Mam dziś cały dzień wolny. Planowałem wycieczkę rowerową liczącą nieco ponad 200 km na trasie Warszawa - Wołomin - Wyszków - Pułtusk - Nasielsk - Warszawa, czyli duża pętla wokoło zalewu Zegrzyńskiego. Jakoś jednak potrzebowałem odespać poprzednie dni, nie mogę się rano podnieść. No trudno, na taki dystans wybiorę się innego dnia. Jednak postanawiam wreszcie wczesnym popołudniem ruszyć się i objechać wschodnie okolice Warszawy, za maksimum stawiając sobie trasę około 100 km.
Jadę z Natolina wzdłuż Południowej Obwodnicy Warszawy, szybko docieram na most Południowy. Widok na Wisłę jak zawsze jest bardzo ładny. Dalej jadę aż do ulicy Patriotów i dość skomplikowanym zawijasem pokonuję go, kierując się na uliczki Falenicy. Mijam starą, opuszczoną i znajdującą się w opłakanym stanie willę.Kieruję się na wschód, mijam pętlę autobusową w Aleksandrowie i docieram do leśnej szutrowej drogi. Do trasy ekspresowej S17 pozostało kilka kilometrów, a ta droga wydaje się najlepsza do pokonania problematycznych lasów rowerem szosowym. Rzeczywiście jedzie się nieźle, choć oczywiście zwalniam dość mocno i jadę ostrożnie. Co najważniejsze nie ma tu zbyt dużo dziur ani piachu. Tuż przed wyjazdem na asfalt przy ekspresówce jest tablica informacyjna o obecnych w okolicy bunkrach. Ja nie widzę tu żadnego, szukać nie zamierzam, więc ruszam dalej, przejeżdżając tunelem pod ekpresówką.
Gmina Wiązowna wyraźnie kładzie nacisk na budowę porządnych dróg i ścieżek rowerowych. Jestem mile zaskoczony. Jest tu fragment trasy Velo Mazovia, wszędzie jest porządny asfalt i jedzie się bardzo dobrze. Kieruję się na wschód, zbliżając się powoli do autostrady A2. Mijam drogę nr 92 i skręcam na północ, wkrótce wjeżdżając na wiadukt ponad A2.
Dalej jadę na wschód techniczną drogą wzdłuż autostrady. Jest to średnio przyjemne, hałas jest spory. Na wysokości miejscowości Dębe Wielkie skręcam na północ. Od razu robi się spokojniej. Wjeżdżam w piękne lasy, jest tu nowy asfalt - jazda jest bardzo przyjemna.
Po kilku kilometrach teren robi się wyraźnie wydmowy, jak w Puszczy Kampinoskiej. Co więcej, po lewej stronie jest taka wysoka wydma tuż obok drogi i łatwo można wejść na jej szczyt. Oczywiście mowy nie ma bym tam wjechał na szosowym rowerze, ale po prostu go wprowadzam. Jestem zaskoczony tym miejscem, bo i wysokość względna jest duża i widok bardzo ciekawy. Robię tu całą sesję zdjęciową.
Pora ruszać dalej. Mijam miejscowość Pustelnik, przecinam drogę nr 637 i kieruję się dalej na północ, jednak już powoli skręcając w kierunku Wołomina. Tereny są bardzo ładne, ale wkrótce znika asfalt i zaczyna się szuter - niezły, ale muszę wyraźnie zwolnić.
Po kilku kilometrach trzęsienia znów wyjeżdżam na całkiem porządny, nowy asfalt. Nadal sielskie widoki wokoło - szybujące bociany, pasące się krowy, kot polujący w trawie na jakąś zdobycz. Zauważam, że od kilku kilometrów jadę niemal cały czas wzdłuż słupów lini energetycznej 400 kV, która z tego co pamiętam prowadzi do okolic Legionowa. Dobrze, taki kierunek mi pasuje jak najbardziej. Mijam jakiś park, gdzie w głębi widać dawny pałac, obecnie przerobiony na luksusowy hotel - Alexandrinum. Nie chce tam wchodzić, więc fotografię sobie odpuszczam
We wsi Ręczaje Polskie dojeżdżam do znacznie bardziej ruchliwej drogi prowadzącej w stronę Wołomina. Po kilku kilometrach odbijam z niej w kierunku północnym, by ominąć miasto i nie wjeżdżać w jego centrum. Jadę teraz w stronę Radzymina. Znów kończy się asfalt i mam kilka kilometrów dość dziurawego szutru. Potem asfalt powraca, a ja przecinam linię kolejową Warszawa - Białystok w miejscowości Zagościniec. Kieruję się na zachód, ale wkrótce okazuje się, że mój plan dotarcia do ekspresówki S8 nie wypali, bo końcowy odcinek drogi nadal jest w budowie. Nie chcąc kierować się już dalej na Radzymin nie mam wyjścia - muszę jechać w stronę centrum Wołomina. Stwierdzam, że bardzo tu poprawiła się infrastruktura rowerowa, bo jest bardzo porządna ścieżka. Niestety, szczęście nie trwa długo. Bliżej centrum miasta dobry asfalt kończy się i zaczyna kostka pamiętająca lata 90-te.
Znając ruch w Wołominie, Kobyłce i Zielonce, decyduję się jechać bocznymi uliczkami i ścieżkami aż do Zielonki, gdzie już skręcę na południe. Jazda jest katorgą - ścieżka rowerowa co i rusz przekracza jakiś wyjazd czy boczną uliczkę, wszędzie są wysokie krawężniki - to się kompletnie nie nadaje na rower szosowy. A jechać jezdnią nie chcę, skoro obok jest coś dla rowerów i jest obowiązek jazdy tym czymś. W Kobyłce skręcam na południe, mijając skwer w centrum.
Tu znów zaczyna się nowa ścieżka rowerowa, bardzo porządna. Widać że coś tu się dzieje i w sumie pewnie te stare też kiedyś zostaną wymienione i odnowione. Jednak po kilku kilometrach pojawia się istne kuriozum. Moja ścieżka prowadzi lewą stroną drogi, a gdy docieram to torów kolejowych, ścieżka się nagle kończy, ale za torami już jej nie ma i okazuje się, że jadę pod prąd. W ogóle nie ma tu nawet fragmentu chodnika, po żadnej stornie. Ale już kawałek dalej, kilkanaście metrów zaledwie - znów pojawiają się elementy rowerowej infrastruktury, ale tym razem w formie poboczy. Czyli też pod prąd... po prostu idealny pomysł. Żeby było choć jakiekolwiek oznakowanie, ale nic. Tak jakby tory kolejowe oddzielały dwa różne światy, a same miały jeszcze inne zasady. Za to jest bardzo porządne ostrzeżenie, że trakcja kolejowa jest pod wysokim napięciem i by jej nie dotykać. Tak jakby to nie było oczywiste i jakby ludzie ustawiali kilkumetrowe drabiny by to robić...
Docieram w końcu do Zielonki i tu już bezproblemowo kieruję się na południe w stronę Rembertowa. Mijam wojskowe osiedla, później stację kolejową Mokry Ług. Jeszcze kilkanaście minut, mijam Akademię Sztuki Wojennej i linie kolejową w Rembertowie. Tu już jest dobra ścieżka rowerowa, jedzie się szybko. Na moście Siekierkowskim krótki postój i sesja zdjęciowa wspaniałego zachodu Słońca.
Dalej już bez większego spinania się wzdłuż Stegien i Ursynowa. Pod domem na liczniku jest prawie 106 km. Czyli plan B, bardzo spontaniczny, zrealizowałem tak jak planowałem. Jestem zaskoczony urodą trasy i naprawdę bardzo ciekawymi miejscami jakie zobaczyłem. Choć przyjemność zepsuło nieco przebijanie się przez Wołomin i Kobyłkę, to i nawet tamten rejon pozwala pozytywnie patrzeć w przyszłość, bo zmienia się tam naprawdę dużo. Ogólnie z wycieczki jestem bardzo zadowolony.
Załączam mapkę mojej trasy. Okazuje się, że śródlądowe wydmy mają nawet swoją nazwę, choć zapewne wymyśloną przez lokalnych mieszkańców - Góry Chobockie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz