czwartek, 6 sierpnia 2020

Rowerowa wycieczka przez Pojezierze Gostynińskie

Od pewnego czasu mam w głowie plan przejechania rowerem przez bardzo ciekawy rejon, który jest dość mało znany na turystycznej mapie Polski. Pojezierze Gostynińskie, bo o nim mowa, jest najbliższym tego typu obszarem dla Warszawy i Łodzi. Nie ma tu może tak wielkich jezior jak na Mazurach, ale jest ich całkiem sporo i są bardzo malownicze. Cały obszar porastają wielkie kompleksy leśne, a rzeźba terenu jest wyraźnie morenowa i silnie pofalowana. Pojezierze Gostynińskie zaczyna się w okolicach Gąbina i ciągnie na południe od Wisły aż do Włocławka. Jego obszar jest chroniony przez Gostynińsko-Włocławski Park Krajobrazowy. Z Warszawy to 100 km jazdy, o wiele bliżej niż na Mazury.

Aby móc zrobić sensowną wycieczkę w tym malowniczym rejonie postanawiam zabrać ze sobą rower górski. Oczywiście na rowerze szosowym mógłbym zrobić o wiele większy dystans, ale musiałbym się trzymać twardych nawierzchni, a do wielu jezior na tym obszarze wiodą tylko leśne, szutrowe drogi. Planuję zrobić sporą pętlę, przekraczającą 100 km. W terenie to zajmie około 6 godzin, więc ruszam kilka minut po 8 rano. Wyjeżdżam na krajową "siódemkę", ale w Kazuniu skręcam w drogę nr 575, która prowadzi wzdłuż lewego brzegu Wisły. Tędy prowadziła moja wiosenna rowerowa trasa do Płocka. Droga bardzo przypadła mi do gustu, bo jest malownicza, wręcz sielska, a ruchu na niej praktycznie nie ma. Jadę przez Kamion, Iłów, Gąbin i w końcu docieram do Zdworza.

Przy drodze jest parking, gdzie zostawiam samochód. Wyciągam rower z bagażnika, montuję mu przednie koło, przygotowuję się do jazdy. Zapowiada się bardzo słoneczny dzień, więc obficie smaruję się kremem z filtrem i biorę ze sobą spory zapas wody. W pierwszej kolejności chcę dotrzeć nad pobliskie jezioro Zdworskie. Zjeżdżam w jego kierunku lokalną drogą, ale okazuje się, że prowadzi ona do jakiegoś kempingu, gdzie za samo wejście nad wodę życzą sobie 5 zł. Jako że nie zamierzam plażować a tylko zrobić zdjęcie, nie mam zamiaru płacić. Trudno, znajdę jakieś inne miejsce w czasie powrotu, bo planuję objechać to jezioro dookoła.

Ruszam wzdłuż głównej drogi, która prowadzi do niezbyt odległego Łącka. Jest tu ścieżka rowerowa i w sumie dobrze, bo teren jest pagórkowaty, a ruch samochodów spory. Ścieżka nie jest szczególnie równa, no ale cóż robić. Po kilkunastu minutach docieram do centrum Łącka. Miejscowość jest znana ze stadniny koni i obok drogi widzę spory kompleks dawnych stajni. Dalej kieruję się lokalną drogą prowadząca na zachód. Wkrótce zaczyna się las. Droga ma odnowioną nawierzchnię, obok również wiedzie ścieżka rowerowa, ale nie jest jakaś komfortowa - nierówna, są na niej o wiele większe podjazdy i zjazdy niż na samej drodze, w dodatku co jakiś czas przecina jakiś wyjazd z lasu i w tych miejscach nie ma asfaltu. Docieram do lini kolejowej Kutno - Płock i tuż za nią skręcam w lewo, w leśną drogę. Mimo że jest tu nieco piasku, to jedzie się całkiem przyjemnie. Dalej zaczyna się odcinek żwirowy, który prowadzi przez wspaniałe sosnowe bory. Kilka razy zatrzymuję się by zrobić zdjęcie, bo jest tu naprawdę pięknie.
Docieram w końcu do miejscowości Drzesno, gdzie znów zaczyna się asfalt. Jadę cały czas na zachód, po lewej stronie widać wody jeziora Białego. Widać nawet pływające po nim żaglówki! Tego się nie spodziewałem, to w końcu mały zbiornik wodny i nie mający sensownych połączeń z innymi. Próbuję znaleźć jakąś drogę nad samo jezioro, ale wszystkie prowadzą do jakiś prywatnych ośrodków czy plaż. Docieram do centrum miejscowości Białe i tu już kieruję się w stronę plaży. Jest to teren prywatny i tak samo jak nad jeziorem Zdworskim wstęp jest płatny, ale pani zbierająca opłaty nie robi mi problemów, skoro tylko chcę wjechać na chwilę i zrobić kilka zdjęć.
Ruszam dalej wzdłuż jeziora, miejscowość wkrótce się kończy, a ja docieram do drogi nr 573, którą jadę kawałek na południe. Docieram do miejscowości Lucień i skręcam znów na zachód, w stronę Miałkówka, do którego docieram po kilku minutach jazdy. W tym miejscu byłem jako dziecko, był tu ośrodek wypoczynkowy Żyrardowskich Zakładów Przemysłu Lnianego. Ośrodek jak na czasy PRL był niemal futurystyczny i dość luksusowy. Składał się z kilku obłożonych szkłem rotund z wewnętrznymi dziedzińcami. Po roku 2000 podupadł, a w 2007 przestał funkcjonować.

Wejście do byłego ośrodka jest teoretycznie zabronione, są nawet stosowne tabliczki na zdewastowanej bramie. Obok jest dziura w płocie, więc nie ma problemów z dostaniem się. Objeżdżam budynki od zachodniej strony. Dziś ośrodek to obraz nędzy i rozpaczy, jest już totalnie zdewastowany i rozszabrowany. Przypominam sobie jakieś obrazy z dzieciństwa... były te okrąglaki, był tu jakiś parking i place zabaw i boiska. Teraz wszystko jest zarośnięte. Wchodzę do jednej z rotund i docieram na samą górę. No cóż... robię kilka zdjęć i wracam do roweru. Pora jechać dalej.
Kawałek dalej jest zejście nad wodę. To jezioro Lucieńskie, jak dla mnie znacznie ładniejsze niż Białe, przypomina mi mocno jeziora mazurskie. Chwila relaksu, kilka zdjęć. Teraz według mojego planu mam jechać już leśnymi szutrówkami w kierunku zachodnim, w stronę znacznie mniej turystycznych rejonów pojezierza. Jest tam kilka śródleśnych jezior, do których chciałbym dotrzeć.
Kawałek za Miałkówkiem asfalt się kończy i zaczynają mocno piaszczyste drogi. Jazda w takim terenie męczy i szybko staje się denerwująca. Rower raz po raz grzęźnie w piasku. Gdy na kolejnym skrzyżowaniu pojawia się jeszcze bardziej piaszczysty odcinek, podejmuję decyzję o pewnym przemodelowaniu mojej trasy. Zachodnią część pojezierza zostawię sobie na inną okazję. Teraz pojadę bardziej na północ, tam jest jakaś asfaltowa droga, którą skieruję się w stronę Wisły. Musze pokonać jeszcze tylko około kilometra po piasku. Wyjeżdżam wreszcie na asfalt w miejscowości Duninów Duży.
Asfaltową drogą kieruję się na północny wschód. Słońce dość silnie przypieka, w dodatku na tym odcinku jadę pod dość odczuwalny wiatr. Raptem 30 km za mną, ale już pojawia się pierwsze zmęczenie. To jednak inna jazda niż na rowerze szosowym. Przecinam ponownie drogę nr 573 i wjeżdżam na twardo ubitą szutrówkę. Krótka przerwa by coś przekąsić i ruszam dalej.

Droga jest twarda, co w porównaniu z poprzednimi piachami jest o wiele przyjemniejsze, ale za to jest mocno kamienista, przez co po kilku kilometrach zaczynają boleć nadgarstki od ciągłych wstrząsów. Obszar przez który prowadzi jest bardzo ładny, ale cały czas są tu mniejsze i większe wzgórza, więc mam sporo podjazdów. W końcu docieram do miejscowości Soczewka. To dość znana miejscowość wypoczynkowa nad Zalewem Włocławskim. Jechałem tędy na wiosnę, gdy objeżdżałem zalew dookoła.
W Soczewce do Wisły wpada jej dopływ - Skrwa Lewobrzeżna (Lewa). Z drugiej strony wpada inny dopływ, również nazwany Skrwą i dla odróżnienia zwany Prawobrzeżną (Prawą). Stworzono tu zaporę, która spiętrza wody Skrwy w malownicze jezioro Soczewka. Objeżdżam je i wzdłuż jego wschodniego brzegu kieruję się na południe.
Mijam jednostkę wojskową, kończy się krótki odcinek drogi asfaltowej. Znów jadę leśnymi szutrami. Po kilku kilometrach docieram do końca jeziora, do mostku na Skrwie. Robię kilka zdjęć zarośniętych trzcinami rozlewisk rzeki. Jej nurt jest niemal niezauważalny.
Muszę przyznać, że jazda po szutrach i piaskach dała mi się we znaki. Zerkam na mapę i kieruję się w stronę niezbyt odległej drogi asfaltowej, prowadzącej do Łącka. Uff... od razu lepiej. Jedzie się teraz zupełnie lekko i przyjemnie. Za miejscowością Sendeń Duży zaczyna się znów ścieżka rowerowa. Docieram wkrótce do lini kolejowej i do miejsca gdzie kilka godzin wcześniej odbiłem w stronę jeziora Białego. Ruch jest większy, więc z początku jadę ścieżką, ale jej braki w asfalcie zaczynają w końcu stawać się irytujące. Po co zostawiono coś takiego i to co chwila? Ostatni odcinek do Łącka pokonuję już szosą, bo mam dość tej niewydarzonej ścieżki.
Teraz kieruję się kilka kilometrów na północ wzdłuż ruchliwej drogi nr 60, prowadzącej do Płocka. Tu również jest ścieżka rowerowa, ale ta dla odmiany jest bardzo dobra, równa i nie ma denerwujących szutrowych przerywników. Mimo że jedzie się nią bardzo dobrze, to jednak z ulgą skręcam w stronę Nowych Rumunek. Hałas przejeżdżających TIR-ów był naprawdę uciążliwy. Po kilku minutach docieram nad jezioro Górskie. Niemal każde piaszczyste podejście do brzegu jest pełne ludzi, po drugiej stronie jest nawet jakiś spory ośrodek wypoczynkowy. Odpoczywam chwilę i ruszam dalej w stronę jeziora Zdworskiego.
To już ostatnie kilometry mojej wycieczki. Tu na szczęście jest nowa, bardzo równa i wygodna nawierzchnia. Za Nowymi Rumunkami ruch zmniejsza się i to bardzo - większość ludzi jechała na plażę albo z niej wracała. Mijam Matyldów i docieram do Koszelówki. To również typowa miejscowość turystyczna, jest tu kilka dużych ośrodków wypoczynkowych i plaż. Bez przeszkód wjeżdżam na teren jednego z ośrodków i robię kilka zdjęć samego jeziora. Nie udało mi się na początku wycieczki, ale udało się pod koniec. Jezioro jest duże i ładne, to w ogóle największe jezioro na Mazowszu. Nic dziwnego, że jest tu dużo ośrodków wypoczynkowych, szczególnie że to kilkanaście kilometrów od Płocka.
Objeżdżam wschodni kraniec jeziora i docieram do drogi nr 577 prowadzącej do Łącka. Tu już jest ścieżka rowerowa, która nie jest szczególnie równa, ale nie mogę specjalnie narzekać. No może na kilka naprawdę bardzo stromych podjazdów, ale to w ogóle cecha całego okolicznego terenu, który jest silnie pofalowany. Po kilkunastu minutach docieram na parking w Zdworzu, gdzie zostawiłem samochód.

Pora przebrać się i zapakować rower do bagażnika. To chwila ekwilibrystyki, szczególnie z rowerem górskim, który jest większy i cięższy od szosowego. Ruszam w drogę powrotną, jadąc tak samo jak przyjechałem, czyli wzdłuż Wisły i po północnej stronie Kampinoskiego Parku Narodowego. Powrót do domu zajmuje mi ponad półtorej godziny.

Wycieczka okazała się dość męcząca, choć pokonany dystans to zaledwie 72 km. Jednak kombinacja falistego terenu i piaszczystych dróg, a także dość gorącego dnia, dała o sobie znać. Nie uważam jednak, że zmiana planów w trakcie i skrócenie trasy były złe. Może nie dotarłem do wszystkich jezior które chciałem zobaczyć, ale zobaczyłem inne miejsca, których pierwotny plan nie zawierał. Chętnie tu jeszcze wrócę z rowerem, może jakoś jesienią, gdy będzie chłodniej, a lasy będą w złotych barwach?
Mapka przedstawia moją trasę. Dla dociekliwych można ją pobrać tu i tu. Ogólnie Pojezierze Gostynińskie okazało się przepięknym rejonem, który zdecydowanie warto zwiedzić. Jedynie dojścia do jezior były utrudnione, bo niemal wszędzie były to tereny prywatne, lub plaże pełne turystów. Zapewne są tu dzikie miejsca nad wodą, ale dziś na takie nie trafiłem. Na Mazurach dzikich dojść do wody jest o wiele więcej, ale też samych jezior jest o wiele więcej.

2 komentarze: