piątek, 30 listopada 2018

Rowerowe podsumowanie listopada i porównanie dwóch rowerowych lusterek

Listopad w tym roku jest wyjątkowo pogodny. Duża część miesiąca to były dni wręcz ciepłe, a po krótkim okresie mglisto-deszczowym przyszedł mroźny wyż i znów mamy piękną pogodę. Żal nie wykorzystywać takich warunków.

Po Maratonie Komandosa, który biegłem w zeszłą sobotę, mam zamiar nieco zmniejszyć ilość biegania. Właściwie to koniec sezonu, potrzeba małego odpoczynku, nazwijmy to roztrenowania. Nie oznacza to, że mam leżeć i nic nie robić, ale po prostu zmienić intensywność a przede wszystkim rodzaj ruchu. Jako że nadal delikatnie odczuwam trudy niedawnego biegu, to postanawiam ten czas wykorzystać na rower, szczególnie że w środku tygodnia wypadły mi aż dwa dni wolne z rzędu, co jest rzadkością.

Jest kilka stopni na minusie i wieje silny wiatr, ale co tam, kilka godzin da radę wytrzymać, trzeba się tylko ciepło ubrać. Widoczność jest za to wspaniała. Odpowiednio zabezpieczony od warunków zewnętrznych ruszam przez Wilanów i Siekierki, przecinając Wisłę mostem Siekierkowskim. Liczę że już względnie niedługo oddadzą do użytku most Południowy, co pozwoli na jeszcze ciekawsze warianty tras.



Na moście wieje bardzo mocno, nad Wisłą tworzy się coś w rodzaju korytarza powietrznego. Ruszam dalej, mijam osiedla Gocławia i docieram do Płowieckiej. Dalej lokalnymi uliczkami wjeżdżam do Marysina Wawerskiego. Dawno tu już nie byłem, sporo się zmieniło w tej kiedyś zupełnie peryferyjnej dzielnicy Warszawy. Powstało sporo nowych osiedli i sklepów. Chwilę się waham czy jechać do Starej Miłosnej, ale w końcu zniechęca mnie ruch samochodów. Odbijam na północ i przez uliczki Rembertowa dojeżdżam do lini kolejowej. Tu chwila przymusowego postoju - szlabany są zamknięte. Potem skręcam w ulicę Strażacką w stronę Targówka. Powstaje tu dwupoziomowe skrzyżowanie, ale na szczęście jest jakiś wariant pozwalający je pokonać rowerem. Jadę dalej na zachód, postanawiam podjechać jak najbliżej elektrociepłowni "Kawęczyn". Jej komin jest najwyższym obiektem w Warszawie, ma 300 m wysokości. Wyższy jest jedynie maszt radiowy RTCN "Raszyn" mający 335 m, ale on leży już poza granicami miasta. Pod sam komin oczywiście podjechać się nie da, bo jest na terenie zamkniętego zakładu.


Jadę dalej przez tereny Targówka Przemysłowego, docieram w końcu do ulicy Radzymińskiej. Teraz skręcam w stronę centrum miasta. Przecinam Targówek, potem uliczkami starej Pragi docieram do mostu Gdańskiego. I stąd Wisła prezentuje się pięknie.



Skręcam na południe, w stronę domu. Dopiero teraz odczuwam jak silny jest wiatr, bo wieje dokładnie w twarz. Cisnę, cisnę... a na liczniku w porywach prędkość 20 km/h. Wiatr nie dość, że silny, to jest jeszcze lodowato zimny. Mam go powoli dosyć, a do domu jeszcze kawałek.







Wreszcie docieram do domu. Przejechałem niemal 60 km, co może nie powala, ale biorąc pod uwagę niskie temperatury i siłę wiatru jest już odczuwalnym dystansem.

Kolejnego dnia nie mam już tyle czasu. Postanawiam dla odmiany wziąć rower górski i pojeździć nieco mniej cywilizowanymi drogami. Przecinam Las Kabacki i kierują się na południe. Ziemia jest ścięta mrozem, nie ma żadnego błota, jedzie się szybko. Co więcej, w lesie jest nawet szybciej niż na odcinkach asfaltowych, bo drzewa osłaniają od wiatru. Docieram gdzieś do Piaseczna, ale odbijam w lewo, w stronę Góry Kalwarii. Czas jednak nie pozwala mi na jakiś większy wypad, więc gdzieś na południe od Piaseczna odbijam w kolejną leśną drogę. Przecinam las, pola i łąki by znów wyjechać na asfalt. To już okolica Konstancina. Wjeżdżam jeszcze w las pod samym Konstancinem, gdzie jest coś w rodzaju ścieżki turystycznej.


Pora wracać do domu, mam mało czasu. Kieruję się na północ, przecinam Konstancin, potem jakieś pola i w końcu Las Kabacki. Docieram do domu. Wyszło raptem 35 km, ale raz że czasu mało, dwa że jednak sporą część jechałem polnymi drogami.


Pokuszę się też o małe porównanie dwóch lusterek, które używam w obu rowerach.

 
Oba są firmy Zefal, oba dobrze spełniają swoją rolę. To w rowerze szosowym jest malutkie i trzeba je bardzo precyzyjnie ustawić, bo nawet mała zmiana położenia powoduje, że nie widać tego co potrzeba. A ustawienia trzeba dokonać w czasie jazdy, co chwilę zajmuje byśmy byli zadowoleni. Lusterka ma trzy stopnie swobody i można je ustawić niemal w dowolny sposób, warto jednak mocno skręcić śruby poszczególnych osi, by lusterko nie zmieniało położenia przy wstrząsach. Nie można się po nim spodziewać, że będziemy wszystko widzieć jak na dłoni, ale jednak dobrze widać co jest za nami, co bardzo ułatwia jazdę po szosie. Oczywiście optymalnie widać w jakimś jednym konkretnym chwycie kierownicy, w innych już widzimy je pod nieco innym kątem, ale jakiś dramatycznych różnic nie ma. Gorzej jak mamy grubsze ubranie, bo rękawy mogą ja zasłaniać.


Lusterko które mam w rowerze górskim jest o wiele większe i widać w nim mniej więcej to samo co w lusterku samochodowym. Po co właściwie lusterko w rowerze górskim? Ja nie jeżdżę w jakiś typowo górskich terenowych trasach, a po prostu na wycieczki, więc często muszę jechać czy to w ruchu ulicznym, czy to nawet po ścieżce rowerowej, gdzie lusterko się bardzo przydaje. Jako że mam tzw. gripy ergonomiczne, to zamontowanie lusterka bezpośrednio w nich powoduje że nie można łapać za róg chwytu.



Jako że potrzeba jest matką wynalazków, to w gripie zamontowałem kawałek stalowej rurki, a lusterko dopiero w samej rurce, odsuwając je od rogu. Średnicę rurki "dopasowałem" za pomocą oklejenia jej szarą taśmą ;) działa doskonale. Lusterko można też łatwo ustawić, a potem mocno dokręcić śrubę w wybranym ustawieniu. Nic się nie rusza i nie zmienia, tkwi bardzo dobrze. Lusterko ma opcję złożenia go, więc tak bardzo nie wystaje co jest dość przydatne np. gdy chowany rower w piwnicy. W przypadku zawadzenia o coś w czasie jazdy - złoży się a nie urwie.

Oba lusterka uważam za jeden z najważniejszych i jak dla mnie - niezastąpionych dodatków. Polecam każdemu tego typu element do roweru.


A podsumowując listopad - było tego wszystkiego nawet sporo.


Łącznie 574 km na rowerze, w tym całkiem sporo wycieczek powyżej 30 km. Wszystkie przekraczające taki dystans zaznaczyłem na mapce. Najdłuższa wycieczka to 164 km do Elektrowni "Kozienice" i z powrotem. Liczę, że grudzień pozwoli na równie dużo aktywności :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz