wtorek, 5 stycznia 2021

Wycieczka do Włocławka i Brudzeńskiego Parku Krajobrazowego

Sam początek roku 2021 jest mglisty i ponury. Jednak z racji, że pracowałem zarówno w Sylwestra jak i Nowy Rok, postanawiam wziąć wolny weekend i gdziekolwiek wyrwać się z Warszawy. Wszystko jest w zasadzie pozamykane, nic nie można oficjalnie i bez kombinowania wynająć. Wieczorem 1 stycznia wraz z Madzią ruszam na działkę moich Rodziców położoną ok. 20 km za Płockiem, na granicy województwa mazowieckiego i kujawsko-pomorskiego, na terenie Brudzeńskiego Parku Krajobrazowego. Z Rodzicami jest już Flo, więc będzie to rodzinne spotkanie, ale nie zamierzamy siedzieć w domu przez dwa dni. Docieramy wieczorem. Pandemia ograniczyła kontakty, więc miło się zobaczyć po sporej przerwie. Nasz plan na jutro to wycieczka do Włocławka, w którym jakoś nigdy nie byliśmy.

 

Ruszamy w trójkę około 9 rano. Jest mokro, mgliście i bardzo zimno. Jedziemy z początku lokalnymi szutrowymi drogami, ale wkrótce docieramy do asfaltu. Po kilkunastu kilometrach dojeżdżamy do Dobrzynia nad Wisłą. Miasto niegdyś mające lokalne znaczenie, dziś po prostu zapadła dziura. Położone jest jednak bardzo malowniczo, na wysokiej skarpie. Zjeżdżamy nad samą Wisłę, a właściwie na jej rozlewisko pomiędzy Płockiem i Włocławkiem, czyli Zalew Włocławski. Jest to sztuczne jezioro, zresztą największe w Polsce pod względem powierzchni. A i wśród wszystkich polskich jezior zajmuje czwarte miejsce, większe są jedynie Śniardwy, Mamry i Łebsko. Nie jest jakieś oszałamiająco szerokie, ale długość wynosząca ponad 50 km robi swoje. Na jego północnym brzegu skarpa ma dobre 40-50 m wysokości i jest wprost imponująca. 

Ruszamy na niezbyt odległe Wzgórze Zamkowe. Czyżby tu stał w dawnych czasach zamek? Możliwe, choć nie mógł być duży, bo wzgórze jest wysokie, ale mało rozległe. Widok z niego jest zapewne ładny... teraz ciężko to stwierdzić z powodu mgły. Ku Wiśle obrywają się niemal pionowe klify, miejsce jest niewątpliwie malownicze. Robimy kilka zdjęć i pora wracać do samochodu. Jest zimno i nieprzyjemnie. 


 

Po kolejnych kilkunastu kilometrach jazdy docieramy do miejsca, gdzie zaczyna się Zalew Włocławski, czyli do zapory we Włocławku. W tym miejscu Zalew jest najszerszy, w tym miejscu też woda jest najwyżej spiętrzona. Elektrownia wodna ma 200 MW mocy. Są tu również dwa krzyże upamiętniające śmierć ks. Jerzego Popiełuszki - bo tu został zamordowany przez oprawców z SB. Znów robimy kilka zdjęć i krótki spacer. Pora jechać do samego miasta.


Przejeżdżamy przez zaporę i kierujemy się na obwodnicę, a potem do samego centrum. Docieramy do Placu Wolności, gdzie zostawiamy samochód. Ruszamy szerokim deptakiem w stronę Starego Rynku. Włocławska starówka robi jednak przygnębiające wrażenie. To właściwie nie jest żadna starówka, tylko po prostu stare centrum miasta. Są tu same zapuszczone i zdezelowane kamienice, jakieś rudery, rozpadające się ceglane ściany, ponure bramy i równie ponure ludzkie twarze, na których widać lata picia dużych ilości alkoholu. Przyznam że jestem niemile zaskoczony, bo jest tu aż nieprzyjemnie. Docieramy do Starego Rynku. Ten jest nieco ładniejszy, przynajmniej kamienice nie są aż tak zapuszczone. Robimy kilka zdjęć kościoła i docieramy nad samą Wisłę. Znów jest brzydko i odstraszająco. Znów jakieś rudery.


 

Idziemy w kierunku widocznej stąd katedry. Mijamy most nad Wisłą. Po chwili docieramy do katedry, a właściwie Bazyliki Katedralnej. To z pewnością jasny punkt wycieczki, bo kościół jest ładny, zadbany i wybijający się w panoramie miasta. Robimy kilka zdjęć, wchodzimy do środka, które też robi wrażenie.  

 

Mijamy park i idziemy jeszcze kawałek na zachód. To dawna dzielnica przemysłowa, są tu zarówno zdezelowane fabryki jak i całkiem nowe, prężnie działające. Kawałek dalej jest ulica która mnie szczególnie interesowała. Toruński zespół rockowy "Kobranocka" śpiewał o niej w jednym ze swoich największych i najbardziej rozpoznawalnych przebojów. To być może ten dom nad Wisłą, w którym znikała czarnooka dziewczyna. Pozwolę sobie zacytować tekst w całości.

"Znikałaś gdzieś w domu nad Wisłą
Pamiętam to tak dokładnie
Twoich czarnych oczu bliskość
Wciąż kocham Cię jak Irlandię

A Ty się temu nie dziwisz
Wiesz dobrze co byłoby dalej
Jakbyśmy byli szczęśliwi
Gdybym nie kochał Cię wcale

I przed szczęściem żywisz obawę
Z nadzieją, że mi ją skradniesz
Wlokę ten ból przez Włocławek
Kochając Cię jak Irlandię

A Ty się temu nie dziwisz
Wiesz dobrze co byłoby dalej
Jakbyśmy byli szczęśliwi
Gdybym nie kochał Cię wcale

Gdzieś na ulicy Fabrycznej
Spotkać nam się wypadnie
Lecz takie są widać wytyczne
By kochać Cię jak Irlandię

A Ty się temu nie dziwisz
Wiesz dobrze co byłoby dalej
Jakbyśmy byli szczęśliwi
Gdybym nie kochał Cię wcale

Czy mi to kiedyś wybaczysz
Działałem tak nieporadnie
Czy to dla Ciebie coś znaczy
Że kocham Cię jak Irlandię

A Ty się temu nie dziwisz
Wiesz dobrze co byłoby dalej
Jakbyśmy byli szczęśliwi
Gdybym nie kochał Cię wcale"

Ulica Fabryczna istnieje, choć nie ma na niej żadnej tabliczki. No cóż, robię zdjęcie dokumentacyjne. Wracamy przez pobliski park i znów przez centrum pełne ruder i odstraszających bram. Wreszcie docieramy do Placu Wolności. Jest tu coś co mi się podoba - pomnik żołnierzy polskich walczących na wszystkich frontach. Po prostu - apolityczny pomnik, który upamiętnia tych co ginęli za Polskę, niezależnie w której części świata ani w jakiej armii. 


Wsiadamy w samochód i ruszamy w drogę powrotną. Tym razem postanawiamy jechać południową stroną zalewu i w Płocku przejechać na druga stronę Wisły. Droga jest ładna i malownicza, prowadząca przez duże kompleksy leśne Włocławsko-Gostynińskiego Parku Krajobrazowego. Po tej stronie brzeg Wisły jest niski, a droga momentami wiedzie niemal nad wodą. Zatrzymujemy się wreszcie w Nowym Duninowie. Jest tu port jachtowy, w którym teraz nie ma łódek, ale jest sporo wędkarzy. Jest tu również dawny i dość ciekawy neogotycki pałacyk. Robimy kilka zdjęć. 

 

Dalsza trasa to już przejechanie przez Płock i powrót na działkę rodziców. Brr... zmarzliśmy dość solidnie. Wycieczka wywołała u nas mieszane uczucia. Była ciekawa, ale sam Włocławek okazał się wyjątkowo mało atrakcyjny. A przecież to duże, ponad 100-tysięczne miasto, z dużymi i ważnymi zakładami przemysłowymi. Teoretycznie nie ma tu wielkiego bezrobocia ani biedy, gospodarczo rejon nie może narzekać. A jednak... miasto jest strasznie chaotyczne, a jego centrum potwornie zaniedbane. Szkoda, bo nie wykorzystuje swojego potencjału.


W niedzielę wycieczkę robię już tylko z Madzią. Chcemy zrobić dość intensywny spacer w północnej części Brudzeńskiego Parku Krajobrazowego, w okolicy działki Rodziców. Park obejmuje dolny odcinek rzeki Skrwy Prawobrzeżnej, aż do jej ujścia do Wisły. Rzeka meandruje w niezwykłym terenie - w wysoczyźnie Płockiej jest tu wyraźny "kanion" który wypełnia. Dość nietypowy widok jak na Mazowsze. W dodatku dopływy Skrwy też płyną w dość głębokich jarach i parowach, przypominających Wyżynę Lubelską i jej lessowe wąwozy.

Nasza wycieczka rozpoczyna się około 9 rano szybkim marszem na zachód, ale szybko skręcamy w las, kierując się na południe. Po około dwóch kilometrach docieramy do jaru rynny Karwosiecko-Cholewickiej. Teren wyraźnie się obniża, a my błotnistą miedzą schodzimy na samo jej dno. Tu płynie mała rzeczka, dopływ Skrwy. Musimy ją przekroczyć po kamieniach, bo brak tu mostka. Potem znów kierujemy się ku górze i po drugiej stronie jaru wychodzimy na wiejską szutrową drogę. Na polach kilkukrotnie widzimy sarny.



Kierujemy się na wschód, znów schodząc na dno rynny. Jest tu kilka gospodarstw agroturystycznych, aktualnie jednak pustych z powodu obostrzeń. Kawałek dalej zagłębiamy się w las idąc na azymut, aby cały czas nie trzymać się drogi. Chcemy dojść do jeziora Józefowo, lokalnego zbiornika wodnego. Rzeczka nad którą idziemy meandruje w dość znacznym obniżeniu terenu. Wysokie wydmy dookoła i sama rzeczka wyglądają ładnie i ciekawie. Robimy kilka zdjęć. 




 

Przedzieramy się w końcu przez spore chaszcze i docieramy do Józefowa. Maleńka osada, właściwie kolonia domów letniskowych. Za nimi - jedyne jezioro w rynnie, które posiada nazwę, zresztą taką samą jak osada. Schodzimy nad jego brzeg i okrążamy je, docierając w końcu na małą plażę, na której nie raz bywaliśmy, ale zawsze dochodząc normalną drogą.





Idziemy jeszcze dalej na wschód. Mijamy ziemny polodowcowy wał, na którym biegnie lokalna droga i schodzimy nad kolejne jezioro. Jest niemal równie duże, ale nie ma już nazwy. Również kierujemy się wzdłuż jego brzegu. W okolicy widać energiczną działalność bobrów. Sporo drzew jest poogryzanych, a wiele zupełnie ściętych. Są też otwory w gruncie i wejścia do żeremii. 




 

Rynna Karwosiecko-Cholewicka ciągnie się dalej na wschód i są w niej kolejne jeziorka, ale coraz mniejsze. Robimy zdjęcia jeszcze jednego i w końcu przedzieramy się przez niedawno ścięty las, gdzie teraz są młode sadzonki drzew. Sprawy nie ułatwiają liczne krzewy jeżyn. Wreszcie wychodzimy na szutrową drogę. Kierujemy się już na zachód, w stronę domu Rodziców. Powrót jest dość długi, bo droga nie prowadzi w lini prostej. Po godzinie wreszcie kończymy wycieczkę. Cała trasa to 10,5 km, ale biorąc pod uwagę przedzieranie się lasami - to całkiem spory spacer. Mimo wilgoci i chłodu - okazała się tez bardzo fajna i ciekawa, pogłębiając naszą wiedzę o okolicy, w której byliśmy przecież wielokrotnie.

Niestety na 16:30 muszę być dziś w pracy. O 13 ruszamy więc w drogę powrotną. Niespełna dwa dni poza Warszawą pozwoliły jednak oderwać się i nieco zresetować głowę. Szkoda tylko, że pogoda tak słabo dopisała. Jednak pierwszy wypad w 2021 roku mogę uznać za udany.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz