej drogi. Rzeczywiście, w Marcinowej Woli pojawia się nowy i gładki asfalt. Uff!!! Od razu jedzie się lekko i przyjemnie. Teren jest mocno pofalowany i wyniesiony. Na wzgórzu jest nawet coś w rodzaju wieży widokowej, choć jak się wydaje - nieukończonej jeszcze. Miejsce na nią jest nieco dziwne, bo otaczają ją drzewa, a ona nie jest od nich wyższa. Ale i samej drogi widok na okolice i jezioro Buwełno jest doskonały.



Docieram w końcu do drogi między Miłkami i Rydzewem i skręcam w lewo. Tabliczka ostrzega o znacznych ubytkach w nawierzchni. Co to znaczy "znaczne"? Że są półmetrowe dziury? No cóż, nie będzie znów komfortowo, ale jest asfalt i to jest pozytywne. Robię jeszcze zdjęcie masztu RTCN w Miłkach. Ma 327 m wysokości i robi spore wrażenie.

Mimo kolejnych dziur w drodze, kolejnych dołków i górek jadę względnie szybko, licząc, że w Rydzewie będzie jakiś sklep, gdzie zaopatrzę się w izotonik. Woda przestała mi wystarczać w tym upale. Po kilku kilometrach docieram do miejscowości, która jest pełna barów, restauracji, przystani... a nie mijam żadnego sklepu! Owszem, Rydzewo ciągnie się jeszcze w drugą stronę, ale nie sądziłem, że jak skręcę na południe i minę sporą jego część, to niczego nie znajdę. Nieco zły jadę już dalej, do kanału Kula. To chyba najkrótszy z mazurskich kanałów, ale jest tu mostek drogowy i jachty żaglowe muszą składać maszty. Ruch między jeziorami Niegocin, Bocznym i Jagodnym jest duży, płynie pełno różnej wielkości jednostek.


Dalsza trasa będzie wiodła na południe, zachodnim brzegiem jeziora Jagodnego. To zawsze było jedno z moich ulubionych jezior głównego szlaku, choć jest dość zatłoczone. Ma jednak kilka wysp i klimatycznych miejsc, a większość żeglarzy traktuje je raczej tranzytowo na trasie północ-południe. W pierwszej napotkanej miejscowości - Kozinie - jest mały sklepik, gdzie co prawda nie ma izotonika, ale za to jest zimna cola. Uff! Cola mi zawsze pomaga na takich trasach, bo orzeźwia i daje energetycznego kopa. 


Nieco pokrzepiony jadę dalej na południe. W kolejnych miejscowościach też nie ma sklepów. Aż dziwne. Jezioro Jagodne prezentuje się pięknie, momentami łany zbóż zasłaniają samą taflę wody i wydaje się, jakby maszty i żagle jachtów wystawały wprost z pola. Docieram do drogi między Rynem i Mikołajkami i zatrzymuję się na mostku nad kanałem Szymońskim, który z kolei jest jednym z najdłuższych mazurskich kanałów. Łączy jezioro Jagodne z jeziorem Szymon, a dalej na południe są jeszcze kanały Mioduński, Lelecki i Tałcki, pozwalające na dopłynięcie z północy Mazur na jeziora południowej części, od Tałt, przez Mikołajskie, Bełdany, Śniardwy, aż po Nidzkie. Ruch w kanale jest potężny. Zauważam też, że betonowe brzegi są wyremontowane. Nie wiem kiedy to wykonano, bo ostatnio pływałem tym kanałem kilkanaście lat temu, ale teraz wygląda to dużo lepiej.



Droga na południe nie jest ruchliwa, ale dość dziurawa i choć momentami ma odcinki idealne, to momentami wołające o pomstę do nieba. Tak jakby zabrakło pieniędzy na remont całej drogi i wystarczyło na 10%. Na szczęście wkrótce docieram do drogi nr 16 pomiędzy Mikołajkami i Orzyszem. Dziś już tą drogą jechałem, ale w okolicy Orzysza, a teraz jestem blisko Mikołajek i jadę na w ich stronę. Cola kończy się, ale daje energię i mimo sporego ruchu samochodów do Mikołajek jedzie się szybko. Nie mija pół godziny i jestem na uliczkach najpopularniejszej mazurskiej dziury. Nie wiem co jest fenomenem tego miejsca, ale są tu straszne tłumy, choć w zasadzie niczego nie ma, trzy uliczki na krzyż i ładne jezioro. Oczywiście główny szlak żeglugowy, ale większość turystów to nie są żeglarze czy inni wodniacy. Na szczęście tu jest trochę sklepów, a w takim z płazem w logo udaje się kupić zimny izotonik. Uff! Nawodnienie! Od razu lepiej. Na ulicach ruch jest tak duży, tylu ludzi i tyle samochodów, że kawałek muszę wręcz prowadzić rower. Jak na Krupówkach... Wchodzę na kładkę pieszą, skąd robię kilka zdjęć jeziora Mikołajskiego. Pora znów nasmarować się kremem z filtrem.



Podejmuję też istotną dla wycieczki decyzję. Miałem jechać do promu do Wierzby i do Rucianego jechać przez Popielno i rezerwat koników polskich, ale to oznacza kilka kilometrów leśnymi piachami. Na miejscu byłbym o godzinie gdy są już ostatnie kursy. Mogłoby się okazać, że już bym nie zdążył, co by oznaczało powrót szosowym rowerem po piachu do Mikołajek. Jestem zmęczony upałem i kilometrami, odpuszczam prom, po prostu pojadę do Rucianego-Nidy zachodnią stroną jeziora Bełdany, drogą nr 609. Jest ruchliwa i mocno pofalowana, ale co robić?

Droga na szczęście wiedzie lasami, więc słońce tak mocno nie pali. Wzniesień jest jednak dużo i podjazdy bywają strome. Zjazdy zresztą też, bez dotykania pedałów udaje się osiągać prędkości około 50 km/h. Ruch samochodów i brak poboczy jest jednak uciążliwy, trzeba bardzo uważać. To już ostatnie kilometry wycieczki. Bliżej Ukty asfalt jest nowiuteńki, jakby położono go wczoraj. W samej Ukcie jeszcze zdjęcie kajakowego raju, czyli rzeki Krutyni, którą wielokrotnie spływałem. 



Za Uktą wzniesienia robią się coraz mniejsze. Docieram do Rucianego, gdzie od razu skręcam w prawo, w stronę Szczytna. Kilka kilometrów drogą nr 58 i skręcam w lewo, w stronę Nidy i jeziora Nidzkiego. To już końcówka. Licznik przekracza 150 km. To już ta gładka, leśna droga wiodąca do leśniczówki Pranie. Wreszcie koniec. Na parkingu na liczniku jest 155 km. Spory kawałek, choć znacznie mniej niż w poprzedniej wycieczce wokoło jezior mazurskich. Za to tym razem uroda trasy była znacznie lepsza, jechałem znacznie bliżej wody, miejscami w terenie, przez rejony, gdzie turyści rzadziej się zapuszczają, ale też przez rejony skrajnie popularne. 

Przebieram się, pakuję rower. Przed trasą coś jeszcze popijam i zjadam. Myślałem, że skończę wcześniej, no ale widoki, zatrzymywanie się, zdjęcia, walka z szutrem za Cierzpiętami - bardzo wydłużyły trasę czasowo. Wsiadam w samochód i ruszam z powrotem do Warszawy. Na drodze ruch jest dość spory i jedzie się niezbyt szybko. Dopiero na ekspresówce S8 można przyspieszyć. W domu jestem około 22. Cały dzień w trasie i na rowerze, ale było warto! Pogoda dopisała.


Załączam mapkę trasy. Z pewnością była to inna wycieczka niż poprzednia pętla mazurska. Objęła sporo terenów mniej mi znanych, między jeziorami Niegocin i Śniardwy. To są piękne, ale ogólnie bardziej dzikie i mniej zagospodarowane turystycznie miejsca. Trasa była mocno zróżnicowana. Zarówno płaska jak i niemal górska. Drogami totalnie pustymi jak i mocno ruchliwymi. W wysokopiennych lasach sosnowych, w lasach mieszanych, jak i wśród łąk i bagien. Nad jeziorami zatłoczonymi żaglówkami i motorówkami, ale i nad takimi, gdzie nie było nikogo. Jeziorem Buwełno ma prowadzić planowana przeze mnie kajakowa trasa w pętli : jezioro Mikołajskie - Śniardwy - Tyrkło, Buwełno - Niegocin - Boczne - Jagodne - Szymon - Tałtowisko - Tałty - Mikołajskie. Miałem okazję nieco przyjrzeć się tym rejonom i stwierdzam, że z poziomu wody też będzie to wspaniała przygoda.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz