niedziela, 20 stycznia 2019

Mroźna rowerowa wycieczka do RTCN Raszyn

Dziś jest zimno i przejmująco, choć ani nie ma silnego wiatru, ani nie ma wielkiego zachmurzenia. Jak na styczeń jest wręcz pogodnie. Postanawiam wykorzystać kilka wolnych godzin na małą rowerową wycieczkę na południe od Warszawy.

Ruszam z Ursynowa i postanawiam nieco skrócić sobie drogę, przecinając fragment Lasu Kabackiego. To kilkaset metrów leśną drogą i znów jest asfalt. Ziemia zmrożona, powinienem więc bez problemów pokonać to miejsce na szosowym rowerze. Okazuje się jednak, że leśną drogę pokrywa twardo ubita przez narciarzy biegowych i całkowicie zamarznięta lodowa skorupa. Nie da się po prostu po tym jechać, to zupełna ślizgawka. Idę prowadząc rower, ale nawet wtedy się ślizgam! Masakra. W końcu jednak docieram do asfaltu i jadę dalej na południe wzdłuż ulicy Puławskiej.

Po pewnym czasie odbijam w prawo i przecinam tory kolejowe. W tym miejscu powstaje wiadukt... powstaje już ze dwa lata. Jest ułożony objazd po betonowych płytach, całe szczęście że dziś wszystko zamarznięte na kamień, nie ma problemów z błotem które tu zawsze występuje. Potem kawałek dziurawą drogą i odbijam w Dawidach na południe. Po kilku kilometrach przecinam ruchliwą drogę łączącą Piaseczno z Nadarzynem i jadę dalej na południe, przez Wilczą Górę i Władysławów. Wreszcie skręcam na zachód i już w niezbyt wielkiej odległości widzę maszt RTCN (Radiowo-Telewizyjne Centrum Nadawcze) Raszyn. Maszt jest bardzo charakterystyczny i mimo że ma niemal 90 lat jest w doskonałym stanie. Choć popularnie nazywany jest "masztem w Raszynie", to tak naprawdę stoi w Łazach, kilka kilometrów od Raszyna. Ma 335 metrów wysokości i jest szóstą co do wysokości budowlą w Polsce - a pierwsze szesnaście pozycji listy zajmują wyłącznie takie maszty ;). Najwyższy w kraju maszt RTCN Katowice liczy 358 metrów. Tak więc różnice są niewielkie i wszystkie takie budowle liczą około 300 metrów, co wynika z długości fali radiowej - maszt jest anteną ćwierćfalową dla fal długich o częstotliwości 225 kHz (długość fali ok. 1330 metrów) na której nadawano Program I Polskiego Radia. Obecnie są na nim zamontowane anteny telewizyjne i stacji radiowych pracujących na falach ultrakrótkich. Do 1962 roku był najwyższą budowlą w Polsce.


Warto wspomnieć, że najwyższym masztem radiowym w Polsce i przez wiele lat w ogóle najwyższą budowlą na świecie był maszt radiowy w Konstantynowie koło Gąbina. Miał aż 646 metrów wysokości (był anteną półfalową dla fali 1330 m). Pamiętam go dobrze z dzieciństwa - był po prostu gigantyczny. Niestety w 1991 roku z powodu pęknięcia jednego z odciągów maszt zawalił się i nigdy go nie odbudowano. Gdyby stał do dziś, to byłby drugą co do wysokości budowlą świata, ustępując jedynie słynnemu Burj Khalifa w Dubaju, który liczy 829 metrów.

Jeszcze kilka kilometrów i podjeżdżam najbliżej jak się da. Oczywiście radiostacja jest ogrodzona i nie da się dotrzeć pod sam maszt. Obok jest niewielkie osiedle dla pracowników, widać że równie stare jak sam maszt. Kawałek dalej polna droga, z której dobrze widać potężną konstrukcję.



Jadę jeszcze dalej na zachód, docierając do bardzo ruchliwej drogi nr 7 - łączącej Kraków, Warszawę i Gdańsk. Nie ma tu żadnej drogi technicznej i zmuszony jestem jechać kawałek poboczem... to mało przyjemna sprawa, na szczęście jednak po jakimś kilometrze mogę znów odbić w stronę Łazów. Teraz kilka kilometrów leśnej drogi i dojeżdżam do Magdalenki. To miejscowość gdzie jest wielkie nagromadzenie luksusowych willi i całych pałacyków. Biedni ludzie tu raczej nie mieszkają ;)

Potem odbijam w stronę Lesznowoli i Dawidów. Droga pusta, jedzie się fajnie, za mną słońce chyli się ku zachodowi.




Przecinam w końcu wiaduktem południową obwodnicę Warszawy. Kawałek dalej jest już lotnisko Okęcie i trzy maszty, prawdopodobnie radiolatarnie naprowadzające samoloty.




W okolicy południowego krańca pasa startowego jest system świetlny ułatwiający pilotom lądowanie, a zarazem jest to dobre miejsce do robienia zdjęć lądującym samolotom. Akurat mam pecha i lecą same nieduże maszyny.



Objeżdżam lotnisko od strony wschodniej, docieram do płyty postojowej PPS12. Tu kawałek muszę pokonać z rowerem w rękach - wszędzie jest podmokła, teraz na szczęście zamarznięta łąka. Wreszcie jestem pod samym płotem. Jako że w tym miejscu często stoją duże i rzadko odwiedzające Okęcie maszyny, to organizacje spotterów wystarały się o ułatwienia w fotografowaniu przez siatkę. Założono na płocie specjalne "okienka" gdzie można zmieścić obiektyw aparatu i robić fajne zdjęcia.






Potem już objeżdżam Służewiec i Ursynów i wracam do domu. Zaliczam nieprzyjemny upadek w wyniku niefrasobliwości pieszych idących obok ścieżki rowerowej. Na szczęście ani mi, ani mojemu rowerowi nic właściwie się nie staje, poza drobnymi otarciami. A upadek przy prędkości 25 km/h nie jest już bezpieczny... na szczęście lata treningów judo pozwalają zetknąć się z betonem na tyle łagodnie, że nie ma większych śladów.

Wycieczka fajna i choć to tylko 50 km to jednak na mrozie zaczyna już się odczuwać działanie niskiej temperatury. Było jednak zupełnie sucho, więc jechało się przyjemnie, poza drobnymi lodowymi fragmentami w lesie.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz