niedziela, 21 września 2025

Mazurskie pożegnanie lata

Przedostatni weekend września planowałem spędzić w Ostrawie, na NATO-wskich pokazach sprzętu wojskowego i lotniczego. Jednak Ewy nie ma, jej synowie są tego dnia zajęci, a samemu jechać z Flo 800 km jakoś mi się nie chce. Wolny weekend zamieniam na wolną niedzielę i przystaję na propozycję Flo, by zapakować do bagażnika rowery i zrobić jakąś trasę na takich bliższych Mazurach.

Weekend jest ciepły, wręcz upalny. Ruszamy w niedzielę, około 6:30 rano. W planach mamy spotkanie z Olą i Michałem na parkingu koło Rucianego-Nidy i około 50 kilometrową trasę rowerową przez Puszczę Piską. Jedzie się bardzo dobrze, samochodów zero. Gdy wjeżdżam do Ostrołęki, dzwoni Ola i przekazuje, że mają awarię samochodu i niestety nie dotrą na miejsce. Szkoda, może jeszcze zrobimy coś wspólnie jesienią. Jadę dalej, mijam Myszyniec, Rozogi i docieram na parking nad jeziorem Nidzkim, tuż koło Rucianego-Nidy. Jest 9:30 rano. Parking jest pod linią wysokiego napięcia, teraz jest zupełnie pusty. Wyjmujemy rowery, dokręcamy przednie koła, przygotowujemy się do jazdy i ruszamy.


Tafla jeziora, położona sporo niżej, przebłyskuje pomiędzy drzewami. Skręcamy z lasu na wąskie uliczki Nidy. Miejscowość pamiętam z dzieciństwa, często z Rodzicami spędzaliśmy wakacje pod namiotem w odległych około 10 km Krzyżach. Wtedy, pod koniec lat 80-tych zeszłego wieku funkcjonował tu duży tartak i fabryka płyt wiórowych. Obecnie już dawno nie istnieje, a tereny po niej to jeden wielki urbex. Zjeżdżamy nad rzeczkę Nidkę, potem dość mocno pod górkę i po kilku minutach docieramy do Rucianego. Zatrzymujemy się pod urzędem miasta, właśnie pisze do mnie Ewa, obecnie przebywająca kilka stref czasowych dalej, więc mamy okazję kilka minut popisać. U nas 10, u niej 4 rano... Pora jechać dalej. Przecinamy drogę nr 58 przebiegającą przez środek miasteczka i stanowiącą jego niejako centrum turystyczne. Obecnie jakieś stragany się rozkładają, ale daleko od tego co dzieje się tu w środku wakacji.



Jedziemy na północ, lekko pod górę, w stronę jeziora Bełdany. Jeszcze niedawno dalej była szutrowa, choć ubita droga. Wiem, że obecnie droga została wyasfaltowana i obok niej postała ścieżka rowerowa w ramach projektu Mazurskiej Pętli Rowerowej. Ciekaw jestem jak wygląda. Zatrzymuję się jeszcze na chwilę, by sfotografować ładnie stąd widoczne jezioro Bełdany. Jak na razie nie ma jeszcze ścieżki rowerowej, ale asfalt jest nowy.


Mijamy miejscowość Wygryny i właśnie tu, zamiast starej szutrówki wita nas doskonały asfalt zarówno na drodze głównej jak i ścieżce rowerowej biegnącej równolegle. Są też tabliczki podające odległości do kolejnych punktów na szlaku. Jednak z tym rejonem zawsze najbardziej kojarzą mi się kamienne słupki z wskazaniami która leśna droga dokąd prowadzi. 


Jazda tym fragmentem MPR bardzo mi się podoba, to luksus w porównaniu z tym co było kiedyś. Teren jest dość falisty, rower zawsze się tu zakopywał. Teraz jedzie się lekko i przyjemnie. W sam raz na wyprawę z Flo, która w tym roku mało miała okazji do rowerowego treningu. Mijamy Kamień i docieramy do Iznoty, gdzie jednak wygodny asfalt kończy się i powraca stary i dziurawy. Przejeżdżamy nad Krutynią i po niedługim czasie skręcamy w prawo, w leśną drogę w stronę pola namiotowego Flosek i promu do Wierzby.


Dochodzi 11:30, a wiem, że prom zaczął kursy o 11. Pytanie jak długo czeka na każdym z brzegów. Wolałbym być przed 11:30 przy nim, ale nie ma szans. Jest tu sporo podjazdów, sporo piachu, a do tego źle oszacowałem odległość, wydawało mi się to sporo bliżej. W końcu skręt w prawo i zjazd nad jezioro. Prom jest akurat na drugim brzegu, ale właśnie zaczyna płynąć w naszym kierunku. Szybko zjadamy po kanapce i uzupełniamy płyny.



Gdy podpływa ładujemy się wraz z kilkoma innymi rowerzystami i dwoma samochodami. Opłata jest bardziej niż symboliczna - 3 zł od rowerzysty. Czekamy chwilę, odbijamy i mamy kilka minut przerwy i podziwiania samego jeziora i pływających po nim jachtów.




Po drugiej stronie ruszamy pod dość stromą górkę. Bełdany to typowe jezioro rynnowe, więc leży w terenie morenowym i otoczone jest wzgórzami. Teraz kierujemy się wschodnią stroną jeziora na południe, znów w kierunku Rucianego-Nidy. Na obszarze kilku kilometrów droga wiedzie tu przez rezerwat Konika Polskiego, którego hodowlę prowadzi zakład PAN w Popielnie. Konie można spotkać na drodze i w lesie, jak włóczą się całymi stadami. Mam nadzieję, że się uda, bo jest to fajna atrakcja. Jak na razie koni jednak nie ma, ale podjazdy pod liczne górki są łatwiejsze dzięki również tu wybudowanej ścieżce rowerowej. 



Mimo uważnego rozglądania się, koni nie zauważamy i w końcu opuszczamy rezerwat. Trudno, co robić. Droga wiedzie teraz polami i łąkami, docieramy w końcu do miejscowości Wejsuny. Tu skręcamy w lewo, w kierunku jeziora Śniardwy, a właściwie jego południowych brzegów. Mamy wiatr w plecy, co bardzo ułatwia jazdę, za nami już ponad 30 km. Po niedługim czasie mijamy Końcewo i skręcamy do miejscowości Niedźwiedzi Róg. Tam planujemy odpoczynek, posiłek i powrót tą samą drogą do samochodu. Upał zaczął mocno dawać się we znaki, dawno nie było tak gorąco.



Docieramy wreszcie do celu. Jest tu kilka miejsc, ogromną przestrzeń największego polskiego jeziora widać ładnie, ale widoki ograniczają trzciny. Jak byłem tu kiedyś zimą, to widoki były znacznie bardziej rozległe. Tu znów uzupełniamy płyny, zjadamy coś, chwilę odpoczywamy. Pora wracać.




Teraz niestety jest pod wiatr, a zmęczenie zaczyna dawać się Flo już we znaki. Wspieram ją na duchu, zaciska zęby i ciśnie dalej. Sama nagle zwraca mi uwagę, że minęliśmy chyba żmiję wygrzewającą się na asfalcie. Z niedowierzaniem zawracam... no żmija zygzakowata! Szkoda tylko że martwa, ktoś musiał na nią najechać. Ale nigdy nie dane było mi zobaczyć tego węża, więc nawet w takim stanie robi pewne wrażenie. Po prawej widać taką mocno wyodrębnioną zatokę Śniardw, zwaną jeziorem Warnołty.



Wracamy do Wejsun i jedziemy prosto do Rucianego-Nidy. Ruch samochodowy wyraźnie się nasila, jedzie się tak sobie, staje się to irytujące. Teren jest mocno falisty i tempo mamy nieduże. W końcu zjazd nad koniec jeziora Bełdany i początek jeziora Guzianka Wielka. Jest tu śluza, teraz nawet już dwie równoległe, bo oba jeziora leżą na różnym poziomie. Śluzy umożliwiają połączenie jeziora Bełdany i północnej części szlaku żeglugowego z jeziorem Guzianka i Nidzkim i południem szlaku Wielkich Jezior.



Przecinamy całe Ruciane-Nidę i w końcu docieramy do parkingu. Samochodów nie jest przesadnie dużo, co jest dość zaskakujące. Wycieczka to 55 km, całkiem ciekawa i fajna widokowo trasa. Dla Flo - najdłuższa rowerowa trasa w życiu, więc tym bardziej jest z siebie dumna. Pakujemy rowery i upychamy je w bagażniku. Pora jechać do jakiegoś sklepu, kupić coś do picia i coś słodkiego. Sklep jest w Nidzie, 5 minut jazdy. 


Po zakupach ruszamy w stronę Warszawy. Nawigacja pokazuje, że drogi już korkują się, ludzie wracają z pięknego weekendu. Zamiast na Ostrołękę krócej czasowo jest jechać lokalnymi drogami na Łomżę i tam ekspresówką S8. Trasa okazuje się bardzo malownicza i bardzo ciekawa, rzeczywiście są to lokalne podlaskie drogi. Musze kiedyś to przejechać rowerem. Na S8 jedzie się dobrze, jest to już nowa obwodnica Łomży. Jednak bliżej Warszawy ruch gęstnieje, a widząc liczne korki za Wyszkowem skręcam na Mińsk Mazowiecki. Gdy docieram do autostrady A2 dziwi mnie ogromny ruch i tutaj. Rozumiem, ludzie wracają z Mazur, z gór, znad morza. Ale A2 ze wschodu? W końcu udaje się dojechać. Nasz wypad to łącznie 14 godzin, ale większość spędzone w samochodzie.


Załączam mapkę trasy. Pożegnanie lata było bardzo miłym akcentem. Trzeba częściej robić takie wypady, takie mikro przygody.