piątek, 31 maja 2019

Rowerowa wycieczka do Warki i rowerowe podsumowanie maja


Dziś piękny dzień. Słonecznie, ciepło, wiatr dość niewielki. Idealna pogoda na rower. Muszę jednak być na 16 w domu, więc nie mam zbyt wiele czasu na dłuższą wycieczkę, tym niemniej postanawiam się przejechać poza miasto.

Wybieram kierunek południowy. Moim celem jest Warka i okolice, gdyby starczyło mi czasu to chce jeszcze dojechać do Studzianek Pancernych, aby zobaczyć pomnik upamiętniający walki z 1944 roku. Ale czy zdążę, to zobaczę, nie mam jakiegoś ciśnienia by koniecznie tam dotrzeć.

Ruszam dopiero o godzinie 11. To daje niezbyt wiele czasu. Drogi na szczęście są w miarę puste, ruch niewielki. Przejeżdżam przez Powsin, przecinam uliczki Konstancina. Jadę w kierunku Baniochy i Łubnej. Droga ma tutaj na długim odcinku wygodne i szerokie pobocze przystosowane dla rowerów. Przecinam ruchliwą trasę nr 79 łączącą Piaseczno i Górę Kalwarię. W moich wycieczkach zawsze staram się unikać ruchliwych dróg, szczególnie jeśli są pozbawione poboczy.

Jadę pustymi lokalnymi drogami na południe, mijam Dobiesz, Sobików i przecinam kolejną bardzo ruchliwą trasę - drogę nr 50, łącząca Grójec z Górą Kalwarią. Znów lokalne i puste drogi, znów szybka, ale spokojna jazda. Już kiedyś tędy jechałem, gdy moim celem była elektrownia "Kozienice", więc pamiętam całą trasę, nie muszę specjalnie nawigować. W Wincentowie skręcam na wschód, potem kawałek kieruję się na południe i znów na wschód. Tym sposobem ominąłem Górę Kalwarię i docieram do drogi nr 731, która prowadzi do Warki. Teraz jeszcze kilkanaście kilometrów na południe. Tu ruch jest już nieco większy, ale nadal nie mogę narzekać.

Wkrótce dojeżdżam do pierwszych zabudowań Warki. Przy rondzie w miasteczku jest pomnik związany z lotnictwem - samolot Lim-2 na cokole. To MiG-15bis wytwarzany niegdyś licencyjnie w Polsce.



Kawałek na południe i docieram do starszej części Warki. Urocze uliczki, ryneczek, deptak. Jakieś kawiarenki. Całkiem miło. Miasto niewielkie, ale bardzo zadbane.



Zjeżdżam w dół z wysokiej skarpy i docieram do mostu nad Pilicą. Robię kilka zdjęć rzeki i schodzę na dół po schodkach. Jest tu plenerowa siłownia, jakaś ścieżka przyrodnicza poświęcona ptakom i miejska plaża. Ścieżka jednak kończy się po kilkuset metrach, muszę więc zawrócić. Docieram z powrotem do miasta i kieruję się na wschód.



Mijam miejscowość Stara Warka i docieram do wsi o takiej samej nazwie jak rzeka - Pilica. Droga prowadzi po wysoczyźnie i stąd widać dobrze odległą o kilkanaście kilometrów elektrownię "Kozienice". Aż żałuję, że mam tylko telefon i nie mam teleobiektywu. Może z samego skraju skarpy będzie ją widać jeszcze lepiej?
 

Dotarcie na jej skraj wymaga przejechania kilkuset metrów piaszczystą drogą. Męczę się na moich szosowych oponach, grzęznę w piachu. Okazuje się na koniec, że to droga do jakiejś posesji.

 
Skarpa jest rzeczywiście wysoka, ale rosnące na niej drzewa i krzaki wszystko zasłaniają, rzekę w dole ledwie widać, a samej elektrowni w ogóle. W ogóle to okolicę znam w pewnym stopniu, byłem tu kiedyś z kolegą, który jest zapalonym poszukiwaczem wojennych pamiątek. Wyposażeni w wykrywacz metali, doszliśmy na sam brzeg skarpy. W 1944 roku były tu gniazda niemieckich karabinów maszynowych. Ciągną się tu do dziś linie okopów, a łuski leżą nawet na wierzchu, nie trzeba kopać w ziemi. Wszędzie leży też pełno drobnych odłamków po pociskach artyleryjskich i zapewne - sporo niewybuchów. Okopy w końcu zdobyto, o czym świadczą też duże ilości łusek z radzieckich pistoletów maszynowych. Z samej Pilicy do dziś są wyciągane nie tylko miny, ale też całe zachowane pojazdy z tamtych lat!



Wracam do asfaltowej drogi i ruszam dalej na wschód. Droga wkrótce skręca i prowadzi w dół, zjeżdżając z wysoczyzny. Ruch jest tu niemal zerowy i jedzie się świetnie.

 
Docieram do miejscowości o nazwie... Ostrołęka. Mimo takiej samej nazwy w niczym nie przypomina tej znad Narwi ;) To mała wioska, ale i tu stoi pomnik upamiętniający żołnierzy poległych w 1944 roku.



Dalej droga robi się straszliwie dziurawa, momentami brakuje asfaltu. Męczę się na tych wybojach strasznie, ale po kilku kilometrach docieram do znacznie lepszej nawierzchni.


Skręcam w prawo i po chwili dojeżdżam do drogi nr 79. Ruch jest tu duży, pełno ciężarówek, a na dokładkę pobocza właściwie nie ma. Czas jednak nagli i jest to najkrótsza trasa do Warszawy, więc trudno, przeboleję te niedogodności.

Jadę jednak jeszcze jakiś kilometr na południe, na most nad Pilicą. Liczyłem, że zobaczę jej ujście do Wisły, ale nie widać go jednak. Robię kilka zdjęć szeroko rozlanej rzeki i zawracam w stronę Warszawy.




Dalsza droga nie jest zbyt miła. Co i rusz mija mnie jakiś samochód, a duża część z nich to TIR-y. Pobocze istnieje, ale żwirowe, wiec nie mogę nim jechać na szosowych oponach. Do Góry Kalwarii jest stąd kilkanaście kilometrów, ale nie ma za bardzo jak uciec z tej ruchliwej szosy. Droga jest też dość mocno falista, co chwilę jest jakiś zjazd a potem podjazd. W pewnym momencie odbijam nawet w stronę Wisły, ale gdy okazuje się, że trzeba zjechać w dół skarpy, nadłożyć kilka kilometrów, potem podjeżdżać... to rezygnuję z pomysłu i wracam na drogę nr 79.

Zastanawiam się przez moment czy nie podjechać do zamku w Czersku, to raptem kilometr w bok. Ale w sumie - po co? Zwiedzać go nie będę, czasu coraz mniej. Rezygnuję z pomysłu. Docieram do miejsca, gdzie trwa budowa obwodnicy Góry Kalwarii. Tu jedzie się o dziwo bezpieczniej, bo kręta droga wymusza na kierowcach mijanie mnie z mniejszymi prędkościami. Po chwili jestem już w miasteczku. Zatrzymuję się przy pomniku pomordowanych oficerów z jednostki artylerii, która tu kiedyś stacjonowała. Uff! Wysuszył mnie ten upał. Wyciągam z plecaka jabłko - od razu przyjemniej :)



Ruszam dalej, omijam bokiem centrum miasteczka i obok klasztornego muru zjeżdżam stromo w dół z wiślanej skarpy. Jest tu wiadukt, którym prowadzi linia kolejowa. Most jest bardzo fotogeniczny, ale nie mam czasu podjeżdżać piaszczystą drogą w jego pobliże. Wspinam się na nasyp i robię mu jedynie zdjęcie z większej odległości.


Dalej trasę znam bardzo dobrze, pokonywałem ją dziesiątki razy. To mało ruchliwe drogi, które doprowadzają do Gassów i Konstancina. Tu już cisnę mocno, choć na liczniku pojawia się trzycyfrowa liczba przejechanych kilometrów. Upał dokucza - nie lubię takiego ostrego słońca, to wysysa z sił. Wreszcie docieram do Konstancina. Jeszcze kawałek - Bielawa, Powsin, Kabaty i jestem wreszcie w domu. Jest kilka minut po 16, tak jak planowałem. Cała wycieczka zajęła około 5 godzin, a przejechałem 119 km. Rzeczywiście dotarcie do Studzianek Pancernych wymagałoby dodatkowej godziny czasu, a nie miałem aż tyle. Pojadę innym razem :)


Wycieczka mimo upału okazała się ładna i przyjemna. To również ostatnia rowerowa wycieczka w maju. A jak przedstawiał się ten miesiąc? Wrzucam mapkę z trasami powyżej 30 km, jakie pokonałem w tym czasie. Było ich 8, a w ogóle przejechałem ponad 530 km. Dużo i niedużo. Z jednej strony to nie jest wielki dystans jak na cały miesiąc. Ale z drugiej - byłem tydzień na Islandii i miałem sporo pracy, a ponadto pogoda była mocno kapryśna, ograniczając rowerowe wojaże



Ogólnie jednak narzekać nie mogę, bo wszystkie wycieczki w czasie maja były bardzo ciekawe i pogoda w ich czasie raczej dopisywała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz