czwartek, 1 września 2016

Tatry i Niżne Tatry sierpien 2016

Opis mojego spontanicznego wyjazdu w Tatry i okolice. Opisy skrótowe, ale trudno się jakoś super rozpisać.

Decyzję podjąłem w ciągu 5 minut, jakoś mnie po prostu wzięło by wsiąść w samochód i pojechać. Jako że w niedzielę pracowałem do 20, to zanim wróciłem do domu, zebrałem się i wyruszyłem, to zrobiła się 21:30. W Zakopanem byłem 2:40, pospałem 3,5 h i wstałem by wykorzystać piękną pogodę. Nie wiedziałem, że prognozy zapowiadają burzę, nic takiego nie wisiało w powietrzu. Jako że byłem niewyspany, zasiedziany, a tak naprawdę niezregenerowany po dwóch dość ciężkich biegach w jakich w ciągu ostatnich dwóch tygodni startowałem, to postanowiłem na rozgrzewkę wejść na Świnicę i jakby mi się wyjątkowo dobrze szło, to dojść do Koziej Przełęczy i zejść do Gąsienicowej.


Ale szło mi się tak sobie, bez polotu i finezji. Również bez kijków, których w pośpiechu zapomniałem z domu. W górach nie było tłumów turystów, przejrzystość dobra, niebo czyste, dość chłodno i wszystko przyjmowało już jesienne barwy. Na szczyt Świnicy wszedłem przez Przełęcz Świnicką, ale pogoda zaczęła się zmieniać i to szybko.


 
Tak wiec spędziłem na wierzchołku 5 minut, pomny tego co stało się tu w sierpniu 1939 roku. Gdy wróciłem na przełęcz, to strzelił pierwszy piorun, jeszcze gdzieś wysoko. Przyspieszyłem kroku. Zza Kasprowego wyłoniła się czarna chmura. Na zejściu, już na szczęście w dolinie, dopadła mnie cholerna burza z piorunami i gradobiciem. Przemokłem całkowicie, najadłem się nieco strachu w związku z często i blisko walącymi piorunami. Godzinę spędziłem pod daszkiem dolnej stacji KL Gąsienicowa. Wracałem przez Boczań w potokach błota, zestresowany kolejną porcją ostrzału piorunami. Odetchnąłem dopiero w lesie :)



Na kolejny dzień planowałem sobie przejść grań Rohaczy lub grań Banówki. O 5:30 rano za oknem była mgła i gór nie było widać. Zmoknięte buty dalej były nie do założenia... pospałem do 7, ale wtedy zdecydowałem że przecież siedzieć nie będę, wiec nawet w mokrych butach podejdę sobie do Gąsienicowej. Jako że nie lubię ani Boczania, ani Jaworzynki, to wybrałem trasę z Brzezin. Byłem sam, wiec było bardzo fajnie :) Co prawda była też gęsta mgła, ale nie padało jakoś mocno. Na Hali zdecydowałem że pójdę wyżej, potem ze jeszcze wyżej. Minąłem Czarny Staw Gąsienicowy, chwilę wahałem się nad pomysłem wejścia na Granaty. Poszedłem dalej niebieskim, minąłem taterników i tak doszedłem na Zawrat, gdzie jak widać na zdjęciach - też tłumów nie spotkałem.




 
Gdy schodziłem do Piątki pogoda powróciła, wyszło słońce, dało się porobić kilka zdjęć. Pod koniec trasy buty nawet zaczęły przesychać ;)


Ostatniego dnia postanowiłem zdobyć sobie dla odmiany coś innego. W Tatrach przeszedłem większość szlaków, na wielu szczytach byłem po kilka-kilkanaście razy, więc skierowałem wzrok nieco dalej. Na Niżne Tatry. Niżne to one są z nazwy, bo są równie wysokie jak Zachodnie. Wszedłem sobie na Kralovą Holę, mającą niemal 2000 m n.p.m.


 
Ze szczytu pięknie widać Tatry, ale przy takiej widoczności jaką miałem - właściwie całą Słowację, od Bratysławy po Koszyce... widać nawet terytorium Węgier, ale to widać nawet z Tatr Wysokich :) Z Wysokich bez problemu można też złapać węgierskie sieci komórkowe ;) Niżne, a przynajmniej ich cześć wschodnia są też mniej zagospodarowane turystycznie, coś jak Bieszczady ukraińskie ;) Wycieczka udana, ale dość szybka, bo musiałem jeszcze dojechać z powrotem do domu, co zajęło mi 7 h. Szczyt zdobyłem wchodząc zamkniętą asfaltową drogą, na dół niemal zbiegłem :)


Razem 71 km po górach, 7500 m sumy podejść i zejść. Jakby zdobyć Elbrus :) I to w połowie w mokrych butach ;)

Wyjazd fajny, samotny, resetujący umysł. Trochę szkoda że bez Ma Violavia i Flo na plecach. Pogoda jak widać - zmienna. Może jeszcze wrócę w październiku czy listopadzie, we wrześniu mam jednak zbyt dużo pracy by pozwolić sobie na wyjazd.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz