poniedziałek, 4 marca 2019

Krakowska wiosna 2019


Pierwsze dni marca spędzam w Krakowie. To służbowy wyjazd z pracy, ale będę miał kilka godzin dla siebie i by móc zobaczyć to i owo w tym mieście. Mimo że dziesiątki razy przejeżdżałem przez dawną stolicę Polski, to jakoś nigdy nie zatrzymałem się tu na dłużej i nigdy nie miałem zbytniej okazji by coś więcej w nim zobaczyć. Postanawiam teraz nadrobić te braki.

Przyjeżdżamy późnym wieczorem w czwartek. Docieramy do hali sportowej Tauron Arena, gdzie instalujemy nasz sprzęt i zostawiamy nasz wóz. Jutro praca od godziny 13, więc wcześniej będę już mógł coś spróbować zobaczyć.

W piątek po śniadaniu postanawiam zrobić sobie mały trening biegowy. Wziąłem ze sobą buty i dres, zawsze to urozmaicenie przy siedzącej pracy. Nasz hotel jest zlokalizowany przy Rondzie Mogilskim - jednym z bardziej zakorkowanych miejsc w Krakowie, choć i to ostatnio się zmienia. Nad rondem góruje, a właściwie straszy słynny "Szkieletor". To biurowiec, który powstał lata temu, ale nigdy nie został ukończony. Szkielet budynku jest wykorzystywany jako ogromny billboard.


Ja kieruję jednak swoje kroki na południe, w stronę Wisły. Przecinam kilka osiedli, docieram na wał i oczom moim ukazuje się rzeka. Jakże wąska w porównaniu z tym co prezentuje sobą w Warszawie.

 
Ruszam na zachód, w stronę centrum miasta. Pogoda jest świetna - ciepło, słonecznie. Dosłownie pełnia wiosny, mimo że nadal jest kalendarzowa zima. Mijam kilka mostów i kładek, docieram w końcu w okolice zamku na Wawelu. Teraz przebiegam na drugą stronę rzeki. Stąd widok jest jeszcze ładniejszy.

 
Czas mnie jednak zaczyna gonić, więc wracam tak jak przybiegłem, ale drugą stroną Wisły. Tu z kolei jest  hotel "Forum". Hotel nigdy chyba nie funkcjonował, zaraz po wybudowaniu okazało się że nie spełnia jakiś norm. Dla mnie jest kompletnie niezrozumiałe, że w tak atrakcyjnym miejscu od tylu lat stoi wielki budynek w którym... nikt nie mieszka. Ściana hotelu służy często za ogromny billboard reklamowy. To już drugi przykład takiej sytuacji w Krakowie.


Po kilku kilometrach znów przebiegam przez most i jeszcze po kilku minutach docieram do hotelu. 10 km biegu z pięknymi widokami doskonale poprawia mi samopoczucie.

Resztę dnia spędzam w naszym wozie, przygotowując system obsługujący Cavaliadę - wielkie zawody jeździeckie i w końcu realizując transmisję z tego wydarzenia. Dowiadujemy się, że jutro, mimo iż zawody są rozgrywane - my ich nie transmitujemy, mamy więc dzień wolny.

Kolejny dzień postanawiam zacząć podobnie jak poprzedni - od porannego biegu. Pogoda jest równie ładna, szkoda więc tego nie wykorzystać. Ruszam znaną już mi trasą nad Wisłę, ale tym razem biegnę aż do Wawelu i mijam go. Zamek stąd prezentuje się chyba najpiękniej. Przystaję by zrobić jakieś zdjęcie.



Tym razem postanawiam obiec całe centrum miasta, kieruję się więc na północ. Tu już nie jest tak sielsko jak nad Wisłą, ruch samochodów jest spory. Docieram w końcu do Dworca Głównego i aż się zatrzymuję z wrażenia. Kilka lat w tym miejscu nie byłem. Kiedyś był tu jakiś biedny plac, z którego odjeżdżały PKS-y w różne rejony Małopolski. Teraz powstała to cała masa nowych budynków, hoteli, powstała wielka galeria handlowa. Wszystko zmieniło się nie do poznania. Gdy dobiegam do hotelu, okazuje się że dziś też pokonałem 10 km, choć w sporej części inną trasą.

Po prysznicu i przebraniu się ruszam już razem z kolegami na spacer po centrum. Dość szybko docieramy na krakowski Rynek, gdzie jest dużo turystów. Trafiamy akurat na pełną godzinę i z wież kościoła Mariackiego rozlega się hejnał.



 

Obchodzimy Sukiennice i ruszamy w stronę Wawelu. Wchodzimy na wzgórze na którym ulokowany jest zamek. Podziwiamy piękne widoki na miasto i na Wisłę.



 
Zachodzimy do katedry i najpierw docieramy do niewielkiego pomieszczenia gdzie jest grób Lecha i Marii Kaczyńskich a zaraz obok - Józefa Piłsudskiego. Nigdy tu nie byłem i jest to swoista ciekawostka. Jeszcze ciekawsza jest sama katedra, gdzie sa piękne zdobienia, ołtarze i grobowce i pomniki królów Polski. Miejsce to robi na mnie duże wrażenie, choć nie przepadam za kościołami. To jednak wielki kawał historii Polski.



Wracamy w stronę rynku, jemy jakiś obiad. Jeden z kolegów wraca do hotelu, ale drugi postanawia mi towarzyszyć w nieco dłuższym spacerze. Chcę wejść na Kopiec Kościuszki - wysokie wzniesienie w zachodniej części miasta. Wąskimi uliczkami opuszczamy starówkę, mijamy krakowskie błonia, stadiony Cracovii i Wisły.


Docieramy do wzgórza, które wieńczy kopiec. Zaczyna się marsz pod górę, momentami nawet lekko męczący. W końcu docieramy na szczyt wzgórza. Sam kopiec jest wewnątrz fortu. Obchodzimy go niespiesznie wokoło. Na kopcu widać nieco ludzi, którzy wchodzą tam okrężną ścieżką.




Strzałki pokazują gdzie jest wejście i... wejście jest zamknięte! Nawet wisi stosowna kartka że już nieczynne. Ale jak to, przecież tam są nadal ludzie. Jak to nieczynne? Okazuje się, że kopiec jest otwarty do godziny 17:00. A jest dokładnie 17:03! Niech to szlag. Gdybyśmy wiedzieli to spokojnie byśmy byli kilka minut wcześniej. A tak zrobiliśmy kawał drogi, dotarliśmy pod sam kopiec, ale na szczyt już nie weszliśmy.

Niepocieszeni ruszamy z powrotem, tym razem nieco inną drogą. Schodzimy nad samą Wisłę i w zapadającym zmroku idziemy jej brzegiem. Docieramy do Wawelu a potem uliczkami starówki znów na rynek. I znów trafiamy na hejnał :)

 
Kierujemy się jeszcze na północ, by zobaczyć słynną Bramę Floriańską i Barbakan.



A potem już mijając dworzec kolejowy kierujemy się w stronę naszego hotelu. Okazuje się, ze przed dworcem stoi teraz dziwaczny pomnik w formie niedokończonego łuku i płyt. To pomnik pamięci Ryszarda Kuklińskiego. Dla mnie jest to postać mocno kontrowersyjna i nie uważam że zasługuje na pomniki, ale cóż - trzeba szanować zdanie innych. Po kilku minutach docieramy do hotelu. Cały nasz spacer trwał 4 godziny i miał 20 km długości. Łącznie z porannym biegiem pokonałem więc dziś 30 km po krakowskich uliczkach :)

Kolejnego dnia musimy opuścić hotel przed 12 i pracować przy Cavaliadzie. Odpuszczam tym razem poranny bieg. Zawody są fajne i widowiskowe, choć konie są zupełnie poza kręgiem moich zainteresowań. Przyjemnie jednak popatrzeć. Po zawodach szybko zwijamy swój sprzęt i przed godziną 23 jesteśmy w Warszawie.




Mimo że był to wyjazd służbowy i formalnie byłem w pracy, to jednak udało się wygospodarować sporo czasu by coś zobaczyć w samym mieście. Pogoda też dopisała, uznaję wiec ten wyjazd za udany i ciekawy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz