niedziela, 23 kwietnia 2023

Rowerowa wycieczka do Warki i Grójca

Wiosna już całkowicie wyparła zimę. Weekend jest ciepły i piękny, wszystko wokoło zieleni się i kwitnie. W niedzielę nie pracuję, mogę więc wybrać się na kilkugodzinną rowerową wycieczkę. Domyślam się, co dzieje się w centrum Warszawy czy nad Wisłą. Są tam pewnie tysiące spacerowiczów i rowerzystów. To zdecydowanie nie na moje nerwy, więc kierunek północny odpuszczam całkowicie. Jednak wybierając trasę na południe też muszę rozważyć wariant, który ominie rejon Konstancin - Gassy - Góra Kalwaria. Też będą tam setki rowerzystów. Myślę nad wycieczką do Mszczonowa lub Skierniewic. Decyduję się jednak na Warkę, a co będzie dalej, to zobaczę. Tam raczej nie będzie większego ruchu.

Ruszam około południa, szybko mijając Powsin. Tu ludzi jest sporo, ale już w Konstancinie nie ma żadnego problemu. Jadę przez miasto i skręcam w stronę Baniochy. Jest tu szerokie pobocze, którym poprowadzona jest ścieżka rowerowa. Wiatr wieje w twarz, więc łapię kierownicę dolnym chwytem i tak pokonuję kolejne kilometry, docierając do drogi nr 79 wiodącej z Piaseczna do Góry Kalwarii. Jadę na południe i skręcam na Dobiesz. Jest tu ładny i malowniczy leśny odcinek, a dookoła rozciągają się mokradła. 



Skręcam w lewo, mimo że są tu znaki mówiące, że droga jest ślepa, bo wiadukt nad torami kolejowymi jest w przebudowie. Jest jakiś objazd, którym najwyżej pojadę. Jednak gdy docieram do wiaduktu, okazuje się, że rowerem bez problemu można go pokonać, co czynią zresztą nieliczni rowerzyści, których tu spotykam.


Za wiaduktem, w miejscowości Sobików skręcam w prawo i po kilku kilometrach w lewo, kierując się na Chynów. Dwa lata temu te drogi były w budowie, kładziono tu asfalt. Obecnie wszystko jest idealnie gładkie.


 

Jadę wzdłuż torów kolejowych i wiaduktem nad drogą nr 50 docieram do Chynowa. Miejscowość jest dość spora, ale szybko ją przecinam i skręcam w stronę Warki. Remontowana niegdyś droga obecnie jest w doskonałym stanie, zniknęły kocie łby. Ale zaczynają się pierwsze wzgórza i ciągłe podjazdy i zjazdy. Okoliczne krajobrazy są typowe dla południowych okolic Warszawy - owocowe sady po horyzont.


Przecinam tory kolejowe i po jeszcze kilku kilometrach mijam tabliczkę z napisem "Warka". Do miasta jest jednak spory kawałek. Po prawej stronie jest znany w całym kraju browar, a po lewej szare bloki z wielkiej płyty, gdzie mieszkają jego pracownicy.


Docieram wreszcie do zwartej zabudowy miasta. Na wjeździe jest pomnik poświęcony polskim lotnikom, poległym na wszystkich frontach II wojny światowej. A niedaleko myśliwiec LiM-2, też w formie pomnika.

 

Jadę na rynek miejski. Warka ma w sobie coś uroczego. Miasto jest niewielkie, ale ryneczek jest klimatyczny. Obecnie jest tu dużo ludzi, jakaś bawialnia dla dzieci, samochody z burgerami i lodami, a ponadto sporo rowerzystów. Chyba największe zagęszczenie ludzi z rowerami w dzisiejszym dniu.


Po krótkiej przerwie jadę na zachód i zjeżdżam nad Pilicę. Sezon kajakowy już się zaczął i choć kajakarzy nie widzę, to stoją już samochody z kajakowymi przyczepami. Robię kilka zdjęć i wracam do drogi w stronę Białobrzegów.



Zaczynam się zastanawiać nad dalszą trasą. Optymalnie byłoby dojechać do Białobrzegów i potem do Grójca. Trasa wtedy sięgnie 150 km, ale nie mam aż tyle czasu, bo mam zaplanowane coś na wieczór i dobrze bym około 18 był w domu. Postanawiam pojechać nieco drogą nr 731 na Białobrzegi, ale po kilku kilometrach odbić już prosto na Grójec. Skręcam w prawo w miejscowości Zastruże, w zupełnie lokalną, ale odnowioną drogę. Jedzie się przyjemnie, bo teraz wieje w plecy. Ciągłe słońce zaczyna mnie jednak męczyć. Nie ma strasznego upału, jest około 25 stopni, ale dla mnie to już na słońcu górna granica strefy komfortu i nie miałbym nic przeciwko chmurom lub niższej temperaturze.


Lokalne drogi są zupełnie puste, ruch jest zerowy - ani rowerzystów ani samochodów. Trafia się wreszcie nieco dłuższy leśny odcinek, co stanowi pewne urozmaicenie, ale słońca mam coraz bardziej dosyć. W końcu docieram do drogi nr 730, na której już jest pewien ruch. Mijam jakiś pałac w Boglewicach i kolejny, tym razem opuszczony i zaniedbany w Woli Boglewskiej.


 

Jadę do Grójca, ale nie na wprost, bo jest tu odcinek szutrowej drogi. Jego objechanie to dodatkowe kilometry, ale nie chcę się męczyć w tym słońcu po piachu. W dodatku czuję, że dawno nic nie jadłem i jak to mawia zielony F16, zaczyna się "przedbombie", po którym będzie "bomba". Zatrzymuję się na jakimś przystanku, chwilę odpoczywam, zjadam banana i kawałek czekolady. Robi się lepiej, więc ruszam dalej. Docieram w końcu do miasta i kieruję się na rynek. Oczywiście musi tu być pomnik... jabłka. W końcu cała okolica słynie z owocowych sadów.



Teraz została mi prosta nawigacyjnie trasa na Piaseczno. Są odcinki leśne, są tereny zabudowane. Trasa jest zróżnicowana, ale doskonale mi znana. To jednak dobre 30 km, a powoli mam dość tej wycieczki. Wiatr jakoś nie przeszkadza, czego nie mogę powiedzieć o słońcu. Poza tym trzymam raczej wysokie tempo i nie jadę turystycznie, tylko tłukę kilometry. Mijam Prażmów, Łoś, na chwilę zatrzymuję się na cmentarzu żołnierzy z czasów I wojny światowej.


W Jazgarzewie skręcam w lewo. Nie mam zamiaru ładować się do centrum Piaseczna, wolę całe miasto objechać od zachodu. Gdy docieram do Lesznowoli, nieco dziwi mnie wielki korek. No tak, nie otwarto jeszcze odcinka trasy S7 Lesznowola - Tarczyn i ludzie wjeżdżający na ekspersówkę mają tu ekspresowo krótkie światła. 


Za Lesznowolą ruch zanika - istniejący już odcinek S7 przejął rolę drogi do Zgorzały. Docieram do granic Warszawy, przejeżdżam nad torami kolejowymi. Jeszcze Puławska, jeszcze północny fragment Lasu Kabackiego i równo o 18 jestem pod domem. Cała trasa to 128 km, załączam mapkę.


Czy wycieczka była przyjemna? I tak i nie. Było pusto, nie zderzyłem się z tłumami, nie spotkałem nawet wielu rowerzystów. Słońce zrobiło swoje i wyssało mi sporo sił. Trasa była ciekawa krajobrazowo, ale jednak dość nudna, bo wszystkie drogi w tym rejonie wyglądają podobnie - wiodąc przez rozległe owocowe sady. Dlatego była bardziej tłuczeniem kilometrów niż czymś ciekawym. Mimo wszystko nieco się rozruszałem i uważam dzień za udany.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz