Przedostatni weekend września planowałem spędzić w Ostrawie, na NATO-wskich
pokazach sprzętu wojskowego i lotniczego. Jednak Ewy nie ma, jej synowie są
tego dnia zajęci, a samemu jechać z Flo 800 km jakoś mi się nie chce. Wolny
weekend zamieniam na wolną niedzielę i przystaję na propozycję Flo, by
zapakować do bagażnika rowery i zrobić jakąś trasę na takich bliższych
Mazurach.
Weekend jest ciepły, wręcz upalny. Ruszamy w niedzielę, około 6:30 rano. W
planach mamy spotkanie z Olą i Michałem na parkingu koło Rucianego-Nidy i
około 50 kilometrową trasę rowerową przez Puszczę Piską. Jedzie się bardzo
dobrze, samochodów zero. Gdy wjeżdżam do Ostrołęki, dzwoni Ola i przekazuje,
że mają awarię samochodu i niestety nie dotrą na miejsce. Szkoda, może jeszcze
zrobimy coś wspólnie jesienią. Jadę dalej, mijam Myszyniec, Rozogi i docieram
na parking nad jeziorem Nidzkim, tuż koło Rucianego-Nidy. Jest 9:30 rano.
Parking jest pod linią wysokiego napięcia, teraz jest zupełnie pusty.
Wyjmujemy rowery, dokręcamy przednie koła, przygotowujemy się do jazdy i
ruszamy.
Tafla jeziora, położona sporo niżej, przebłyskuje pomiędzy drzewami.
Skręcamy z lasu na wąskie uliczki Nidy. Miejscowość pamiętam z dzieciństwa,
często z Rodzicami spędzaliśmy wakacje pod namiotem w odległych około 10 km
Krzyżach. Wtedy, pod koniec lat 80-tych zeszłego wieku funkcjonował tu duży
tartak i fabryka płyt wiórowych. Obecnie już dawno nie istnieje, a tereny po
niej to jeden wielki urbex. Zjeżdżamy nad rzeczkę Nidkę, potem dość mocno pod
górkę i po kilku minutach docieramy do Rucianego. Zatrzymujemy się pod urzędem
miasta, właśnie pisze do mnie Ewa, obecnie przebywająca kilka stref czasowych
dalej, więc mamy okazję kilka minut popisać. U nas 10, u niej 4 rano... Pora
jechać dalej. Przecinamy drogę nr 58 przebiegającą przez środek miasteczka i
stanowiącą jego niejako centrum turystyczne. Obecnie jakieś stragany się
rozkładają, ale daleko od tego co dzieje się tu w środku wakacji.
Jedziemy na północ, lekko pod górę, w stronę jeziora Bełdany. Jeszcze
niedawno dalej była szutrowa, choć ubita droga. Wiem, że obecnie droga została
wyasfaltowana i obok niej postała ścieżka rowerowa w ramach projektu
Mazurskiej Pętli Rowerowej.
Ciekaw jestem jak wygląda. Zatrzymuję się jeszcze na chwilę, by sfotografować
ładnie stąd widoczne jezioro Bełdany. Jak na razie nie ma jeszcze ścieżki
rowerowej, ale asfalt jest nowy.
Mijamy miejscowość Wygryny i właśnie tu, zamiast starej szutrówki wita nas
doskonały asfalt zarówno na drodze głównej jak i ścieżce rowerowej biegnącej
równolegle. Są też tabliczki podające odległości do kolejnych punktów na szlaku.
Jednak z tym rejonem zawsze najbardziej kojarzą mi się kamienne słupki z
wskazaniami która leśna droga dokąd prowadzi.
Jazda tym fragmentem MPR bardzo mi się podoba, to luksus w porównaniu z tym co
było kiedyś. Teren jest dość falisty, rower zawsze się tu zakopywał. Teraz
jedzie się lekko i przyjemnie. W sam raz na wyprawę z Flo, która w tym roku
mało miała okazji do rowerowego treningu. Mijamy Kamień i docieramy do Iznoty,
gdzie jednak wygodny asfalt kończy się i powraca stary i dziurawy.
Przejeżdżamy nad Krutynią i po niedługim czasie skręcamy w prawo, w leśną
drogę w stronę pola namiotowego Flosek i promu do Wierzby.
Dochodzi 11:30, a wiem, że prom zaczął kursy o 11. Pytanie jak długo czeka
na każdym z brzegów. Wolałbym być przed 11:30 przy nim, ale nie ma szans. Jest
tu sporo podjazdów, sporo piachu, a do tego źle oszacowałem odległość, wydawało
mi się to sporo bliżej. W końcu skręt w prawo i zjazd nad jezioro. Prom jest
akurat na drugim brzegu, ale właśnie zaczyna płynąć w naszym kierunku. Szybko
zjadamy po kanapce i uzupełniamy płyny.
Gdy podpływa ładujemy się wraz z kilkoma innymi rowerzystami i dwoma
samochodami. Opłata jest bardziej niż symboliczna - 3 zł od rowerzysty. Czekamy
chwilę, odbijamy i mamy kilka minut przerwy i podziwiania samego jeziora i
pływających po nim jachtów.
Po drugiej stronie ruszamy pod dość stromą górkę. Bełdany to typowe jezioro
rynnowe, więc leży w terenie morenowym i otoczone jest wzgórzami. Teraz
kierujemy się wschodnią stroną jeziora na południe, znów w kierunku
Rucianego-Nidy. Na obszarze kilku kilometrów droga wiedzie tu przez rezerwat
Konika Polskiego, którego hodowlę prowadzi zakład PAN w Popielnie. Konie można
spotkać na drodze i w lesie, jak włóczą się całymi stadami. Mam nadzieję, że
się uda, bo jest to fajna atrakcja. Jak na razie koni jednak nie ma, ale
podjazdy pod liczne górki są łatwiejsze dzięki również tu wybudowanej ścieżce
rowerowej.
Mimo uważnego rozglądania się, koni nie zauważamy i w końcu opuszczamy
rezerwat. Trudno, co robić. Droga wiedzie teraz polami i łąkami, docieramy w
końcu do miejscowości Wejsuny. Tu skręcamy w lewo, w kierunku jeziora Śniardwy,
a właściwie jego południowych brzegów. Mamy wiatr w plecy, co bardzo ułatwia
jazdę, za nami już ponad 30 km. Po niedługim czasie mijamy Końcewo i skręcamy do
miejscowości Niedźwiedzi Róg. Tam planujemy odpoczynek, posiłek i powrót tą samą
drogą do samochodu. Upał zaczął mocno dawać się we znaki, dawno nie było tak
gorąco.
Docieramy wreszcie do celu. Jest tu kilka miejsc, ogromną przestrzeń
największego polskiego jeziora widać ładnie, ale widoki ograniczają trzciny. Jak
byłem tu kiedyś zimą, to widoki były znacznie bardziej rozległe. Tu znów
uzupełniamy płyny, zjadamy coś, chwilę odpoczywamy. Pora wracać.
Teraz niestety jest pod wiatr, a zmęczenie zaczyna dawać się Flo już we
znaki. Wspieram ją na duchu, zaciska zęby i ciśnie dalej. Sama nagle zwraca mi
uwagę, że minęliśmy chyba żmiję wygrzewającą się na asfalcie. Z niedowierzaniem
zawracam... no żmija zygzakowata! Szkoda tylko że martwa, ktoś musiał na nią
najechać. Ale nigdy nie dane było mi zobaczyć tego węża, więc nawet w takim
stanie robi pewne wrażenie. Po prawej widać taką mocno wyodrębnioną zatokę
Śniardw, zwaną jeziorem Warnołty.
Wracamy do Wejsun i jedziemy prosto do Rucianego-Nidy. Ruch samochodowy
wyraźnie się nasila, jedzie się tak sobie, staje się to irytujące. Teren jest
mocno falisty i tempo mamy nieduże. W końcu zjazd nad koniec jeziora Bełdany i
początek jeziora Guzianka Wielka. Jest tu śluza, teraz nawet już dwie
równoległe, bo oba jeziora leżą na różnym poziomie. Śluzy umożliwiają połączenie
jeziora Bełdany i północnej części szlaku żeglugowego z jeziorem Guzianka i
Nidzkim i południem szlaku Wielkich Jezior.
Przecinamy całe Ruciane-Nidę i w końcu docieramy do parkingu. Samochodów
nie jest przesadnie dużo, co jest dość zaskakujące. Wycieczka to 55 km, całkiem
ciekawa i fajna widokowo trasa. Dla Flo - najdłuższa rowerowa trasa w życiu,
więc tym bardziej jest z siebie dumna. Pakujemy rowery i upychamy je w
bagażniku. Pora jechać do jakiegoś sklepu, kupić coś do picia i coś słodkiego.
Sklep jest w Nidzie, 5 minut jazdy.
Po zakupach ruszamy w stronę Warszawy. Nawigacja pokazuje, że drogi już
korkują się, ludzie wracają z pięknego weekendu. Zamiast na Ostrołękę krócej
czasowo jest jechać lokalnymi drogami na Łomżę i tam ekspresówką S8. Trasa okazuje się
bardzo malownicza i bardzo ciekawa, rzeczywiście są to lokalne podlaskie drogi.
Musze kiedyś to przejechać rowerem. Na S8 jedzie się dobrze, jest to już nowa
obwodnica Łomży. Jednak bliżej Warszawy ruch gęstnieje, a widząc liczne korki za
Wyszkowem skręcam na Mińsk Mazowiecki. Gdy docieram do autostrady A2 dziwi mnie
ogromny ruch i tutaj. Rozumiem, ludzie wracają z Mazur, z gór, znad morza. Ale
A2 ze wschodu? W końcu udaje się dojechać. Nasz wypad to łącznie 14 godzin, ale
większość spędzone w samochodzie.
Załączam mapkę trasy. Pożegnanie lata było bardzo miłym akcentem. Trzeba
częściej robić takie wypady, takie mikro przygody.