czwartek, 4 kwietnia 2013

Budapeszt 2013

Wielkanoc w tym roku spędziliśmy w nietypowy sposób - żadnych rodzinnych uroczystości, tylko wycieczka na południe Europy, aby skorzystać z nieco cieplejszego klimatu. W Polsce kolejny atak ostrej zimy, a my lecimy do stolicy Węgier. Wizzair oferuje bardzo tanie połączenia, a do tego w okresie wielkanocnym hotele mają bardzo dobre promocje. Za 4-dniowy pobyt w samym centrum Budapesztu płacimy tyle ile normalnie płaci się za 2 dni.

Sam lot nieco się opóźnił, docieramy na miejsce o 21. Potem jeszcze dość kłopotliwa jazda z lotniska - najpierw autobus, potem metro. Flo jest już mocno zmęczona i zasypia, więc mam dodatkowy ciężar do noszenia ;) Na szczęście nasz hotel znajduje się w idealnym wręcz położeniu - główny reprezentacyjny deptak miasta. To Váci utca, gdzie są hotele, restauracje i drogie sklepy. Do Dunaju jest stąd jakieś 200 metrów, więc jeszcze wieczorem wybieramy się podziwiać iluminowany zamek w Budzie.


Ciężko za to w okolicy znaleźć jakikolwiek sklep. W końcu trafiamy do sklepu nocnego, gdzie w sumie spotyka nas miła niespodzianka. Jakiś lekko podchmielony pan, słysząc język polski zwraca się do nas z uśmiechem "Polak, Madziar, dwa bratanki. I do szabli i do szklanki" a naszej Flo daje jakąś czekoladę :) Może być miło?

Rano ruszamy zwiedzać miasto. Idziemy najpierw na południe, do wielkich hal handlowych, pamiętających jeszcze czasy Austro-Węgier. Po węgiersku Központi Vásárcsarnok :) Mówi to coś komukolwiek :)? Język jest totalnie niezrozumiały, nawet trudno się domyśleć o co może chodzić. Na szczęście większość Węgrów sprawnie posługuje się angielskim lub niemieckim i nie ma problemów z dogadaniem się. Hale są ogromne, ceglane, a w środku jest masa małych sklepików, gdzie można kupić mydło i powidło, ale przede wszystkim dużo węgierskich przysmaków - różnych wędlin, papryk, czy innych past smakowych. Potem przechodzimy mostem Elżbiety na drugą stronę rzeki i wchodzimy na Wzgórze Gellerta, skąd roztacza się wspaniały widok na miasto.



Dalej kierujemy swoje kroki przez wzgórza Budy, w kierunku niezbyt odległego zamku. 


Trzeba podkreślić, że obie części miasta oddzielone Dunajem znacznie się od siebie różnią. Buda położona jest na wzgórzach, jest tu zamek, starówka otoczona obronnymi murami i dzielnice willowe. Oczywiście socjalistyczne blokowiska również.


Po drugiej stronie rzeki jest Peszt, teren tam jest płaski i tam mieści się większość zabytkowych budynków i całe centrum. I nieśmiertelne bloki w dalszych dzielnicach. Idziemy pod zamkowymi murami, później wchodzimy na nie i podziwiamy panoramę. Jemy jakiś "typowo węgierski" obiad w małej restauracji. Niewinna zielona papryczka okazuje się tak potwornie ostra, że Madzia po prostu traci jakikolwiek smak na resztę dnia. W końcu schodzimy w dół i nad samym Dunajem docieramy do Mostu Łańcuchowego, również znanej atrakcji Budapesztu. 

 

Później zagłębiamy się w uliczki Pesztu, zachwycając się piękną architekturą. Czas jakoś mija i wreszcie zmęczeni docieramy do hotelu. Cały dzień noszę Flo na barana i czuję, że mięśnie ramion i karku już mnie trochę bolą.
Rano jedziemy klika stacji najstarszą linią metra. Jest ono położone płytko od samą ulicą, wagony są małe i rzeczywiście staroświeckie. Docieramy do jakiejś mniej reprezentacyjnej części miasta, ale tu znajduje się stary kompleks basenów termalnych Széchenyi gyógyfürdő, na który mamy darmowe wejście. Kompleks jest żywcem wyjęty z początków XX wieku, jego obsługa również. Mówią wyłącznie po węgiersku, nie znają ani słowa z jakimkolwiek zrozumiałym języku. Chodzą w białych fartuchach, więc ma się wrażenie pobytu w jakimś sanatorium. Udaje nam się jednak wykąpać w całkiem fajnych basenach i jesteśmy mimo wszystko zadowoleni z tej wizyty. Potem jedziemy autobusem wzdłuż betonowych blokowisk na północny zachód i docieramy w okolice Mostu Arpada. Mostem dostajemy się na Wyspę Małgorzaty, która latem jest pokryta ogromnymi łanami kwiatów. Teraz co prawda kwiatów jest niewiele, ale sama wyspa jest naprawdę duża i są na niej ładne parki. Są tu nawet hotele! Idziemy na południe, docierając w końcu do jej południowego końca, gdzie wchodzimy na Most Małgorzaty. Stąd pięknie widać słynny budynek Parlamentu.


Powoli kierujemy się do naszego hotelu. Zostawiamy tu basenowe rzeczy i ruszamy dalej, tym razem w okolice samego Parlamentu. Na jego tyłach jest plac, gdzie znajduje się pomnik Ronalda Reagana. Jest tu też potężny obelisk z sierpem, młotem i radziecką gwiazda, a napis w cyrylicy mówi "sława sowieckim gierojom oswoboditieliam". No cóż. Pomnik pamięci żołnierzy radzieckich. Dziwię się, że miasto które tak bardzo wycierpiało się od wojsk radzieckich w czasie wojny i kilka lat po niej, nadal ma w samym centrum taki pomnik. Jeszcze wieczorny spacer nad samym Dunajem i pora wracać. 


Kolejnego dnia rano pogoda zapowiada się bardzo dobrze. Jest chłodno, a przejrzystość powietrza znakomita. Wsiadamy w metro i przejeżdżamy pod Dunajem na stronę Budy. Docieramy do Széll Kálmán tér, do niedawna nazwanego Moszkva tér - czyli plac moskiewski. Stąd idziemy spory kawał na zachód i w końcu wsiadamy w jakiś autobus, jadący ku obrzeżom miasta. Nasza mapa obejmuje centrum Budapesztu i poruszamy się raczej "na azymut". Chcemy dotrzeć na János-hegy - najwyższe wzniesienie w granicach Budapesztu, gdzie jest wieża widokowa i skąd roztacza się piękna panorama miasta. Sama góra ma 528 m n.p.m. więc wznosi się znacznie nad węgierska stolicą. Idziemy od pętli autobusowej długimi serpentynami, stromo pnącymi się w górę. Uff! Flo niesiona na barana zaczyna znów mi ciążyć.


W końcu, po dłuższym czasie docieramy na szczyt János-hegy. Wchodzimy na szczyt wieży widokowej. Rzeczywiście, to wysoko położony punkt obserwacyjny i całe miasto widoczne jak na dłoni.




Co ciekawe, większość ludzi nie kieruje się drogą która przyszliśmy, tylko w inną stronę. Tam jest znacznie łagodniej. Okazuje się, że zmierzają do... pobliskiej pętli autobusowej. No cóż, nie wiedzieliśmy że dojeżdżają tu autobusy i zafundowaliśmy sobie niemal górską wycieczkę. Jedziemy w stronę centrum przez malownicze dzielnice Budy, docieramy znów w okolice najstarszej części miasta. Teraz kierujemy się uliczkami starówki w stronę katedry Św. Macieja.


 
Jest to bardzo urokliwy kościół, a jego wieża jest widoczna niemal z każdego miejsca w Budapeszcie. Stąd również roztacza się piękna panorama miasta. Niżej jest cały bajkowy wręcz kompleks baszt i wież, zwany Basztą Rybacką, skąd doskonale widać budynek Parlamentu.



Wracamy do Pesztu i jeszcze długo spacerujemy wzdłuż Dunaju. Pora jednak wracać do hotelu.

Rano musimy zwolnić pokój, ale możemy oddać bagaż do hotelowej przechowalni. Samolot mamy dopiero o 6 rano następnego dnia, musimy znaleźć sobie jakieś zajęcie na cały dzień i dopiero wieczorem jechać na lotnisko, gdzie jakoś przeczekamy do rana. Idziemy znów do zamku w Budzie, tym razem bezpośrednio na jego teren. Wchodzimy na rozległy dziedziniec. Zamek jak zamek, ale widok na miasto z jego murów zachwyca. Co ciekawe, prowadzone są tu jakieś prace archeologiczne, spory teren jest odgrodzony i z ziemi wyłaniają się resztki ceglanych murów.



Wracamy na uliczki Pesztu. Niestety pogoda dziś jest gorsza, nieco pada drobny deszcz. W takich warunkach zwiedza się z mniejszym entuzjazmem. Idziemy pod słynną synagogę, największą chyba w Europie. Niestety aby wejść do środka trzeba pokonać lepsze systemy zabezpieczeń niż na lotnisku w Tel Avivie. To nas odstrasza i darujemy sobie. Jemy jakiś posiłek w małej knajpce i dalej spacerujemy po okolicy. Zwiedzamy jeszcze bazylikę Św. Stefana - jest naprawdę wielka! Niestety pada coraz mocniej i mamy już powoli dość marszu w deszczu. Aby zabić czas siadamy w jakimś McDonaldzie. Potem znów jakiś spacer, ale już bez przekonania.

Wracamy do naszego hotelu, tam spędzamy jeszcze ze dwie godziny w hallu. Odbieramy bagaże, recepcjonistka pomaga nam zamówić taksówkę na lotnisko. Jedziemy z sympatycznym kierowcą dość długo, ale wreszcie docieramy ok. 22 do terminala. Teraz długa i mecząca noc. Na naszych bagażach mościmy spanie dla Flo, która zasypia bardzo szybko. My nie możemy usnąć na twardych ławkach.


Noc jakoś mija, odprawiamy się jako jedni z pierwszych. Miłym gestem obsługi lotniska jest to, że wszyscy ludzie z małymi dziećmi odprawiani są poza kolejnością, a autobus wiozący nas do samolotu ma wydzielone miejsce dla takich rodzin. Wkrótce startujemy i po godzinie lotu jesteśmy w Warszawie.

Polecam Budapeszt każdemu. To cudowne miasto, a choć język jest totalnie niezrozumiały, to nie ma problemów by się w nim odnaleźć i zakochać :)

Zdjęcia Ma Violavia i Maciej Łuczkiewicz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz