sobota, 24 listopada 2018
XV Maraton Komandosa w Lublińcu
Maraton Komandosa jest tradycyjnie rozgrywany w Lublińcu, bieg organizują Wojskowy Klub Biegacza "Meta" i Jednostka Wojskowa Komandosów z Lublińca. Dziś odbyła się XV edycja biegu, dla mnie czwarta.
Bieg jest jednym z cięższych, o ile nie najcięższym biegiem na dystansie maratońskim w Polsce. Jest to bieg przełajowy, typu wojskowego, więc jest obowiązek startu w pełnym umundurowaniu polowym, w tym butach o wysokości minimum 18 cm i plecakiem o wadze minimum 10 kg. Jak ktoś chce naładować np. 30 kg - droga wolna. Ładunek nie jest przydzielany przez organizatorów, każdy ma sobie samodzielnie go zrobić. Ludzie noszą różne rzeczy - ciężarki od sztang i butelki z wodą, kamienie i worki z piaskiem, płyty od kamizelek kuloodpornych i jakieś ciuchy. Tak, ciuchy, bo jak wyjaśnić, że czyjś plecak mający podobnie jak mój nieco ponad 10 kg jest 3x większy od mojego?
Cala trasa biegu to tereny leśne - nie ma oczywiście żadnych punktów odżywczych, wolontariuszy z wodą itp. rzeczy znanych z miejskich maratonów. Wszystko trzeba mieć ze sobą, więc waga wzrasta. Tradycyjnie są to dwie pętle po 21 km, a na półmetku, będącego zarazem metą można sobie coś własnego zostawić przed biegiem - jakieś żele, batoniki, kanapki, wodę itp.
Uczestnicy to żołnierze z różnych formacji, strażacy, policjanci, strażnicy więzienni i miejscy. Słowem - służby mundurowe. Startują też oczywiście cywile z zachowaniem reguł. Najciekawszą postacią jest dla mnie ratownik górniczy biegający zawsze z kopalnianym aparatem tlenowym
Trasę miałem obieganą dość dobrze - zrobiłem na niej 3 maratony i 2 ultramaratony na 105 km. Pokonałem tą pętlę na zawodach 16 razy. Wiedziałem jak rozkładać siły, kiedy podgonić, kiedy zwolnić. W zeszłym roku ukończyłem bieg w 5 h 47 min. To dużo i niedużo. Jasne, że to dużo jak na maraton, ale należy pamiętać w jakim terenie i w jakim stroju się biega, a także ile jest na plecach. Standardem jest tutaj że wynik na mecie to jest wynik w jakim zazwyczaj biega się normalny maraton + minimum 1 godzina. Rekord biegu, wynoszący 2 h 55 minut został ustanowiony w naprawdę dobrych warunkach i zwycięzcy zawsze biegają powyżej 3 godzin, a są to maratończycy wysokiej klasy, robiący życiówki na 2:15.
Trasa znana i obiegana, a tu mała niespodzianka - w tym roku trasę całkowicie zmieniono. Tak żebyśmy się nie nudzili Jedynie pierwszy kilometr pokrywał się z poprzednią trasą, no i kawałek biegliśmy też poprzednią trasą ale w drugą stronę. A poza tym - wielka niewiadoma. Dziś było też dość ciepło, jak dla mnie za ciepło na taki bieg - nawet 7-8 stopni w ciągu dnia.
Start tradycyjnie z dużej łąki, gdzie może się zmieścić 600 osób w jednej lini. Tak - 600 osób. Śmieszna ilość jak na maraton, prawda ? Jednak jest to bieg na tyle trudny i specyficzny, że startuje tylko tyle osób i to nie tylko z Polski, bo byli też wojskowi ze Słowacji, Czech, Ukrainy (paraszutnicy ), Wielkiej Brytanii, Niemiec i pewnie jeszcze kilku innych krajów. Kiedyś startowała dziewczyna, Rosjanka, która przyjeżdżała na ten bieg z Orenburga! To miasto położone na Uralu. 4 dni jechała pociągiem, by móc tu wystartować.
Przed startem obowiązkowe ważenie plecaków, które trafiają do specjalnej strefy. Potem komenda - zakładamy plecaki i idziemy na start. Krótkie odliczanie w wykonaniu dowódcy JWK i ruszamy.
Nauczony doświadczeniem chcę biec jak najdalej równym, choć dość wolnym tempem. To o wiele lepsze na długim dystansie niż jakieś zrywy. Dlatego nie spieszę się. Tempo ok. 7 min/km. I tak z plecakiem powoduje to, że szybko robi się ciepło. Kawałek asfaltem a później już tylko leśne drogi. W stosunku do poprzedniej trasy - o wiele więcej dróg z kopnym piachem, co wyczerpuje siły, zmusza do kluczenia i poszukiwania bardziej twardych fragmentów. Piach i piach, nie może się skończyć. Wreszcie jakaś droga utwardzana kamieniami - tez mało wygodna sprawa. I mam wrażenie że delikatnie pod górę. Potem biegnie się nieco lżej, widocznie teraz jest z górki. Momentami nawet 6:30 km/h, ale sam się hamuję, bo to dopiero 12 km, a 3/4 trasy przede mną. Nie ma się co wyrywać. Tu obowiązuje zasada "wolniej jedziesz - dalej zajedziesz". A potem twarda leśna droga się kończy i zaczyna miękka łąka. Stopy bolą mniej, ale tempo od razu spada. Wzrasta też zużycie sił.
Wreszcie jakoś zawracamy w stronę miejsca startu. Tabliczki umieszczone co kilometr nie napawają optymizmem, bo ciągle daleko do półmetka. Potem odbicie w prawo, dobrych kilka kilometrów prosto, by na krótkim odcinku zawrócić w inną drogę i wrócić niemal w miejsce tego odbicia.
Potem znów długo prostą drogą przez las. Moje tempo nieco spada, ciężko już zmusić się do szybszego biegu. Bolą stopy, bolą ramiona. Wreszcie kawałek asfaltu i półmetek. Szybkie uzupełnienie wody w bukłaku, kilka gryzów banana, butelka izotonika za pas piersiowy i ruszam na drugą pętlę. 2 h 45 min za mną. Jeśli tempo utrzymam to zrobię bardzo satysfakcjonujący mnie wynik 5 h 30 min, ale wiem że nie da rady utrzymać takiego tempa na drugiej pętli. Biegnę wolniej, coraz wolniej. Nadal szybciej niż ludzie którzy już maszerują, ale tempo nawet mnie denerwuje.
Na 29 kilometrze przechodzę w szybki marsz, coś tam podjadam. Jak będzie to miejsce z górki to podbiegnę. Docieram tam wreszcie, powoli ruszam. Po 200 metrach... jak by mi ktoś wbił nóż w przywodziciel uda! Taki skurcz, że usiąść można, no ale nie można Rozciągam go chwilę. Rok temu miałem podobną historię. Ruszam dalej ale skurcz się powtarza. Boli jak diabli. Nie ma mowy o biegu, więc idę, ale tak też boli. Zaciskam zęby i po jakiś 300 metrach ból ustępuje, ale ja już tylko szybko maszeruję. Mogę zapomnieć o pobiciu swojego rekordu. Fajnie jak zejdę poniżej 6 godzin na mecie Kolejna próba biegu i znów skurcz. Bez sensu. Maszeruję. Wszyscy już maszerują. Zakapiory już są na mecie, ale nie każdy jest zakapiorem. Niektórzy podbiegają, ale i tak szybko wracają do marszu. Efekt jest taki że tracą więcej sił, a wcale nie są szybsi. Mijają kolejne kilometry, zaczyna padać.
Gdy na zegarku mija czas mojego rekordu mam jeszcze ponad 2,5 km do mety. Nawet poniżej 6 h nie będzie. Trudno, nie zawsze bije się rekordy. Wreszcie ostatnie strome podejście i meta. 6 h 13 minut. Medal, ważenie plecaka czy waga się zgadza. Chwila odpoczynku i czas na dojście do siebie.
Nowa trasa okazała się trudniejsza dla większości. Dzisiejszy zwycięzca (zresztą właśnie rekordzista trasy i 4-krotny triumfator), kpt. Piotr Szpigiel z Braniewa ukończył bieg w 3 h 12 minut. Dużą niespodzianką było dopiero 5 miejsce sierżanta Artura Pelo, który zazwyczaj dominuje w każdym tego typu biegu. Jest pewne usprawiedliwienie - Artur dwa tygodnie temu startował na wojskowych mistrzostwach świata w maratonie i biegł tam na maksa. Trudno by tak krótko później wygrał, albo był drugi. Choć zazwyczaj on i Piotr przybiegali pół godziny przed kolejnym zawodnikiem.
Na koniec dekoracja zwycięzców i w ogóle milion dekoracji dla każdego rodzaju służby, dla kobiet, mężczyzn, nagrody specjalne itp. No właśnie - kobiety. One mają tu jeszcze gorzej, bo choć przecież słabsze fizycznie od mężczyzn (chodzi o siłę) tak samo muszą nieść minimum 10 kg. Moja biegowa koleżanka, która razem ze mną ukończyła taki bieg na dystansie 10,5 i 21,1 km, tu niestety nie mogła wystartować. Kontuzja wyeliminowała ją na 2 miesiące z treningów, a pokonanie takiego biegu bez treningu i po kontuzji jest co najmniej mocno nierozsądne Za rok na pewno pokona tą trasę!
Dla tych co w 2018 roku ukończyli wszystkie biegi Komandosa, czyli 10,5 km, 21,1 km, 42,2 km i 105 km - specjalna statuetka Szlema Komandoskiego. Dla tych co ukończyli wszystkie biegi rozgrywane w Lublińcu - Setkę Komandosa, Bieg Katorżnika, Bieg o Nóż Komandosa i Maraton Komandosa - trofeum Szlema Lublinieckiego. Jako że ukończyłem wszystkie te biegi, to zgarnąłem obie nagrody . Zresztą - obie po raz trzeci
Bieg trudny, trudniejszy niż w zeszłych latach. Czy gorsza trasa, czy gorsze przygotowanie, czy może jednak nie robię się coraz młodszy? Nie wiem, ale nie tylko ja, ale też inni raczej nie poprawiali swoich czasów. Wyjątkiem była Patrycja Bereznowska - zwyciężczyni wśród kobiet. Pobiła rekord trasy biegnąć w... pożyczonych tuż przed startem butach, bo jej własne nie spełniały wymagań regulaminu.
Doświadczenie jak zwykle ciekawe No potem jeszcze powrót do Warszawy, ale senność mnie na szczęście nie męczyła i dotarłem bez problemów.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
-
Ostatnie kilka dni spędziłem na Litwie. Celem wyjazdu było zwiedzenie Ignalińskiej Elektrowni Jądrowej. Jest to może dość nietypowy ...
-
Wyprawa do Skandynawii w 2018 roku to kolejny mój wyjazd w te piękne rejony. Od kilku lat właśnie tam odnajduję spokój i piękną przyrodę....
-
Czerwiec tego roku jest bardzo upalny. Mimo że jeżdżę ostatnio sporo na rowerze, to nie przekraczam zazwyczaj trzech godzin, bo później s...
-
Ten rok jeśli chodzi o wakacyjne wypady jest zdecydowanie skandynawski. Byłem już na objazdowej trasie po Norwegii (czytaj tu ), ale ma...
-
Tegoroczny czerwiec mogę określić miesiącem dłuższych rowerowych tras. Dość wyjątkowym zbiegiem okoliczności niemal w każdy weekend mam woln...
-
Lipiec był dla mnie pod kątem rowerowym niemal straconym miesiącem. Jazdy było tyle co nic. Najpierw dwa wyjazdy urlopowe (czytaj tu ),...
-
Lipcowy wyjazd do Norwegii planuję już od kilku miesięcy i od początku w głowie miałem dość ogólny zarys trasy. Tym razem nie chcę jecha...
-
Jak co roku w sierpniu, biorę udział w niełatwym i ciekawym przygodowym przedsięwzięciu znanym jako Bieg Katorżnika. Nazwa jest niewinn...
-
Początek czerwca 2018 roku spędzam w zupełnie odmiennym miejscu i klimacie. Od kilku lat najbardziej pociąga mnie surowa północ i tym ...
-
Wyjazd na Białoruś planowałem na wiosnę tego roku. Jednak w międzyczasie miałem wypadek i operację, która poskładała moją twarz do kupy. ...
Świetna relacja. Podziwiam i gratuluję.
OdpowiedzUsuń