sobota, 12 października 2019

Jesienna rowerowa wycieczka przez zachodnie okolice Warszawy


Dziś piękny jesienny dzień. W dodatku mam wolne w pracy, więc postanawiam skorzystać z okazji i pokonać jakąś dłuższą rowerową trasę. Wstępnie planuję dotrzeć do Płocka i odwiedzić rodzinę. To w obie strony dystans 250 km, więc trzeba wstać wcześnie i się spinać, a i tak powrót będzie już po ciemku. Gdyby jednak wiało tak jak wczoraj biorę też pod uwagę skrócenie trasy, pokonanie Wisły mostem w Wyszogrodzie i powrót przez Sochaczew.

Ruszam przed 8 rano. Jest chłodno, ale bardzo słonecznie. Niepokoi mnie jednak wiatr, który jest chyba jeszcze silniejszy niż wczoraj. A wczoraj miałem go dość już po 70 km jazdy. No ale może się uciszy, albo nie będzie tak przeszkadzać? Niezrażony ruszam na północ przez Warszawę. Mijam Ursynów, Stegny, Czerniaków i docieram do bulwarów nad Wisłą, którymi sprawnie można pokonać rowerem centrum miasta.


O tej porze ludzi jeszcze tu nie ma zbyt wielu, choć później z pewnością ich przybędzie. Mijam Stare Miasto i Żoliborz, wreszcie Most Północny. Tu kończy się dobra ścieżka rowerowa. Zawsze jadąc na rowerze szosowym miałem dylemat - czy jeździć kawałek ruchliwą trasą nr 7 do Łomianek, czy nadkładać czasu i kilometrów i objeżdżać cmentarz na Wólce. Dziś postanawiam spróbować jakoś przebić się przez Las Młociński, choć pamiętam, że zawsze tu były piaszczyste ścieżki. Okazuje się że w jego wschodniej części, przylegającej do wiślanego wału jest względnie utwardzona droga, którą mogę przejechać na szosowych oponach, choć oczywiście niezbyt szybko. Ciesze się, że odkryłem dziś ten wariant. Po chwili wyjeżdżam na uliczki Łomianek.

Dalsza trasa przecina centrum miasteczka. Ruch samochodów jest spory, ale jadę drogą, bo ścieżki rowerowe to jakieś nieporozumienie. Raz z lewej, raz z prawej, dziury, kostka, wyjazdy, wspólne odcinki z chodnikami. Ogólnie nie polecam. Są dobre jak podjeżdża się kawałeczek wewnątrz miejscowości, ale jak chcemy ją szybko pokonać, to jazda nimi nie ma sensu. Po kilku minutach docieram do ruchliwej drogi nr 7, ale postanawiam jechać równoległą do niej drogą przez Kiełpin i Dziekanów. Jest niemal pusta, a hałas o wiele mniejszy niż przy drodze nr 7. Droga niedawno była wyremontowana, ma teraz wyznaczone pobocza dla rowerzystów.


Cały czas mocno przeszkadza mi silny wiatr z zachodu. Ale nie jest to wyłącznie wiatr z zachodu. Nazywam to czasem wiatrem bezkierunkowym - w którą stronę nie jechać i tak zawsze wieje w twarz. Mimo, że cisnę mocno, to nie jestem w stanie utrzymać nawet 25 km/h, a przy silniejszych podmuchach zwalniam nawet poniżej 20 km/h. W dodatku jest całkiem ciepło, nie spodziewałem się tego. W kurtce się nieco gotuję, ale jak ją zdejmę, to przenikliwy wiatr nie będzie miły i mogę się przeziębić. No trudno, muszę być zdrowy, więc znoszę ten lekki dyskomfort termiczny.

Z każdym kilometrem wiatr narasta, jest szczególnie odczuwalny na otwartych przestrzeniach. W tych warunkach mam przejechać 125 km i potem wracać? Coraz słabiej to widzę. Dzień nie jest z gumy, moja wytrzymałość też ma swoje granice. To może ten Wyszogród? No ale w sumie trasa nie jest jakaś widowiskowa poza samym Wyszogrodem i Czerwińskiem, a to będzie ostra walka pod wiatr na ruchliwej, pełnej ciężarówek szosie. Trochę podkopuje mi się morale. Postanawiam nieco zmodyfikować trasę - przeciąć jakoś Puszczę Kampinoską i dojechać do Błonia, potem jakoś na południe i wrócić do domu. Chcę jednak zupełnie ominąć drogę Nowy Dwór Mazowiecki - Błonie, którą już w tym roku jechałem - jest bardzo ruchliwa, bez poboczy i widoków z niej nie ma żadnych.

Zerkam na mapkę w telefonie. Obiecująca jest droga z Czosnowa do Sowiej Woli i później Kampinosu, albo droga na południe od niej, którą dotrę w okolice Roztoki. Ten drugi wariant przypada mi do gustu. W Czosnowie skręcam na południe. Tu moje twierdzenie o wietrze bezkierunkowym zyskuje potwierdzenie. Zmieniłem kierunek o 90 stopni, a wiatr przeszkadza chyba jeszcze mocniej. Niech to cholera z tą pogodą. Dzień niby przepiękny, ale ciężko się jedzie.

Przecinam "siódemkę" i szybko zagłębiam się w lasy Puszczy Kampinoskiej. Droga jest bardzo ładna, a nasłonecznione barwy jesieni są niezwykle miłe dla oczu. Mimo, że cały czas pod wiatr, to jednak trochę się relaksuję. Tu również jest pobocze dla rowerów, ale... bardzo dziwne. Raz jest wyznaczone z lewej strony, a raz z prawej. Co jakiś kilometr następuje zmiana strony. Próbuję zrozumieć twórców tej szalonej koncepcji, ale jakoś nie umiem sobie tego wytłumaczyć.





Mijam Janówek i Truskawkę. Na poboczach stoi sporo samochodów, a z lasu wychodzą ludzie z koszami pełnymi grzybów. Aż sam bym się wybrał!

W miejscowości Wiersze jest parking i zaczyna się ul. Armii Krajowej, zwana również Traktem Partyzantów. Co kilkaset metrów są tu kolejne stacje drogi krzyżowej i kolejne pomniki-tablice upamiętniające partyzanckie oddziały AK walczące w tych lasach w 1944 roku, w czasie Powstania Warszawskiego. Stacji jest 15.




Docieram w końcu do drogi której tak chciałem uniknąć, czyli drogi nr 579 z Nowego Dworu Mazowieckiego do Błonia. Cholera by wzięła ten wiatr! Już mam tego po dziurki w nosie. Teraz jadę prosto na południe i dalej w twarz! Czy to jest jakaś złośliwość? Co jakiś czas trafia się silniejszy podmuch z zachodu, który usiłuje mnie zepchnąć w stronę środka drogi. Trzeba na takie momenty uważać. Przede mną jedzie kolarz na wypasionym karbonowym rowerze z wysokimi stożkami w wyścigowych kołach. On to ma dopiero problemy - taki rower jest bardzo lekki, a jednocześnie ma sporą powierzchnię boczną. Rzuca nim na prawo i lewo.



Co gorsza gdy minę Leszno i Błonie, to nadal będę poruszał się na południe, a wiatr kierunku raczej nie zmieni. Mam już lekko dość tej walki. W Julinku postanawiam na moment się zatrzymać. To mikromiejscowość, nic tu nie ma poza dawną Szkołą Cyrkową. Ostatnio jak tu byłem to nawet jej nie znalazłem, co mi potem koledzy wytykali "jak można było jej nie zauważyć". Okazuje się, że wokół szkoły teraz jest hotel i jakiś park rozrywki. Skręcam na parking i podjeżdżam pod bramę.




Dalej wejście jest już płatne, więc szkoda, ale nie zobaczę tego z bliska. Trudno, nie będę rozpaczał. Zjadam batonik i przebieram się. Wziąłem awaryjnie krótką koszulkę, by w razie czego, jakby było za zimno założyć ją dodatkowo na siebie. Teraz błogosławię, że nie wziąłem drugiej długiej. Jest tak ciepło, że z ulgą zakładam tą krótką, a długa wędruje do plecaka. Ruszam dalej.



Po chwili jazdy docieram do Leszna. Wiatr strasznie daje się we znaki, ale postanawiam jechać dalej na południe, do Błonia, potem zrobić wielką pętlę przez Grodzisk lub Brwinów i powoli kierować się w stronę domu.



Za Lesznem droga prowadzi przez otwartą przestrzeń. Tu już wiatr wyczynia dosłownie cuda, raz po raz usiłując mnie albo zepchnąć na środek drogi, albo zatrzymać w miejscu. Mam dość. Błonie mi do niczego niepotrzebne, a chce kawałek pojechać bez ciągłej walki i przeklinania. Skręcam w lewo, wprost w kierunku Warszawy, której wieżowce widać stąd na horyzoncie.

Nagle dzieje się cud! Po zmianie kierunku wiatr uderza mnie w plecy. Prędkość 18-19 km/h którą utrzymywałem z dużym wysiłkiem nagle zmienia się w... 40 km/h które utrzymuję bez wysiłku. Jakaż odmiana! Nieważne, że droga jest nijaka, prowadzi przez wielkie pola, że roztacza się tu zapach obornika. Ale wreszcie jadę a nie walczę!



Moje doświadczenie z tą drogą mówi, że szczęście nie będzie trwało wiecznie i że bliżej Warszawy pogorszy się nawierzchnia, zwiększy ruch, a potem będzie i tak trzeba jechać znów na południe warszawskimi ścieżkami rowerowymi przez miasto. Postanawiam odbić na południe w stronę Ożarowa i Pruszkowa, w stronę widocznego komina nigdy nie oddanej EC "Pruszków" w Mosznej. Zaciekawia mnie tabliczka informująca o tajemniczej chorobie pszczół i "obszarze zapowietrzonym". Już kilka razy takie widziałem. Niemal jak jakaś strefa skażona. Tak jakby za tabliczką było jakieś niebezpieczeństwo. Zastanawiam się dla kogo jest ta informacja i w sumie po co? Ludzie tam teraz nie wjadą czy jak? Kogo to interesuje poza jakimiś pojedynczymi pszczelarzami? Co zwykli ludzie mają zrobić z taką informacją?



Skręcam w prawo w stronę Pruszkowa. Od razu wiatr uderza z boku i w twarz. Wszystko co dobre szybko się kończy. Paradoksalnie jadąc dwa razy szybciej niż dotąd... odpocząłem nieco. Przecinam wiaduktem autostradę A2 i docieram do Pruszkowa.



Teraz kilka kilometrów przez dziurawe pruszkowskie drogi i docieram do centrum miasta. Tu jest zakaz jazdy rowerem po drodze, co zmusza mnie do pokonania najbliższego dystansu przez miejski park, który okazuje się całkiem ładny.



Za parkiem kieruję się na wylot w stronę Janek, objeżdżam dwór w Pęcicach. Potem skręcam w stronę Raszyna, przejeżdżam nad ekspresówką i docieram do dawnej trasy katowickiej. Tu jak się okazuje nie można przejechać na drugą stronę, jadę kilkaset metrów na północ, gdzie jest przejście. I znów na południe, by skręcić w stronę Ursynowa. Zatrzymuję się na moment nad ładnymi Stawami Raszyńskimi. Jeszcze jakieś 10 km i będę w domu.



Wreszcie tory kolejowe, Puławska, Las Kabacki i jestem. Cała trasa to zaledwie 114 km, ale zajęło mi to aż 6 godzin! A zmęczony jestem jakby to było 200 km. Wiatr naprawdę dał popalić.



To mapka mojej niedoszłej trasy do Płocka. Dziś jednak nie dane mi było dojechać nawet do Wyszogrodu. Szkoda, bo dzień był piękny, ale jazda ma być przyjemnością, a nie walką. Przyznać jednak muszę, że kampinoski odcinek dzisiejszej wycieczki bardzo mi się podobał, muszę częściej jeździć w tamte rejony.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz