Tegoroczne lato upływa dla mnie pod znakiem dwóch wielkich imprez sportowych - Euro 2020 i Igrzysk Olimpijskich 2020. Obie imprezy odbywają się z rocznym opóźnieniem,, ale jest między nimi tylko kilka dni przerwy. Przez półtora miesiąca mam ogromny natłok pracy związany z transmisjami z tych zawodów. Pracy często połączonej z zarywaniem całych nocy. Nie mam ani czasu ani energii na długie rowerowe trasy. W dodatku nie sprzyja im wielka fala upałów i niemal codziennych silnych burz.
Udało mi się tylko raz pokonać dystans większy niż 50 km. Tylko raz! Zresztą nie w Warszawie, a na Mazurach. A w zeszłym roku robiłem takie dystanse niemal co drugi dzień. Owszem, staram się jakoś ruszać, jakoś korzystać z roweru np. dojeżdżając nim do pracy. Jednak całkowity dystans pokonany w czasie czerwca i lipca to raptem 600 km. Jak na dwa miesiące to bardzo mało. Z utęsknieniem wypatruję końca igrzysk w Tokio, by wreszcie móc zrealizować coś ciekawszego niż dojazdy do pracy czy jazda po najbliższej okolicy.
Mapki tras powyżej 30 km są bardzo wymowne i pokazują, że wszystkie
warszawskie wycieczki to niemalże jazda "dookoła komina" i raczej nigdy nie
przekroczyłem dwóch godzin. Jedynie mazurska wycieczka wokół jeziora Nidzkiego
i Bełdany była dłuższą przygodą. No cóż, idzie końcówka lata i jesień, wtedy z
pewnością zarówno pogoda jak i czas pozwolą na rowerowe rozwinięcie
skrzydeł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz