sobota, 14 stycznia 2017

III Ćwierćmaraton Komandosa i były radziecki skład broni jądrowej


Dziś przebiegłem po raz kolejny bieg zaliczany do Komandoskiego Szlema. Wraz z Półmaratonem Komandosa, Maratonem Komandosa i Setką Komandosa pozwala na zdobycie tej cennej i prestiżowej nagrody w biegach wojskowych. To najkrótszy i najlżejszy bieg z całej serii. Do pokonania jest 10,5 km w mundurze, wojskowych butach i z plecakiem o wadze minimum 10 kg.

Dzień wcześniej wieczorem przybywam do Szczecinka. Jazda przez pół Polski w zimowych warunkach nieco daje się we znaki, ale mimo wszystko jest przyjemną podróżą. Sam Szczecinek to urocze miasto na Pomorzu Zachodnim, pięknie położone pomiędzy jeziorami. W Szczecinku miałem zarezerwowany nocleg, zresztą u pani u której już spałem w zeszłym roku.

Rano przed biegiem udaje mi się zrobić jeszcze mały spacer i pójść nad zamarznięte jezioro, gdzie siedzą setki ptaków.

 
Pora jednak ruszyć do niezbyt odległego Czarnego. To maleńka miejscowość zagubiona w lasach, ale jest tu jedno z większych więzień w Polsce, a także stacjonuje tu 52. Batalion Remontowy, który jest jednym z organizatorów biegu. Po kilkunastu minutach jazdy zaśnieżonymi drogami docieram do Czarnego. Parkuję samochód w jednej z uliczek, idę do biura biegu, ważę swój plecak i przebieram się w mundur.

Kilkuset uczestników rozgrzewa się na centralnym placu miasteczka, wita nas dowódca jednostki i burmistrz. W końcu przechodzimy na linię startu a miejscowe bractwo kurkowe daje sygnał wystrzałem z czarnoprochowej armaty. Ruszamy biegiem.





Bieg to 10,5 km przez ulice miasteczka, przez lasy i czołgowy poligon. Na takim dystansie nie ma sensu jeść, nie ma też właściwie sensu pić. To nieco ponad godzina intensywnego wysiłku. Bieg jest dość męczący, ale jednak niewielki dystans powoduje że można go pokonać "w trupa" i nie planować jakiejś wielkiej taktyki. Na trasie mijamy koszary i plac na którym stoi duża ilość starych czołgów, na oko T-55.






Wreszcie mur więzienia, kawałek znów ulicami miasteczka i meta! Bieg oczywiście kończę, choć raczej w drugiej połowie stawki. Dostaję kolejny medal, mogę chwilę ochłonąć. Robię sobie zdjęcie z czołgiem-pomnikiem. W szkole gdzie jest biuro zawodów udaje mi się wziąć prysznic.




Ogólnie impreza bardzo miła, bardzo udana. Kupa znajomych twarzy, ale też wielu nowicjuszy, którzy od tego najkrótszego dystansu postanowili zmierzyć się z takim bieganiem. Niektórzy kończą bieg po niemal 2 godzinach! Jak już jestem po prysznicu, obiedzie i pakuję się by wracać do Warszawy. To tylko pokazuje, jak trudny może być tego typu wysiłek, dla osób niezbyt do niego przygotowanych. Jak zwykle chylę czoła przed biegowymi maszynami, robiącymi to w 40 minut.


Pora wracać do domu, dzień jest krótki a droga daleka. Postanawiam jednak skorzystać z okazji i odwiedzić pobliski obiekt wojskowy w Brzeźnicy-Kolonii. To kilkanaście kilometrów jazdy, ale nie byłem tu w warunkach zimowych, sam jestem ciekaw jak to będzie wyglądało. Obiekt w swoim czasie był tak tajny, ze nie istniał na żadnych mapach i w ogóle niewielu oficerów wiedziało o nim. Zarządzała nim Armia Radziecka, a i w niej mało kto o nim wiedział. To skład głowic jądrowych, poza nim w Polsce były jeszcze dwa podobne - w Podborsku i Templewie.

Dojeżdżam do miejsca gdzie kończy się asfalt, ale zaczyna stara wojskowa droga z betonowych płyt. Teraz jest tu parking, który dawniej był chyba jakimś placem apelowym. Teraz kilkaset metrów spaceru w głąb lasu i jestem. Na pierwszy rzut oka to nic specjalnego, jakieś wzgórki. Wokół jednak resztki wzmocnionych posterunków. Wzgórki to dwa wkopane w ziemię potężne, dwupiętrowe, żelbetowe bunkry, gdzie przechowywano ładunki. Tu wejścia do nich zawalono betonowymi płytami, latem da się przecisnąć, ale teraz jest za dużo śniegu. W podobnym składzie pod Berlinem udało mi się być w środku obu bunkrów, tu wcisnąłem się ale latem. Same bunkry są ograbione ze wszystkiego co dało się ukraść.




Postanawiam odnaleźć jeszcze jeden ciekawy obiekt na terenie bazy. To rurowy podziemny schron na większe pojazdy, być może nawet mobilne wyrzutnie rakiet operacyjnych. Pamiętam że gdzies był, ale dłuższą chwilę go szukam. Wreszcie jest!






Kilka zdjęć, ale powoli pora wracać do samochodu. Zimno i powoli zapada zmrok, a przede mną niemal 400 km jazdy. Po drodze zahaczam jeszcze o okolice Płocka, gdzie fotografuję Mazowieckie Zakłady Rafineryjne i Petrochemiczne, które nocą wyglądają zjawiskowo.



Wyjazd był głównie ukierunkowany na bieg, ale udało się zobaczyć kilka innych, ciekawych obiektów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz