piątek, 1 marca 2024

Garść atrakcji z Górnego Śląska, Zagłębia i Moraw

Od początków lata zeszłego roku moje życie całkowicie się przekierowało. Właściwie co chwila jestem na pograniczu Śląska i Małopolski, u mojej Ewuni. Siłą rzeczy poznałem te tereny znacznie lepiej niż w czasie całego życia. A jest co poznawać, bo są to tereny bardzo atrakcyjne. Ciężko by mi było pisać o każdym małym wyjeździe, więc wrzucę w jeden wpis garść ciekawych miejsc i rzeczy.

Latem wybraliśmy się do dawnej kopalni węgla kamiennego "Guido" w Zabrzu. Wycieczka była niesamowitym przeżyciem. Już w najprostszym pakiecie spędza się kilka godzin na głębokości 360 m pod ziemią. Grupy wjeżdżają pod ziemię co pół godziny. Naszą prowadził doświadczony górnik, bodaj emerytowany sztygar. Opowiadał barwnie i niezwykle ciekawie. Sam zjazd górniczą windą w szybie jest ciekawy, bo jest to wąska klatka, gdzie ludzi ładuje się na 3 poziomy i tam samo na dole się ich wyładowuje. A spacer chodnikami... coś wspaniałego. Dawne ostemplowania, dawne kolejki do transportu urobku, wreszcie nadal działające i uruchamiane przez naszego przewodnika kombajny węglowe. Jedną z bardziej nowoczesnych kolejek udało się pojechać! W dodatku spędziliśmy dobrą godzinę w niezwykle klimatycznym pubie, również ulokowanym 360 m pod ziemią. Jest tam nawet mały, lokalny browar. A jeśli dla kogoś takie atrakcje to zbyt mało, to jest możliwość zjechania głębiej, gdzie dostaje się pełen górniczy strój i odbębnia całą, wielogodzinną szychtę, poznając na własnej skórze jak ciężka i mało komfortowa jest praca górnika w takiej kopalni. 













Tego samego dnia odwiedziliśmy jeszcze palmiarnię w Gliwicach. Jest duża i ma naprawdę niezwykłe okazy roślinności. Szczerze polecam każdemu, kto trafi w ten rejon górnośląskiej aglomeracji.  



Dzień później ruszyliśmy w drugą stronę, do Bielska-Białej. Jakoś od dzieciństwa mam sentyment do tego miasta, położonego u stóp Beskidów. Choć dzień był mocno deszczowy, to i tak gdy trafiliśmy na rynek, to na moment wyszło słońce. Obok rynku jest genialna węgierska knajpka "Budafest Langosz", gdzie zjedliśmy obłędnie dobre węgierskie placki z serem i mięsem. Poza samymi Węgrami, to nigdzie nie jadłem tak dobrych. A potem, na moją prośbę, pojechaliśmy na przedmieścia miasta, aby zobaczyć opuszczony szpital dla gruźlików "Stalownik". Niegdyś zapewne duma, dziś totalna ruina i urbex.  




Udało nam się też w ramach jakiejś objazdowej wycieczki zaczepić nawet o terytorium Czech. Namówiłem Ewę na wizytę w Ostrawie, w której co prawda byłem, ale tylko przejazdem, na pokazy lotnicze NATO, odbywające się pod miastem. Sama Ostrawa to czechosłowackie blokowisko, dużo dawnych kopalń i fabryk. Centrum miasta jest zupełnie nieciekawe i mocno nas oboje rozczarowało. Rynek nie ma w zasadzie nic do zaoferowania. Nawet langosze na które się wybraliśmy były i droższe i znacznie gorsze niż te w Bielsku-Białej. Tego samego dnia byliśmy też w Cieszynie, który jest akurat w trakcie przebudowy w samym centrum, gdzie mosty łączą polską i czeską część miasta. To chyba też spowodowało, że i Cieszyn był mało atrakcyjnym miejscem. 


Dzień później wybraliśmy się do przyjaciółki Ewy, do Łazisk Górnych. Razem wybraliśmy się na pobliską hałdę "Skalny" skąd roztacza się piękny widok nie tylko na okolicę - a szczególnie elektrownię i kopalnię, ale właściwie na cały Górny Śląsk. Mimo, że dzień był dość pochmurny, to i tak bezproblemowo było widać całe Tychy, centrum Katowic, a także kominy elektrowni "Rybnik" i "Jaworzno". Przy dobrej pogodzie... hałda jest znakomitym punktem widokowym i muszę na nią wrócić.  








W czasie innego z wyjazdów, gdzie byłem służbowo w Sosnowcu, ale też miałem możliwość podjechania do Ewy, udało mi się z górki Środula w Zagłębiowskim Parku Sportowym zobaczyć bezproblemowo szczyty Tatr Wysokich. A to 143 km odległości, jedna z moich najdalszych obserwacji tatrzańskich szczytów. 


Pod koniec lutego 2024 pojechaliśmy w ramach ciekawostki do Jastrzębia-Zdroju. Jest tu przedziwny budynek, gdzie zostało w jedno połączone kilka samowolek budowlanych. Jest tu wielka płyta, ceglane podmurówki, goły beton, jakieś dobudówki, a nad tym wszystkim, na górze... ktoś budował jakieś centrum konferencyjne i willę. Teraz temu wszystkiemu grozi rozbiórka. Pojechaliśmy zobaczyć to, jeszcze póki stoi. Nie mam pojęcia co zrobią z mieszkającymi tam ludźmi, ale muszę przyznać - jest to architektoniczny potworek jakich mało. Następnego dnia, szukając wiosny byliśmy w lasach murckowskich, gdzie kwitły już pierwsze kwiaty, a później dotarliśmy do Chełma Śląskiego, skąd ze zboczy Smutnej Góry dało się dostrzec odległe o 125 km szczyty Tatr i pięknie prezentującą się Babią Górę czy miasta śląskiej aglomeracji.  







Tereny są również znakomite na rower. Pewnego razu, robiąc wycieczkę na południe, pojechałem przez Kęty do Zapory w Porąbce. Na rzece Sole jest tu kilka sztucznych zbiorników, a na pobliskiej górze Żar - elektrownia szczytowo-pompowa. 




Cały obszar Podbeskidzia wydaje się bardzo ciekawym miejscem na rowerowe eskapady i muszę go silniej eksplorować - a będę teraz miał ku temu mnóstwo okazji. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz